Jak jedna pięść
Treść
Donald Tusk wyszedł zwycięsko ze starcia z Grzegorzem Schetyną o wpływy w partii i dzięki temu kontroluje nowy zarząd Platformy Obywatelskiej. Premier ma w partii spokój przynajmniej przez najbliższy rok, ale skład nowych władz Platformy Obywatelskiej udowadnia, że realizuje skrupulatnie program umacniania swojej pozycji w partii.
Ani premier, ani marszałek Sejmu nie dążyli do otwartej konfrontacji, nie chcieli jednak też oddawać w ręce rady krajowej swobody w kwestii wyboru zarządu i dlatego postanowili wszystko ustalić przed posiedzeniem rady. A że nie było to łatwe, najlepiej świadczy fakt, iż ostatnie rozmowy obaj liderzy Platformy prowadzili jeszcze w piątek rano, dosłownie na chwilę przed rozpoczęciem obrad. Celem Tuska było przejęcie kontroli nad władzami partii i - jak widać - to mu się udało. Najpierw zapadła decyzja kongresu krajowego o zwiększeniu zarządu do 25 osób, gdzie obok premiera zasiadać miało 16 przewodniczących regionów i 8 osób wybranych przez radę krajową. Pewne miejsce w tym gronie miał Grzegorz Schetyna, w którego obozie jest także około połowy szefów regionów. Gra toczyła się więc o ostatnie siedem miejsc i tę rundę zdecydowanie wygrał premier. Donald Tusk na zastępców przewodniczącego partii zarekomendował wszak oprócz Schetyny (jest pierwszym zastępcą) troje polityków: minister zdrowia Ewę Kopacz, prezydenta Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Obie panie są od lat lojalne wobec Tuska, a Sikorski też raczej będzie go wspierał. Co ciekawe, cztery pozostałe miejsca w zarządzie miały być obsadzane przez kandydatów zaproponowanych z sali, ale Tusk i Schetyna chcieli mieć wszystko pod kontrolą i premier zarekomendował na ostatnie wakaty poseł Danutę Pietraszewską, senator Jadwigę Rotnicką (ta druga jest uważana za osobę związaną politycznie z wiceszefem Klubu Parlamentarnego PO Rafałem Grupińskim, który jest z kolei stronnikiem Schetyny). Marszałek przeforsował też "swoje osoby" na stanowiska sekretarza generalnego i skarbnika: Andrzeja Wyrobca i Łukasz Pawełka, ale obaj nie zasiadają w zarządzie (PO zmieniła statut, wcześniej, gdy sekretarzem był Schetyna, a skarbnikiem Mirosław Drzewiecki, obaj byli w zarządzie).
Tusk tłumaczył zebranym, że doszło do konsensusu w sprawie składu zarządu i dlatego pojawiły się te rekomendacje. Z tego powodu o fotel w tym gremium nie walczyli m.in. minister kultury Bogdan Zdrojewski i poseł Jarosław Gowin, uważany za lidera tzw. konserwatywnego skrzydła w PO. Członkowie rady krajowej, z którymi rozmawialiśmy, przyznawali, że wybory zarządu okazały się w pewnym stopniu farsą. - Nie najlepiej to świadczy o naszej partyjnej demokracji. Tusk i Schetyna wszystko ustalili, a my mieliśmy tylko przyjść i zagłosować. Rada krajowa stała się więc fasadą - mówi nasz rozmówca. Ale posiedzenie rady tak naprawdę było ważne nie ze względu na ustalanie składu zarządu partii, ale miało pokazać, jaka jest teraz siła Tuska i Schetyny.
Premier proponuje rozejm
Donald Tusk udowodnił po raz kolejny swoją sprawność i umiejętność rozgrywania partyjnych szachów. Tak jak zapowiadaliśmy, i kongres krajowy, i piątkowe zebranie rady krajowej miały pokazać członkom PO, że to premier i przewodniczący partii jest jedynym wodzem, a inni politycy powinni mu się podporządkować, także marszałek Sejmu. Grzegorz Schetyna mógł zaś tylko walczyć o to, aby jak najmniej stracić, a funkcja pierwszego wiceprzewodniczącego była czymś w rodzaju nagrody pocieszenia. Wśród działaczy PO panuje przekonanie, że Tusk zaproponował Schetynie coś w rodzaju traktatu pokojowego. Marszałek musi uznać hegemonię premiera, jeśli nadal chce pełnić znaczącą rolę w Platformie Obywatelskiej. Innymi słowy, Tusk pokazał mu gałązkę pokoju i zaoferował współpracę. - Ze względu na to, że Schetyna prowadzi dziś prace Sejmu, ja prowadzę prace rządu, czasami różnimy się w opiniach. Więc byliśmy jak dwie ręce w Platformie, a przychodzi czas, żeby znowu być, tak jak na początku, jak jedna pięść - mówił podczas posiedzenia rady krajowej Donald Tusk. W jego ustach zabrzmiało to jak ironia, bo wielu uczestników posiedzenia rady krajowej zapewne przypomniało sobie, jak swego czasu o tej "jednej pięści" mówił Paweł Piskorski, mając wtedy na myśli swoją bliską współpracę ze Schetyną i to oni obaj mieli być tą "jedną pięścią".
W Platformie jest miejsce tylko na tandem
Politycy rządzącej partii podkreślają, że Tusk nie mógł dalej udawać, że w PO nie ma różnicy zdań, opinii, stanowisk, że nie ma frakcji walczących o wpływy. Ale opinia publiczna nie może się oczywiście dowiedzieć o najbardziej istotnych przejawach tej walki, dlatego premier przekonywał członków rady krajowej, a tak naprawdę Polaków, którzy oglądali obrady lub relacje z nich, że w Platformie też jest "konkurencja i ambicje członków", ale też PO to "jedność w różnorodności". Jednocześnie w zawoalowany sposób przestrzegał swoich podwładnych przed przekraczaniem granic tej "różnorodności". Przekonał się o tym minister infrastruktury Cezary Grabarczyk, który próbował budować tzw. spółdzielnię, czyli coś w rodzaju trzeciej siły w PO. O jego planach głośno było podczas wrześniowego kongresu tej partii, a mieli w jej kręgu znaleźć się m.in. niektórzy szefowie regionów i inni znaczący politycy. Liczyli nawet, że osoby z tego kręgu mogą znaleźć się w zarządzie. Ale premier i marszałek szybko przywołali Grabarczyka do porządku. Otrzymał on co prawda stanowisko w zarządzie, ale z najmniejszą liczbą głosów, a jego potencjalni sojusznicy zobaczyli, że minister ma małe wpływy, skoro nie potrafi niczego w partii przeforsować, a stanowisko załatwił tylko dla siebie. W PO nie ma bowiem już miejsca na żaden triumwirat, co najwyżej tandem, ale tylko pod warunkiem, że to Donald Tusk będzie w tym duecie prowadzącym, czyli "jedna pięść", ale wiadomo, kto ma kierować uderzeniami tej pięści.
Połowiczne zwycięstwo Schetyny to z kolei usunięcie z zarządu eurodeputowanych PO. Tusk tłumaczył ten krok tym, że polityka partii tworzona jest w kraju. Na pocieszenie zadeklarował im, że partia będzie bliżej współpracować ze swoją delegacją w Parlamencie Europejskim.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-10-11
Autor: jc