Jak Mount Everest żeglarstwa
Treść
O Pucharze Ameryki opowiada Karol Jabłoński, sternik jachtu Desafio Espanol
Wspomnień z regat Louis Vuitton Cup przywiózł Pan zapewne mnóstwo, ale gdyby wybrać jedno konkretne...
- Nie, to raczej niemożliwe. Mam w pamięci wiele zdarzeń, na pewno szczególne miejsce zajmujš dwa zwycięstwa z Emirates Team New Zealand w półfinale zmagań, ale wspominam i porażki, rzeczy, które nie wyszły nam najlepiej. Krótko mówišc, za nami niezwykle intensywne i wyczerpujšce regaty, które zakończyły się wielkim sukcesem.
W tym roku polscy kibice ledzili zmagania o Puchar Ameryki - z oczywistych powodów - z większš uwagš niż zazwyczaj. Mogli się dowiedzieć m.in., że to najstarsze sportowe trofeum wiata jest celem i marzeniem każdego żeglarza stawianym dużo wyżej od igrzysk olimpijskich itd. A jak te zawody wyglšdały od rodka?
- Jeden z najsłynniejszych nowozelandzkich komentatorów sportowych powiedział kiedy, że Puchar Ameryki to Mount Everest żeglarstwa. I mylę, że trafił w samo sedno. Start w tych regatach jest marzeniem, celem, do którego dšży się nieraz przez całe sportowe życie. To wielka, wspaniała historia, tradycja sięgajšca ponad 150 lat. To przeogromne pienišdze, najnowoczeniejsze, kosmiczne niemal technologie i ludzie, którzy muszš ujarzmić morze, naturę, pokonać swoje słaboci. Igrzyska olimpijskie, wspaniałe i wielkie zawody, sš przy nich igraszkš. Do tego formuła Pucharu Ameryki jest bardzo czytelna i prosta. Nie ma tu zbędnej filozofii i komplikowania. Wszystko rozstrzyga się na wodzie i w rywalizacji jeden na jeden; przypomina może mecz bokserski lub szachowy, z tym że rozgrywany na wodzie. Żeglarze korzystajš ze sprzętu wartego dziesištki milionów euro, naszpikowanego najnowoczeniejszymi rozwišzaniami, ale nie pienišdze decydujš o sukcesie. Człowiek jest co najmniej równie ważny. Niektórzy Puchar Ameryki porównujš do Formuły 1. Jest w tym sporo racji. Zaawansowanie technologiczne jest bowiem podobne, koszty również, może troszkę mniejsza prędkoć (miech). Ale przez to, że jachty nie pływajš aż tak szybko, liczy się każdy metr, każdy centymetr, o który trzeba bardzo ciężko walczyć. Jacht jest wyposażony w mnóstwo czujników, za pomocš których mierzona jest szybkoć, siła wiatru, ale i np. napięcie szotów grota, bagsztagów, kšt pochylenia masztu i przechylenia jachtu, kšt wychylenia płetwy sterowej, pozycja travellera i pięty masztu itd. Na maszcie jest system kamer, które robiš setki zdjęć podczas jednej sesji treningowej. Natychmiast sš one przekazywane na monitory komputerów specjalistów z departamentu technicznego, którzy dokonujš ich analizy. Jeżeli zaistnieje taka potrzeba, kontaktujš się z trymerami żagli i przekazujš im swoje spostrzeżenia. Każdego wieczora omawiamy wspólnie wydarzenia z treningu i na podstawie wykresów dowiadujemy się, dlaczego np. jacht nie płynšł tak szybko, jak się spodziewalimy. Często jednak supernowoczesna technika nic nie może pomóc i gdy wieje dziwny wiatr, musimy trymować żagle i płynšć na wyczucie.
Puchar Ameryki fascynuje, przycišga, budzi emocje.
Pan spełnił swoje marzenie, a do tego chyba nawet wygrał więcej, niż się sam spodziewał. Trzecie miejsce jachtu Desafio Espanol w regatach pretendentów okrzyknięto sensacjš i wielkim wydarzeniem.
- No tak, najpierw były marzenia, potem powolne i konsekwentne dšżenie do realizacji konkretnego celu, jakim w pewnym momencie się stał Puchar Ameryki. Moja droga do startu w tej imprezie była bardzo długa, ciężka i kręta. Ale dzięki temu, że tyle trwała, zebrałem mnóstwo niezbędnych dowiadczeń, wiele się nauczyłem i już w pierwszym starcie mogłem więcić spory sukces. Rywalizowałem przecież z załogami, dla których te zawody sš wręcz chlebem powszednim, dużo lepiej znajšcych ich specyfikę i wymagania. Tymczasem udało mi się pokazać z jak najlepszej strony i to jest dla mnie prawdziwym powodem do dumy. Spełniłem swe oczekiwania, naprawdę. Ba, wydaje mi się, że osišgnęlimy maksimum tego, na co nas było stać. Doszlimy dalej, niż sami sšdzilimy. Dlatego radoć jest jeszcze większa.
Czego zabrakło, by awansować do cisłego finału rywalizacji o Puchar Ameryki?
- Czasu. To najkrótsza i najpełniejsza odpowied. Zaczęlimy przygotowania zaledwie dwa i pół roku temu. W tym krótkim czasie musielimy dogonić wszystkich rywali majšcych dużo większe dowiadczenie i póniej z nimi rywalizować. Musielimy pracować nieraz ponad swe siły, dawać z siebie więcej, niż bylimy w stanie. Nikt nie oczekiwał, że w pokonanym polu zostawimy BMW Oracle Racing. A tymczasem okazało się, że możemy wiele. Gdybymy mieli do dyspozycji jeszcze rok, być może mielibymy większš szansę awansować do cisłego finału. Ale nie oszukujmy się, to zadanie niebywale trudne.
Na hiszpańskim jachcie Desafio Espanol pełnił Pan jednš z najważniejszych, jeli nie najważniejszš rolę na pokładzie - sternika. Co należało do Pana obowišzków?
- Na jachcie przebywało siedemnastu żeglarzy stanowišcych jeden team. Często porównuję naszš pracę z mechanizmem działania szwajcarskiego zegarka. Sš w nim duże i małe tryby, pełnišce ważniejsze i mniej istotne role, ale wszystkie muszš funkcjonować jak należy, żeby zegarek dokładnie odmierzał czas. Na jachcie jest tak samo - wystarczy, że jeden tylko człowiek popełni błšd, minimalnie się spóni, wykona co nie tak jak trzeba - już tracimy szanse na zwycięstwo.
Sternik jest odpowiedzialny za szybkoć jachtu, nie jest jednak panem i władcš. Mam do pomocy taktyka i stratega, trymerów grota, foka itd. Taktyk i strateg cały czas obserwujš pozycję naszego jachtu względem rywala na trasie żeglugi, wybierajš optymalny kurs, decydujš, kiedy trzeba zrobić zwrot etc. Ale w jaki sposób mamy to uczynić, zależy już ode mnie. Taktyk mówi mi, co można zrobić, ja staram się to realizować. Niekiedy jednak nie jestem w stanie, wówczas muszę zareagować natychmiast i przekazać mu tę informację. To wymaga wieloletniego dowiadczenia. Jest i dziobowy, który podaje dystans do linii startu, abymy go nie przekroczyli za póno i za wczenie, sš i inni...
Ja odpowiadam też za start, a sama faza przedstartowa to jak gra w szachy. Jeli kto wykonuje ruch, ja muszę natychmiast na niego odpowiedzieć, mieć w głowie gotowy plan zakładajšcy różne warianty wydarzeń i natychmiast przekazywać go załodze. Kluczem do sukcesu jest dobra komunikacja i zrozumienie. W cišgu kilkunastu sekund otrzymuję masę informacji, muszę je natychmiast przerabiać i dalej pracować.
Co było dla Pana największym wyzwaniem?
- Wyruszałem na trasę z grupš ludzi, których wczeniej nie znałem. Razem próbowalimy osišgnšć co nowego, nieznanego. Postawilimy przed sobš konkretne cele i próbowalimy je realizować. Dróg zawsze jest wiele, musielimy znaleć jednš, najlepszš. Na poczštku była aklimatyzacja, zgrywanie się, poznawanie. Musielimy pokonać bariery kulturowe, językowe, mentalne. Najważniejsze było to, że udało nam się stworzyć team, który cišgnšł linę w tym samym kierunku. Stworzylimy zespół ludzi, który był razem w chwilach zwycięstw, ale i porażek. Nie jest bowiem łatwo zachować ducha, gdy nie idzie, przegrywa się proste wycigi. Kto jest zawsze za to odpowiedzialny i sztuka polega na tym, aby takiej osoby nie punktować. Trzeba umieć motywować ludzi i zapobiegać rozłamowi w załodze. Aby tak było, musielimy żyć i funkcjonować według wczeniej przyjętych reguł. Nasz team skrystalizował się w odpowiednim momencie. Dzięki temu awansowalimy do półfinału i stawilimy mocny opór Emirates Team New Zealand.
Co było trudniejsze: pokonać przeciwnika czy ujarzmić morze, pokonać pogodę czy zwykłe ludzkie słaboci - zmęczenie, zwštpienie?
- Cały projekt trwał ponad 2,5 roku, każdego dnia pracowalimy ciężko po 12-14 godzin w stresie i presji. Oczekiwania były ogromne, każdy sponsor, który wykłada dziesištki milionów euro, wymaga spektakularnych sukcesów. A na drodze do sukcesów człowiek nie idzie cały czas równš liniš prowadzšcš do celu. Obok wzlotów sš upadki.
Nasz sport jest bardzo kompleksowy. Żeby wygrać, trzeba opanować wszystkie elementy. Jeli choćby jeden nie jest dopracowany do perfekcji i nie zadziała w odpowiednim czasie - nie można marzyć o zwycięstwie. Aby myleć o sukcesie, ja muszę zrobić dobry start, team pogodowy i taktyk muszš wybrać odpowiedniš stronę trasy. Musimy bowiem być pierwszym jachtem, który popłynie w dobrš stronę. Póniej załoga musi wykonywać właciwe manewry, krótko mówišc - nie możemy zrobić żadnego błędu. Nie ma miejsca na słaboci.
Pan nie ukrywa - Puchar Ameryki jest marzeniem, do którego będzie Pan wcišż konsekwentnie dšżył.
- Jak najbardziej. Dzięki temu, że regaty pretendentów zakończyły się tak a nie inaczej, mam w miarę dobrš pozycję do negocjacji z nowym pracodawcš i jestem w kręgu zainteresowań ludzi, którzy decydujš o angażu w teamie. Na razie jednak nawet nie wiadomo, gdzie i kiedy odbędš się kolejne regaty. Jeli wygra szwajcarski Team Alinghi, najprawdopodobniej w Walencji, jeli Team New Zealand - u wybrzeży Nowej Zelandii. Ja nie ukrywam - moim celem jest walka o Srebrny Dzbanek i znalezienie miejsca w dobrym teamie. Rozmawiam z kilkoma syndykatami, ale gdzie wylšduję - sam nie wiem.
Drugim marzeniem jest start w Pucharze Ameryki z polskim jachtem. Czy to w ogóle realne?
- Jak najbardziej. O Pucharze Ameryki mówi się w Polsce coraz więcej, kibice przekonujš się, jakim cieszy się uznaniem i prestiżem w sportowym wiecie. Nie brakuje wietnych żeglarzy. Oczywicie w cišgu przyszłych 2-3 lat to niemożliwe, w najbliższych regatach polski jacht się nie pojawi. Ale w kolejnych - kto wie. Potrzeba jednak do tego wielkich pieniędzy. Górnego limitu nie ma, niektóre syndykaty wydajš nawet 200 milionów euro. Minimalna kwota, pozwalajšca w miarę dobrze przygotować się do występu, to 40 milionów. Suma astronomiczna, ale taki to jest sport. Wczeniej powiedziałem, że porównywalny z Formułš 1 i jak Mount Everest. Czego trzeba więcej?
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-06-20
Autor: wa
Tagi: karol jablonski