Irlandczycy głosują drugi raz
Treść
W Irlandii rozpoczęło się dzisiaj drugie ogólnonarodowe referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. Jednak już wczoraj swój głos oddali pierwsi Irlandczycy, zamieszkujący pięć wysepek położonych u wybrzeży hrabstwa Donegal. I choć mieszkańcy tego niespełna 4-milionowego kraju stanowią niecały 1 proc. ludności całej Unii Europejskiej, to jednak ich głos będzie decydujący dla losów wspomnianego dokumentu.
Rok temu ponad 53 proc. głosujących Irlandczyków odrzuciło traktat lizboński, ale pod silną presją partnerów z Unii Europejskiej rząd w Dublinie zgodził się na przeprowadzenie powtórnego referendum. Kraj ten jest jedynym z 27 państw wchodzących w skład Unii, w którym konstytucja wymaga przeprowadzenia ogólnonarodowego referendum w kwestii nowego traktatu. W zamian mieszkańcy Zielonej Wyspy uzyskali od Unii rzekome gwarancje prawne, iż traktat lizboński nie będzie wchodził w irlandzkie kompetencje dotyczące neutralności kraju, polityki podatkowej i prorodzinnej (w tym obowiązującego w kraju zakazu aborcji). Ponadto Irlandia ma utrzymać w Komisji Europejskiej swojego komisarza.
- Ludzie są uspokojeni tymi gwarancjami. Moim zdaniem, mają one największe znaczenie w przekonaniu tych, którzy rok temu głosowali przeciw - powiedział w rozmowie z PAP irlandzki eurodeputowany z opozycyjnej Partii Pracy Proinsias De Rossa. Czy jednak rzeczywiście przeciwników traktatu gwarancje te przekonują? Raczej nie. Są oni bowiem oburzeni faktem, iż zostali zmuszeni do powtórnego głosowania nad tym samym dokumentem.
Tymczasem jeszcze dzień przed referendum w całym kraju odbywały się liczne wiece i debaty, i to zarówno zwolenników, jak i przeciwników traktatu. Premier Brian Cowen, przemawiając na ostatniej przed głosowaniem konferencji prasowej, zaapelował o poparcie dla traktatu, podkreślając, że jego przyjęcie będzie z korzyścią dla Irlandczyków. - Przyszłość jest w waszych rękach. Głosujcie na "tak", pomożecie Irlandii w gospodarczym ożywieniu. Głosując na "tak", wyślecie silny sygnał do inwestorów, że nasz kraj jest i pozostanie w sercu Europy - mówił szef irlandzkiego rządu. Nie brakuje opinii, że wygrana w referendum uratować może co najwyżej samego premiera i jego rząd. Ostatnie sondaże przedwyborcze wskazywały co prawda na niewielką przewagę zwolenników traktatu, jednak im bliżej był 2 października, tym ta przewaga malała. Nadal duża jest także grupa osób niezdecydowanych. - Dziś niemożliwe jest przewidzieć wynik, wciąż może być on negatywny - podkreślił w rozmowie z PAP irlandzki politolog Hugo Brady. Jako powód takiego stanu wymienił m.in. skrajną niepopularność irlandzkiego rządu i chwiejne w czasach recesji nastroje społeczne. W ostatnich sondażach 27 proc. Irlandczyków wyrażało zdecydowany sprzeciw wobec traktatu, argumentując to faktem, iż raz już głosowali w tej sprawie, a Unia nie chce uszanować ich decyzji. Kolejnych około 20 proc. respondentów nie było w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak wypowiedzą się w referendum. Jeśli jednak ta duża grupa niezdecydowanych zostanie w domach i nie będzie brać udziału w głosowaniu, wówczas pomogą wygrać zwolennikom. Referendum będzie ważne bez względu na frekwencję. Jeżeli jednak traktat zostanie odrzucony, wówczas Unia będzie nadal działać w oparciu o traktat nicejski.
Marta Ziarnik
"Nasz Dziennik" 2009-10-02
Autor: wa