Irlandzki rząd brukselskim lobbystą
Treść
Charlie McCreevy, unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego, ostrzegał  Irlandczyków podczas specjalnie zorganizowanego seminarium w Dublinie przed  skutkami nieratyfikowania traktatu lizbońskiego. Podobnie jak wielu innych,  zdecydowanie dominujących w irlandzkich mediach, zwolenników nowej unijnej  konstytucji przekonywał, że odrzucenie dokumentu spowoduje odpływ inwestorów i  zmniejszenie liczby zagranicznych inwestycji w kraju. W kampanię na "tak"  włączył się również departament finansów irlandzkiego rządu, który na swoich  oficjalnych stronach internetowych w intensywny sposób agituje za poparciem  lizbońskich rozwiązań.
- Nie trzeba być jasnowidzem, aby wyobrazić  sobie, jak Irlandia będzie postrzegana przez naszych konkurentów w poszukiwaniu  zagranicznych inwestycji - stwierdził Charlie McCreevy. - Jak będzie wyglądała  sytuacja na rynku pracy w ramach rynku międzynarodowego, jeżeli wynik głosowania  będzie na "nie" - grzmiał komisarz, najwyraźniej zapominając, że w opinii wielu  Irlandczyków sytuacja gospodarcza kraju i bez unijnej konstytucji jest po prostu  dramatyczna. "1,84 euro za godzinę - minimalną płacą po ratyfikacji traktatu  lizbońskiego" - taki napis widnieje na jednym z plakatów przeciwników  federalizacji, i to nie bez przyczyny. Za stan gospodarki Irlandczycy obarczają  obecny rząd i nieudolność jego działań - tę samą ekipę, która nakłania obecnie  do poparcia dalszego zjednoczenia Europy i nadania wspólnocie prawnej  tożsamości.
O ile stanowisko unijnego komisarza nie powinno dziwić ze względu  na interesy organizacji, którą reprezentuje, o tyle postawa rządu, który  teoretycznie powinien informować społeczeństwo, nie zaś lobbować za jedną ze  stron, budzi co najmniej niesmak. Na oficjalnym portalu internetowym  departamentu finansów zamiast rzetelnej informacji znajduje się reklama traktatu  lizbońskiego, wymieniająca przyczyny, dla których należy go poprzeć w  zaplanowanym na 2 października referendum. "Zostało potwierdzone przez Unię  Europejską, że Irlandia oraz inne kraje członkowskie zachowają komisarza" -  napisano na stronie, podczas gdy w rzeczywistości traktat zakłada znaczące  zmniejszenie liczby unijnych komisarzy. Argument komisarza został także po raz  kolejny podniesiony przez przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela  Barroso, który podczas sobotniej wizyty w Irlandii ostrzegł jej mieszkańców, że  "jeśli zagłosują na 'nie' 2 października, to ich kraj straci prawo wyznaczania  jednego z komisarzy w każdej kadencji KE". 
Ponadto departament finansów  przekonuje, że "Irlandia utrzyma kontrolę nad obowiązującym w tym kraju systemem  podatkowym", tymczasem zgodnie z traktatem lizbońskim Unia będzie mogła nałożyć  na kraje członkowskie dodatkowe podatki, a także regulować wysokość już  istniejących. "Irlandia utrzyma kontrolę w kwestiach wrażliwych etycznie, jak  aborcja" - twierdzi departament finansów, w rzeczywistości zaś, zgodnie z Kartą  Praw Podstawowych, zabijanie dzieci w prenatalnej fazie życia będzie legalne i  może stanowić element nacisku na państwa, których prawo chroni życie dzieci  poczętych. Należy w tym momencie wspomnieć, że przeciwnicy traktatu lizbońskiego  wydali plakaty nawołujące Irlandczyków do głosowania na "nie" właśnie z powodu  legalizacji aborcji. Mniej intensywna propaganda znajduje się także na stronach  internetowych irlandzkiego ministerstwa spraw zagranicznych, które wprawdzie nie  agituje za głosowaniem za ratyfikacją, ale wymienia wspomniane  "argumenty".
"Prawa pracowników oraz zatrudnionych w sektorze usług będą  szanowane zarówno w Irlandii, jak i całej Europie" - napisano na stronie  internetowej irlandzkiego departamentu finansów, na której znajduje się kilka  podstron agresywnie agitujących za przyjęciem traktatu. Tymczasem, jak zauważył  w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" irlandzki poseł do Parlamentu Europejskiego  Joe Higgins, "wielki biznes zainwestował gigantyczne kwoty pieniędzy, aby  zabezpieczyć interesy potężnych korporacji".
- Demokratyczna debata powinna  uwzględniać ten aspekt, tymczasem pomijając ten czynnik, przeinacza  rzeczywistość - stwierdził. - Rzecz jasna na Irlandczyków naciska się, aby  przyjęli traktat. Za propagandą na "tak" kryją się ukryte groźby, że jeżeli  zagłosują na "nie", to nie będziemy mieli przyjaciół w Europie itd. -  przypomniał. 
Znamienne, że nigdzie na irlandzkich stronach rządowych nie  można znaleźć informacji o zagrożeniach płynących z implementacji zapisów nowej  unijnej konstytucji do irlandzkiego prawa ani argumentacji przeciwników  traktatu. Jest za to, błędne skądinąd, wskazanie, że gwarancje udzielone  Irlandii przez elitę polityczną Brukseli będą miały obowiązującą moc prawną,  podczas gdy z punktu widzenia prawa są one jedynie deklaracjami politycznymi,  nieaktualnymi w sytuacji nowej kadencji w Komisji Europejskiej i Parlamencie  Europejskim. Stanowisko irlandzkiego rządu, przejawiające się także w użyczaniu  na rzecz prolizbońskiej kampanii wizerunków czołowych polityków partii  rządzącej, budzi wśród Irlandczyków niesmak i zdaniem wielu polityków, w tym  byłej eurodeputowanej Kathy Sinnott, może przyczynić się do klęski zwolenników  federalizacji.
Warto odnotować, że - paradoksalnie - oprócz środowisk  irlandzkiej lewicy do kampanii przeciwko traktatowi lizbońskiemu włączyły się  również irlandzkie feministki, proeuropejscy działacze społeczni i politycy,  związki zawodowe, ośrodek akademicki, część mediów oraz ogólnie rozumianego  świata rozrywki. W specjalnie wydanym oświadczeniu, w ramach zorganizowanej  akcji organizacji People before Profit (Najpierw ludzie, potem profity), wszyscy  oni nawoływali do odrzucenia traktatu reformującego Unię Europejską. Lider  lewicowego ugrupowania Sinn Fein Gerry Adams oraz wiceprzewodnicząca Mary Lou  McDonald wydali "Alternatywny przewodnik do traktatu lizbońskiego". - Gra toczy  się nie o nasze członkostwo w UE, ale o lepszą Irlandię w lepszej Europie -  skonstatował Adams podczas prezentacji publikacji. Większość mediów pozostaje  jednak zdominowana przez popierających federalizację. Za dwa tygodnie zapewne  przekonamy się, czy jedynie do 2 października.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2009-09-21
Autor: wa