Przejdź do treści
Przejdź do stopki

IV i V stopień pokory

Treść

Mimo woli mogą się nam cisnąć na usta słowa: „Za ciężko!”. Tak, jest ciężko, ale krzyż trzeba uchwycić oburącz, objąć go ramionami, bo inaczej będziemy jednymi z tych licznych nieudanych świętych, którzy nigdy nie umarli dla siebie. A Bóg tego chce.

„Czwarty stopień pokory: jeśli w sprawach trudnych i w przeciwnościach, a nawet doznając jakiejś krzywdy, zachowujemy w posłuszeństwie milczącą i świadomą cierpliwość…” (RB 7,35). Prawda ma się stawać faktem w naszym życiu. Stopień ten przekracza naszą nicość, ułomność, lękamy się go. A jednak św. Benedykt nam go dał, więc trzeba go przyjąć. To szczyt doskonałości, a my przecież jesteśmy powołani do życia na szczytach, a nie w dolinach. „Zachowywać milczącą i świadomą cierpliwość” – to chrześcijański stoicyzm. Trzeba wszystko znosić w milczeniu, nie buntować się, nie okazywać niezadowolenia. Nie wolno nam być pogańskimi stoikami ani fatalistami.

Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował (Rz 8,37) – dla miłości Bożej damy wszystko i wszystko też uniesiemy. Pan Jezus powiedział kiedyś do bł. Anieli z Foligno: „Nie na żarty cię umiłowałem” i nam też nie wolno na żarty kochać Boga. Stopień ten jest trudny dla naszej natury, ale Bóg w nas jest i w nas działa właśnie przez tę trudną, ciężką chwilę. Pozwólmy Mu działać. Trzeba naprawdę wszystko opuścić, by iść do Jezusa, a najtrudniej jest porzucić siebie. Stopień ten ma wielkie znaczenie dla ascezy benedyktyńskiej. Jej miejscem strategicznie decydującym, punktem kulminacyjnym jest abnegare semetipsum („zapieranie się siebie”) – drzwi to wprawdzie wąskie, ale przejść przez nie trzeba. Jeśli zatrzymujemy się na drodze do świętości, to wina tkwi w nas samych, a nie w Bogu. Mimo woli mogą się nam cisnąć na usta słowa: „Za ciężko!”. Tak, jest ciężko, ale krzyż trzeba uchwycić oburącz, objąć go ramionami, bo inaczej będziemy jednymi z tych licznych nieudanych świętych, którzy nigdy nie umarli dla siebie. A Bóg tego chce. Czwarty stopień pokory to szczyt, to rozdroże między drogą do Chrystusa, a drogą do jego wroga.

Piąty stopień pokory – szczerość wobec przełożonego i ojca duchownego

„Piąty stopień pokory: jeśli w pokornym wyznaniu wyjawiamy swojemu opatowi wszystkie złe myśli przychodzące do serca lub złe czyny w ukryciu popełnione” (RB 7,44). Czy to konieczne? Tak. Jeżeli jednak św. Benedykt zachęca nas do szczerości, to nie wobec wszystkich i nie przed byle kim.

„…w pokornym wyznaniu…” – tu jednak nie chodzi o spowiedź. Szczerość wobec przełożonego wyraża pragnienie życia w pokorze. Ale i tu się kryje wielkie niebezpieczeństwo, bo często takim pokornym wyznaniem powoduje wielka pycha – w sekrecie staramy się przedstawić jako święci. A przecież chodzi tu o to, by jak ewangeliczny celnik powiedzieć naprawdę, z przekonaniem: „Jestem grzesznikiem”. Niech to będzie prawdziwa humilis confessio. Starajmy się o prawdę, prawdomówność. Jakże często oskarżając „pokornie” siebie, tak naprawdę wskazujemy na winę innych! Co w tym wyznaniu mamy powiedzieć? Odsłaniamy przełożonemu myśli złe, pokusy, nawet przeciw samej pokorze – to najlepsza broń, najskuteczniejszy sposób na szatana. Naturalnie, że wszystkiego nie można powiedzieć, to jest niemożliwe. Chodzi tu przede wszystkim o stałe, pokorne, usposobienie duszy gotowej wyznać swe błędy i złe myśli, chodzi o ducha nadprzyrodzonego w stosunkach z przełożonymi. Jeżeli idziemy do ojca duchownego, idziemy do samego Boga.

Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12,10), pisze św. Paweł. Przez poznanie i wyznanie swej słabości wstępuje w człowieka moc, siła nadprzyrodzona, dlatego szatan tak nie znosi tej humilis confessio (pokornego wyznania). Czy kierownictwo duchowne jest niezbędne? Nie. Są dusze, którymi sam Bóg kieruje, choć kierownictwo jest naturalnym środkiem pomocniczym w dążeniu do doskonałości. Na przykład z Dziejów Apostolskich wiemy, że św. Paweł szedł do Ananiasza zapytać go, co ma czynić (zob. Dz 9). Podobnie i mnisi na pustyni chodzili do swych ojców.

„Kto siebie nauczycielem uczynił, stał się uczniem głupca” – powiedział św. Bernard. Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Kierownictwo duchowe nie kończy się tylko na konfesjonale. Dobry kierownik winien mieć intuicję psychologiczną, wiedzę teologiczną i wielkie doświadczenie. Winien postępować z dobrocią, ale i stanowczością dla dobra duszy. Jakie są obowiązki syna względem ojca duchownego? Między nimi mogą istnieć węzły duchowne, ojcowskie i synowskie, bo ojciec rodzi tę duszę dla Boga i do Niego ją prowadzi. Syn ma być całkowicie szczery, ma zupełnie zaufać i być posłuszny wskazówkom: Ausculta, o fili („Słuchaj, o synu”; RB Prol,1). W kierownictwie duchowym bardzo pożądana jest ciągłość.

Fragment książki Komentarz do Reguły Świętego Ojca naszego Benedykta

Karol Filip van Oost OSB (ur. 1899, zm. 1986), belgijski benedyktyn, mnich opactwa św. Andrzeja na przedmieściach Brugii (Zevenkerken), jako przeor wznowionego opactwa tynieckiego (1939–1951) odnowiciel życia benedyktyńskiego w Polsce. Pierwsze śluby zakonne złożył wobec bł. Kolumby Marmiona w 1918 r. Posłuszny woli przełożonych pełnił gorliwie rozmaite funkcje zarówno w rodzimym klasztorze, jak i poza jego murami (m.in. posługiwał jako: nauczyciel w szkole przyklasztornej, misjonarz, wizytator klasztorów żeńskich, dyrektor internatu, refektariusz). Był cenionym rekolekcjonistą i kaznodzieją. Dzieło jego życia stanowi tyniecka fundacja, której rozwój, po zakończeniu przełożeństwa, śledził z wielką troską. Odznaczał się głębokim wyczuciem życia wspólnego i charyzmatem duchowego ojcostwa.

Żródło: cspb.pl,

Autor: mj