Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak pieniądze między Olsztynem a Wiedniem wędrowały

Treść

Czy komuś przyszłoby do głowy, że pod swojsko brzmiącą nazwą spółdzielni mieszkaniowej "Domator" kryje się pralnia pieniędzy pochodzących z przestępstwa? - Tego jeszcze kroniki policyjne nie odnotowały - twierdzi wysoki rangą przedstawiciel resortu sprawiedliwości. - Nie dość, że prali pieniądze, to jeszcze na tym praniu zarabiali kosztem spółdzielców - kiwa głową nad pomysłowością przestępców. A było kogo oszukiwać, bo mieszkania w "Domatorze" kupowała lokalna olsztyńska elita: politycy, wysocy urzędnicy, sędziowie, adwokaci...



Policja zatrzymała byłego prezesa małej, prominenckiej spółdzielni "Domator" z Olsztyna w ostatnią środę. Prezes - jak się okazało - był jednocześnie współwłaścicielem agencji towarzyskiej "Wenus", działającej nielegalnie w domku jednorodzinnym na jednym z olsztyńskich osiedli.
Przestępstwo miało polegać na "wprowadzeniu do obrotu - w celu osiągnięcia znacznej korzyści majątkowej - środków pieniężnych w kwocie 2,9 mln zł, pochodzących z nielegalnych lub nieujawnionych źródeł".
O współudział w przestępczym procederze podejrzany jest też jego zastępca - Leszek B., oraz kuzynka mieszkająca w Wiedniu - Anna P. Grupa ta, zdaniem prokuratury, stworzyła system przepływu nielegalnych środków z agencji "Wenus" pomiędzy rachunkami bankowymi oraz obrotu jednostkami uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych po to, by na koniec przelać pieniądze w formie wysokooprocentowanej pożyczki na konto spółdzielni "Domator". Oczywiście wszystko w tym celu, aby udaremnić lub znacznie utrudnić stwierdzenie przestępczego pochodzenia pieniędzy.

Podejrzana pożyczka
Wszystko zaczęło się dość niewinnie. W czerwcu 2005 r. do szefowej Stowarzyszenia Obrony Spółdzielców w Olsztynie - Lidii Staroń, zgłosili się zrozpaczeni mieszkańcy Spółdzielni Mieszkaniowej "Domator". Skarżyli się, że spółdzielnia bez ich wiedzy zaciągnęła pożyczkę (w takim wypadku wymagana jest zgoda walnego zgromadzenia członków spółdzielni), że nie chce ujawnić dokumentów, że nie wywiązuje się z zobowiązań inwestycyjnych wobec spółdzielców. Stowarzyszenie pomogło spółdzielcom przygotować skargę do prokuratury na zaistniałe nadużycia, która została złożona w czerwcu 2005 roku.
Na tym się jednak nie skończyło. Spółdzielcy postanowili odwołać zarząd SM, do którego utracili zaufanie. Ten odmówił zwołania walnego zgromadzenia spółdzielców, które jest władne to uczynić. W tej sytuacji poszła skarga do Krajowej Rady Spółdzielczej, mieszkańcy zaś przy wsparciu Stowarzyszenia Obrony Spółdzielców zorganizowali strajk okupacyjny na korytarzu, przy którym mieści się zarząd spółdzielni. Spółdzielnię oplakatowano, wyjaśniając przyczyny protestu. Po 6 tygodniach akcji i interwencji poselskiej KRS uległa i zwołała walne zgromadzenie, na którym oczywiście został odwołany zarząd spółdzielni. Na tablicy ogłoszeń wywieszono rzeczoną umowę pożyczki, która wprawiła lokatorów w zdumienie.
Zarząd w osobach Leszka S. i Leszka B. zaciągnął u prywatnej osoby z Wiednia pożyczkę w wysokości 2,9 mln zł, podczas gdy walne zgromadzenie SM "Domator", owszem, zgodziło się, ale na kredyt bankowy, i to o połowę mniejszy. Pożyczka została zaciągnięta na 10 lat, przy czym przez pierwsze dwa miała być oprocentowana w wysokości 15 proc., a przez pozostałe lata nie mniej niż 13 proc. w skali roku, tj. dwa razy tyle, co kredyt bankowy...
W akcie notarialnym pożyczki zawarto klauzulę, że jeśli prezes zostanie odwołany przed upływem 10 lat, pożyczka stanie się wymagalna natychmiast, czyli spółdzielnia powinna wówczas natychmiast zwrócić pieniądze.
Pieniądze z pożyczki zostały częściowo zużyte na inwestycje spółdzielcze, jednak w taki sposób, aby i na tym zarobić. Do wykończenia budynków użyto nie bloczków Ytong, lecz tańszych, gazobetonowych. Budowę drogi i infrastruktury rozliczono podwójnie - raz w samej inwestycji, a drugi raz w opłatach od mieszkańców. Zamiast dachówki położono papę, dano mniejsze przekroje rur, niż wynikało to z wyceny budynku. Na podstawie zawiadomienia złożonego przez Stowarzyszenie Obrony Spółdzielców i popartego podpisami mieszkańców prokuratura przeprowadziła śledztwo. Postępowanie potwierdziło wszystkie zarzuty. Straty spółdzielni prokuratura wyceniła na co najmniej... 7,3 mln zł! Do sądu szybko trafił więc akt oskarżenia przeciwko byłym szefom spółdzielni.
- Składając zawiadomienie, nigdy nie przypuszczałam, że spółdzielnia, która liczy niespełna 500 członków, mogła ponieść aż tak wysoką szkodę - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" Lidia Staroń, obecnie posłanka PO z Olsztyna.

W podwójnej roli
Ale to nie koniec. Traf chciał, że w tym samym czasie do biura poselskiego posłanki dotarły skargi mieszkańców innego olsztyńskiego osiedla, gdzie w domku jednorodzinnym działała nielegalna agencja towarzyska "Wenus". Sąsiedzi, blisko 50 osób, skarżyli się, że w takich warunkach nie mogą normalnie żyć. Gdy policja zaczęła bliżej przyglądać się działalności agencji, okazało się, że współwłaścicielem domu, w którym ona się mieściła, okazał się... prezes spółdzielni "Domator" Leszek S., pełniący jednocześnie obowiązki szefa ochrony agencji.
Jest niewątpliwą zasługą olsztyńskiej prokuratury, że oba wątki dotyczące prezesa - pożyczki dla SM "Domator" i nielegalnej agencji "Wenus", skojarzyła ze sobą. Zainteresowała się też osobą pożyczkodawcy z Wiednia. Śledztwo wykazało, że była nim kuzynka żony byłego prezesa Leszka S. - Anna P., z zawodu pomoc biurowa. Pozostało sprawdzić, skąd prosta emigrantka zarobkowa z Polski miała 2,9 mln zł, by udzielić pożyczki?
Śledztwo potoczyło się w kierunku odtworzenia przepływów pieniędzy, po nitce do kłębka... Obecnie jest ono w toku. Leszek S. został zatrzymany. Wśród podejrzanych jest też jego żona, na którą scedował majątek, gdy policja zaczęła mu deptać po piętach, oraz jego kuzynka Anna P. z Wiednia, prawdopodobnie pełniąca w całej sprawie rolę "słupa". Trwają przesłuchania świadków - głównie kobiet zatrudnionych w agencji. Z nieoficjalnych informacji wiemy, że w swoich zeznaniach wskazują one na Leszka S. jako szefa interesu. Według niepotwierdzonych źródeł w sprawie występuje też wątek przetrzymywanych w agencji przemocą kobiet, w tym siedemnastoletniej dziewczyny.
A wszystko zaczęło się od tego, że była sobie spółdzielnia mieszkaniowa, w której zamieszkiwała olsztyńska elita - sędziowie, prokuratorzy, adwokaci - a nad spółdzielnią była pralnia...
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2007-05-26

Autor: wa