"Jak dusza w ciele" - o miejscu i roli oblatów w świecie / konferencja 2
Treść
Omówmy teraz cztery, znane nam praktyki życia benedyktyńskiego. Wybrałem takie praktyki, które dotyczą nie tylko mnichów, ale i oblatów. Pierwszą praktykę św. Benedykt charakteryzuje w Regule tak: „nie ma nic ważniejszego nad służbę Bożą”…
Rozpocznijmy to spotkanie od zastanowienia się czym jest adwent i jakie są jego praktyczne konsekwencje. W tradycji Kościoła przyjęło się, że słowo „adwent” to przyjście, przybycie, czasem obecność, odniesione do Pana Boga. Jest to także nazwa okresu roku liturgicznego, który przypomina nam, że Bóg wielokrotnie wchodził w historię ludzkości oraz że szczytem tej obecności było Wcielenie Jego Syna.
Adwent składa się z dwóch części. Pierwsza poświęcona jest przygotowaniu się na ponowne przyjście Chrystusa, czyli na paruzję lub Dzień Ostateczny. W tym czasie kierujemy nasze serca ku temu, co nastąpi na końcu czasu, kiedy Chrystus powróci do nas w chwale. Druga część to czas bezpośredniego przygotowania do uroczystości Narodzenia Pańskiego, w którym wspominamy pierwsze przyjście Chrystusa na ziemię. Teksty mszalne czytane w tym okresie, skupiają się na obu tych tematach.
Czytanie z ostatniej niedzieli to fragment z Listu św. Piotra, w którym Apostoł odnosi się do lekceważącego traktowania pierwszych chrześcijan przez pogańskie otoczenie; wyśmiewania ich z powodu oczekiwania na przyjście Boga, na Jezusa Chrystusa, o którym mówią, że wróci lada moment. Nikt jednak nie wraca, więc robią sobie z tego żarty, nie traktują chrześcijan poważnie. Święty Piotr uspokaja wiernych, mówiąc: rzeczywiście może tak być, że nie wróci szybko, bo dla Pana Boga jeden dzień jest jak tysiąc lat. Znajdujemy tam także uwagę, by chrześcijanie nie starali się przyśpieszać przyjścia Pana, bo cóż człowiek może zrobić, żeby przyśpieszyć to przyjście?
Zauważmy, że nasza duchowość benedyktyńska mnichów i oblatów jest pod wieloma względami właśnie taka — adwentowa. Święty Bernard z Clairvaux, analizując, co oznacza adwent dla człowieka, stwierdza, że między adwentem narodzenia się Chrystusa a Jego ostatecznym przyjściem jest jeszcze trzeci adwent, czyli czas oczekiwania na przyjście Boga do każdego z nas: chodzi o oczekiwanie na przyjście Boga w naszej codzienności; o trzeci adwent, który powinien być treścią naszego codziennego życia.
Z tych wszystkich znaczeń adwentu — Wcielenia Pańskiego, codziennej obecności Bożej i oczekiwania na paruzję — wynika, że Pan Bóg jest zawsze blisko nas. Duchowość benedyktyńska jest adwentowa, bo pod wieloma względami bardzo dobrze odpowiada na pragnienie człowieka, żeby Pan Bóg się do nas zbliżył, był z nami tu na ziemi.
Omówmy teraz cztery, znane nam praktyki życia benedyktyńskiego. Wybrałem takie praktyki, które dotyczą nie tylko mnichów, ale i oblatów. Pierwszą praktykę św. Benedykt charakteryzuje w Regule tak: „nie ma nic ważniejszego nad służbę Bożą”, a więc nad Liturgię Godzin — modlitwę psalmami. Modlitwa psalmami jest ponadczasowa i nigdy dość przypominania, że jest to w pewnym sensie oficjalna modlitwa Kościoła. Wszystkie osoby konsekrowane mają obowiązek modlić się psalmami. Taką modlitwę Kościół zaleca także wszystkim wiernym, a więc i oblatom. Modlitwa psalmami łączy nas z naszym Panem i Zbawicielem.
Chrystus, tak jak każdy Żyd w Jego czasach, też modlił się psalmami. Jeśli chcemy naśladować Chrystusa, a pomijamy psalmy to znaczy, że nam w życiu duchowym czegoś brakuje. Gdy w klasztorze rozlegnie się dzwonek na liturgię godzin, mnich zostawia wszystko i biegnie do oratorium, żeby wziąć udział we wspólnej modlitwie. Ta modlitwa jest też wyróżniona tym, że łączy osoby, które mają różne wrażliwości czy preferencje: jedni lubią odmawiać różaniec, są miłośnicy nowenn, są tacy, którzy chcą się modlić w zupełnej ciszy, inni preferują modlitwę medytacyjną. W przypadku modlitwy psalmami nie ma wątpliwości, że jest to modlitwa wspólna, ona zawsze łączy, przy niej nasze indywidualne postawy przestają być istotne.
Modlitwa psalmami jest też pewnym wyzwaniem. Jest wyzwaniem, bo modląc się nie dobieramy psalmów według uznania. Liturgia Godzin kieruje się inną logiką. Psalmy i godziny kanoniczne są zaplanowane. Kiedy przychodzimy na wspólną modlitwę i otwieramy brewiarz, będziemy recytować to, co ustalił Kościół. Z tego nie wynika, że nie możemy się modlić psalmami indywidualnie. Jednak indywidualny wybór psalmów, na ogół będzie związany z naszymi emocjami, spokojem czy zadowoleniem albo zdenerwowaniem i niepokojem — w czym nie ma nic zdrożnego.
W klasztorze wiele razy słyszałem wezwanie, by modlić się także psalmami indywidualnie, mieć blisko psałterz i modlić się samemu. W Liturgii Godzin psalmy nie są dostosowane do naszych nastrojów to my mamy swoją postawą dostosować się do psalmów. Wytwarza to pewne napięcia czy nawet konflikty między tym, co jest w naszym wnętrzu a tym, co będziemy czytać.
Jeśli ktoś w ciągu dnia zdążył się bardzo zdenerwować i na Nieszporach pierwszym odmawianym psalmem będzie Psalm 23, psalm uspokajający, sielankowy i przyjemny, zareagować może różnie. W sobie ma jakiś gniew, poczucie niesprawiedliwości, a tu musi mówić: Pan jest moim Pasterzem, niczego mi nie braknie… Pamiętajmy — modlitwa psalmami tak działa, taka jest logika Bożego działania!
Jeżeli obcujemy z psalmami to w tym czasie obcujemy z Panem Bogiem. Bóg przypomina nam jaki jest i jak działa. Prawdy o Panu Bogu nie wyrażają emocje, które aktualnie w nas powstały i które odczuwamy; prawdę o Bogu znajdujemy w słowie Bożym. Bóg jest inny niż nasze o Nim wyobrażenia. Modlitwa psalmami sprowadza nas na ziemię i osadza w konkrecie zdrowej duchowości.
Podam przykład. W Opactwie, krótko po przyjęciu mnie do nowicjatu, były wybory opata. Nie udało się go wówczas wybrać. Zaraz po ogłoszeniu tego faktu oraz zapowiedzi, że zostanie mianowany administrator, wypadała Modlitwa w ciągu dnia. I gdy poszliśmy na nią, w trzecim psalmie recytowaliśmy: o jak dobrze i jak miło, gdy bracia żyją w jedności. Myślę, że wiele osób w stallach poczuło, iż psalmy stawiają przed nami wyzwanie: mamy szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie osiągnęliśmy tej jedności, co to dla nas oznacza.
Psalmy sprawiają, że Pana Boga odnajdujemy obok nas, w naszej rzeczywistości. Gdy jesteśmy zdezorientowani różnymi sytuacjami życiowymi, możemy dzięki psalmom te sytuacje zobaczyć w Bożej perspektywie. Może też być odwrotnie. Przychodzimy do chóru, czy otwieramy brewiarz, i spostrzegamy, że modlimy się psalmami, które dokładnie odpowiadają temu, co czujemy. To też jest ważny sygnał, bo to oznacza, że nie jesteśmy sami z tym, co przeżywamy; że to czego akurat doświadczamy, co jest naszą własną historią, przeżywał ktoś przed nami, miał już kiedyś podobne poczucie niesprawiedliwości czy skrzywdzenia albo że chciał Panu Bogu za coś dziękować, czy za coś Go wychwalać.
Wczoraj na godzinie czytań mieliśmy psalm, który wyrażał pytanie: dlaczego jestem odrzucony przez Ciebie Boże? Dlaczego niesprawiedliwym się wiedzie, a tych którzy są wierni Tobie ciągle spotyka coś złego? Jeżeli mamy takie doświadczenie i przychodzimy z nim na Liturgię Godzin, i modlimy się akurat tym psalmem, to jest to sygnał od Pana Boga, że nie jesteśmy sami, powinniśmy zaufać Bogu. Bóg do nas mówi: Wytrwaj w wierności wobec Mnie, bo nie jesteś pierwszy, który tego doświadcza. W klasztorze benedyktyńskim nie dość zatem przypominania, że warto się modlić psalmami.
Drugą praktyką, o której chcę mówić, jest modlitwa osobista. Święty Benedykt w Regule mówi niewiele o modlitwie osobistej. Jednak tę modlitwę darzy bardzo dużym szacunkiem. Stwierdza, że jeżeli ktoś chce się pomodlić po skończonym oficjum, to niech zostanie w oratorium, w którym powinna być kompletna cisza i nie powinna mu przeszkadzać niczyja bezwzględność. Nikt nie powinien przeszkadzać człowiekowi, który się modli, ponieważ robi coś bardzo godnego szacunku. Zauważmy, że dopominanie się szacunku dla modlącego zapodziało się gdzieś w naszej cywilizacji, także w naszym społeczeństwie. Dzisiaj patrzy się na to trochę z politowaniem. Ważne jest więc to, byśmy żyjąc w swoich środowiskach, pełniąc różne role w świecie, dawali świadectwo modlitwy. Będzie to wyraźny sygnał – modlę się, a więc poświęcam czas Bogu.
W neurologii można znaleźć wyniki badań o tym, jak modlitwa wpływa na nasz mózg. Okazuje się, że u osób modlących uaktywniają się te ośrodki w mózgu, które odpowiadają za kontakty z drugim człowiekiem. Jeżeli więc mamy doświadczenie modlitwy, to mamy doświadczenie spotkania z osobą, chociaż to nie jest osoba fizyczna. Choć nie słyszymy głosu Pana Boga ani Go nie widzimy, to jednak nasz mózg wysyła sygnały o spotykaniu kogoś. Prawda takiego spotkania ujawni się i obroni w relacjach z ludźmi także niewierzącymi.
Po przyjściu do opactwa odkryłem prostą prawdę, którą często powtarzam, że modlitwa to nie jest nasze dzieło. Oczywiście bez angażowania naszej woli i bez naszej decyzji, bez zamknięcia się w naszej izdebce, modlitwy nie będzie. Człowiek nie jest robotem. Bóg nas do modlitwy nie przymusza, na tym polega wielki szacunek Pana Boga do człowieka. Decyzja o modleniu się wypływa z wolnej woli człowieka. Bóg na tę decyzję człowieka czeka. Bóg zdaje się mówić: Zdecyduj się na modlitwę, bo Ja za ciebie tego nie zrobię.
Jak już się modlimy i niekoniecznie doświadczamy ekstatycznych wzlotów, albo kiedy częstokroć doświadczamy jałowości lub monotonii modlitwy, nie przestawajmy. Jeśli wytrwamy w modlitwie, pojawi się ochota, by do niej wracać, by dalej się modlić. Modlitwa nie jest po to, by coś uzyskać, np. zdrowie, dobre samopoczucie, wyjaśnienie jakiejś kwestii, z którą się zmagamy. Modlitwa niekoniecznie przyniesie odpowiedzi, na pytania które w sobie nosimy, bo modlitwa jest dziełem łaski. Jeżeli trwamy na modlitwie, mimo że nic się nie dzieje szczególnego, to jednak otrzymujemy łaskę od Boga. Jesteśmy chrześcijanami, bo działa w nas łaska, bo chrześcijaninem nie jest człowiek, który wypełnia własnymi siłami Boże przykazania, ale człowiek pamiętający, że cały czas Pan Bóg w nim działa i On wszystko doprowadzi do końca.
To, że jesteśmy dzisiaj na rekolekcjach i że wierzymy w Boga, że Chrystus jest Zbawicielem, to nie jest tylko nasza zasługa: jest to dzieło łaski Bożej, która nigdy nie niweczy i nie unieważnia ludzkiej wolności.
W Kościele bardzo często słyszymy, że wiara jest łaską. Ten argument pojawia się też w dyskusjach z ludźmi niewierzącymi. Jak niewierzący ma uwierzyć, jak go mam przekonać, skoro wiara jest łaską? Spójrzmy na siebie i pojmijmy tę prawdę: zapragnij Boga, a Bóg da ci łaskę tu i teraz. Otrzymasz wtedy najlepszy dowód na Jego istnienie. Jeżeli się modlisz, to znaczy, że działa łaska, dzięki Bożej pomocy możesz do modlitwy wracać. Zachęcam by dobrze sobie ten temat przemyśleć. To się nie dzieje dzięki mnie, ale dzięki Bogu.
Modlitwa jest jedną z tych praktyk adwentowych, która podobnie jak Liturgia Godzin uobecnia Pana Boga w świecie. Bóg podczas modlitwy pokazuje swoje działanie. Ale jest niewidzialny, stąd spotkanie z Nim jest inne niż z drugim człowiekiem.
Trzecia praktyka to bycie we wspólnocie. W tych dniach doświadczacie potrzeby bycia we wspólnocie. Mimo izolacji jesteśmy razem, także w kontakcie internetowym. Spośród różnych wspólnot, w których się obracamy, chciałbym zwrócić uwagę na wspólnotę ludzi dzielących z nami wiarę.
Jesteście z całej Polski i tam, gdzie żyjecie na co dzień, nie ma oblatów. Bardzo istotne w naszym życiu jest spotykanie się z osobami wierzącymi i rozmawianie z nimi o Panu Bogu. Takie zalecenie brzmi trochę jak ćwiczenie rekolekcyjne, wyznaczone do wykonania. Niech tak nie będzie, bo co wymuszone, nie jest skuteczne. Składajmy świadectwo wiary, a wiara się pomnoży.
Człowiek wierzący, sam pośród ludzi niewierzących, nawet bardzo silny psychicznie, w pewnym momencie może zacząć wątpić. Z mojego doświadczenia wiem, że w takich momentach warto zwrócić się do przyjaciół albo współbraci i zacząć rozmawiać o Bogu, pytać, jak każdy z nas Go doświadcza. W takich chwilach niemal namacalnie doświadczymy tego, o czym mówi Pan Jezus: gdzie dwaj lub trzej zgromadzą się w Imię Moje tam Ja będę pośród nich. W takich chwilach dzieją się wielkie rzeczy; to, co było oziębłe, rozpala się, otwiera się pamięć o tym, co Pan Bóg dla nas zrobił, nagle wyraźniej widać Bożą perspektywę. Na takich spotkaniach dzieją się rzeczy niezaplanowane; nie jest to zasługa rozmawiających — jest to działanie Pana Boga.
Jeżeli dzielimy się wiarą, to Bóg to wspiera i doprowadza to do pełni. Jeżeli tylko macie taką możliwość, bardzo zachęcam do tego, by tworzyć małe wspólnoty i rozmawiać o Panu Bogu. Pewnie nie zawsze to pójdzie po waszej myśli, nie zawsze będzie to przepełnione żarem, ale jestem pewien, że to zadziała. Takie małe grupy inaczej się komunikują niż np. grupy parafialne czy nawet takie jak ta oblacka. Grupy sformalizowane spotykają się regularnie i mają swój rytuał, a tu chodzi o grupki dwu-, trzyosobowe, z którymi można, pośród codziennych obowiązków, usiąść i porozmawiać, podzielić się doświadczeniem. Z tego wypłynie duże umocnienie.
Czwarta praktyka dotyczy śmierci. Święty Benedykt zaleca każdemu mnichowi: „śmierć nadchodzącą mieć zawsze przed oczyma”. Jest to może najbardziej adwentowa praktyka ze wszystkich omawianych, ponieważ prawdziwy adwent w życiu człowieka zdarza się wtedy, kiedy to życie się kończy, kiedy Chrystus przyjdzie do nas osobiście.
Nie tak dawno zdawałem egzamin z eschatologii, dużo czytałem na ten temat i, mówiąc żartobliwie, byłem bliski utraty wiary przy dyskusjach na temat tzw. stanu pośredniego, czyli czasu od śmierci do sądu. Co dzieje się wtedy z duszą człowieka? Mówimy, doświadczenie śmierci jest doświadczeniem spotkania z Chrystusem, ale co to znaczy, to się dopiero okaże. Nie każdy, kto umrze, od razu pójdzie do nieba, ale uważa się, że każdy po śmierci spotka się z Chrystusem.
Sformułowanie św. Benedykta, by zawsze mieć śmierć nadchodzącą przed oczyma, odczytujemy jako wezwanie do uważności, do motywowania naszych życiowych działań perspektywą nieuchronności śmierci; nie chodzi tu o wywoływanie w sobie strachu przed śmiercią. Raczej powinniśmy mieć na uwadze refleksję, co by było, gdyby moja śmierć nastąpiła dzisiaj. Jeżeli mamy z tym problem, to jest to temat do przepracowania. A każdy z nas ma z tym stwierdzeniem większy bądź mniejszy problem. Dla chrześcijanina jest to wielkie wyzwanie, by pragnąć przyjścia Chrystusa nawet w tej chwili.
Ojciec Mateusz Zduński, który prowadził rekolekcje w Tyńcu dla oblatów, żyje obecnie w Anglii. Przysyłając do nas listy, zawsze kończy je słowami marana tha, przyjdź Panie Jezu, choćby natychmiast, choćby teraz. Czy naprawdę chcę przyjścia Chrystusa teraz? Jeżeli nie chcę, to dlaczego? Nie możemy się bać szczerych odpowiedzi na te pytania. Nasze życie może się raptownie skończyć, szczególnie teraz, w czasie epidemii. I nie tylko osób starszych, ale i ludzi młodych i zdrowych. Trzeba więc cały czas mieć śmierć nadchodzącą przed oczyma.
Tak więc są te cztery: modlitwa psalmami, modlitwa osobista, bycie we wspólnocie i oczekiwanie na śmierć. Cztery praktyki, do których odnowienia i stosowania bardzo zachęcam.
Jeżeli szukamy dla oblata roli i miejsca w życiu, to wyznaczają je, między innymi, omówione praktyki adwentowe. Jeśli zaczniemy zgodnie z nimi żyć, to wszystko inne, co dotyczy naszego zaangażowania w świecie, naszej służby ludziom wokół nas, zostanie uporządkowane. To jest początek drogi, którą trzeba podążać.
Konferencja wygłoszona podczas rekolekcji adwentowych dla oblatów w Tyńcu, w dniach 11-13 grudnia 2020 r. Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Grzegorz Hawryłeczko OSB, ur. 1990 r., mnich tyniecki od 2012 r., święcenia kapłańskie przyjął w 2020 r., interesuje się sakramentologią oraz teologią ascetyczną i mistyczną. W klasztorze pełni funkcję ekonoma i rzecznika prasowego.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj