Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak najbliżej barier

Treść

Z Jakubem Giermaziakiem, wiceliderem wyścigowej serii Porsche Supercup, rozmawia Piotr Skrobisz

Wróćmy do niedawnego Pana zwycięstwa w Monte Carlo – to był największy sukces w karierze?

– Na pewno jeden z najważniejszych. Ostatni sezon pełen był małych sukcesów, ale zawsze brakowało szczęścia. Tym razem wszystko poszło po naszej myśli.

Zmagania w Monte Carlo uchodzą z wielu powodów za jedne z najbardziej ekscytujących w kalendarzu, chodzi o ich klimat, otoczkę, skalę trudności, wyjątkowy tor. Jak wyglądają od wewnątrz?

– Dla kierowców jest to oczywiście coś szczególnego, jednak kiedy jesteśmy w trakcie treningów, kwalifikacji czy wyścigów, to jest to tor jak każdy inny. Zawsze jeden z nas będzie szybszy, drugi wolniejszy i dla nas najważniejsze jest, aby znaleźć się raczej w tym pierwszym gronie (śmiech). Nie mamy czasu na korzystanie z „atrakcji” Monte Carlo i dlatego w zasadzie od rana do wieczora rzadko widzimy coś poza naszym autem wyścigowym, a potem wracamy do hotelu i staramy się odpocząć.

Co wyróżnia tę imprezę na tle innych, co przesądza na niej o sukcesie?

– Bardzo istotna jest w tym przypadku znajomość toru, ponieważ nie da się pędzić po ulicy z prędkościami sięgającymi 240-260 km/h bez odpowiedniej znajomości toru, a przede wszystkim bez poczucia komfortu oraz „zespolenia” z samochodem. Poza tym ważniejsze jest tutaj auto, które jest łatwiejsze w prowadzeniu, niż to, które może pojechać odrobinę szybciej, a jednak jest trudniejsze w kontroli.

Jak „ujarzmia” się tor w Monte Carlo?

– Jest to jeden z obiektów, na których musimy „cisnąć” najbardziej w sezonie. Każde centymetry dzielące nas od ściany są stratą cennej szerokości toru i to dlatego jeździmy tak blisko barier. Ważne jest późne hamowanie i bardzo dobre wyjścia z zakrętów – to klucz do sukcesu.

To jeden z tych obiektów, nielicznych, na których praktycznie nie ma miejsca na najdrobniejszy błąd, pomyłkę, trzeba cały czas być absolutnie perfekcyjnym. Lubi Pan takie tory?

– Bardzo lubię, ponieważ są to obiekty w starym stylu. Dodatkowo jestem fanem ciasnych, wolnych zakrętów, a tych w Monaco mamy pod dostatkiem!

Teraz, w ostatniej edycji, tak szczęśliwej, tego wyścigu musiał Pan podróżować doskonale, a cały czas miał Pan na plecach rywala, szalenie naciskającego i atakującego. To dodatkowo komplikowało ściganie czy może przeciwnie – pozytywnie wpływało na koncentrację i jeszcze podnosiło adrenalinę?

– Pomimo tego, że wygląda to widowiskowo, zdecydowanie wolałbym „nudny” dla widzów wyścig, w którym odjechałbym przynajmniej na kilka sekund. Niestety, przy tak małych różnicach między kierowcami (w kwalifikacjach 0,004s) praktycznie nie jest to możliwe, chyba że bardzo mocno się ryzykuje, co w Monaco jest niewskazane, szczególnie że jadąc na pierwszym miejscu, patrzy się przede wszystkim na to, aby nie popełnić błędu.

Wygrane w Monte Carlo zwracają uwagę, powodują, że człowiek znajduje się w centrum zainteresowania, a nierzadko bywają przełomem w karierze. Odczuwał Pan zwiększone zainteresowanie swoją osobą?

– Zdecydowanie tak, chociaż nie wolno mi na to zwracać uwagi. To początek sezonu i mam nadzieję, że te najważniejsze pod względem punktowym wygrane dopiero przede mną.

Co dalej? Planem na najbliższą przyszłość jest pozycja lidera i tytuł w serii?

– Takie oczywiście jest marzenie. Plan minimum to top3, jednak w tak wczesnej fazie sezonu jeszcze wszystko może się zdarzyć.

Dziękuję za rozmowę.


Jakub Giermaziak (Verva Racing Team) jest obecnie wiceliderem serii Porsche Supercup – to cykl wyścigów poprzedzających wybrane eliminacje mistrzostw Formuły 1, rozgrywany na tych samych torach.

Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik, 7 czerwca 2014

Autor: mj