IPN podejmie próbę odzyskania z niemieckich archiwów akt spraw dotyczących zbrodni popełnionych w Polsce przez III Rzeszę
Treść
Sprawa utraty przesłanych do Ludwigsburga akt śledztw dotyczących zbrodni niemieckich popełnionych w okupowanej Polsce jest już w prokuraturze. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożył prezes Instytutu Pamięci Narodowej prof. Janusz Kurtyka. W gronie osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości wskazani zostali kolejni szefowie byłej Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu i jej poprzedniczki - Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, w tym prof. Witold Kulesza, obecny szef pionu śledczego IPN.
Bezprecedensowa sprawa utraty z archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu akt dotyczących zbrodni niemieckich w Polsce znalazła swój finał w prokuraturze. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez byłych szefów Głównej Komisji złożył prezes IPN prof. Janusz Kurtyka. Zobowiązała go do tego uchwała Kolegium Instytutu, które uznało, że wyczerpały się możliwości wyjaśnienia tej kwestii na drodze postępowania wewnętrznego. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła już postępowanie przygotowawcze ad rem. Chodzi o sprawę przekazywania przez Główną Komisję do archiwum w Ludwigsburgu oryginalnych materiałów z prowadzonych w Polsce śledztw dotyczących zbrodni niemieckich, popełnionych w naszym kraju.
Jest sprawa, nie ma akt
W toku wewnętrznego postępowania ustalono, że akta wysyłano za granicę bez jakiejkolwiek podstawy prawnej i bez zastosowania specjalnej procedury przewidzianej w kodeksie postępowania karnego. Przekazywano Niemcom oryginały dokumentów, nie pozostawiając na miejscu uwierzytelnionych kopii. Na skutek tego dzisiaj pion śledczy IPN nie jest w stanie z braku dowodów zakończyć ok. 10 tys. wszczętych śledztw. Gdy w 2005 r. Instytut miał udzielić odpowiedzi na interpelację w sprawie zbrodni w Palmirach i w Lesie Kabackim, mógł podać tylko tyle, że akta aż siedem razy przekazywano do Ludwigsburga.
Proceder wysyłki narodowych archiwów trwał od wczesnych lat 60. aż do końca lat 90., a zachodzi podejrzenie, że jeszcze w 2001 r., już po powstaniu IPN, przesłano do Ludwigsburga kolejną partię dokumentów. Wiadomo, że były przygotowywane do wysyłki, znane są sygnatury i nie można ich odnaleźć.
Jest to o tyle zaskakujące, że w 2001 r. wiadomo już było, iż archiwum w Ludwigsburgu lada chwila zakończy działalność i stanie się ekspozyturą Archiwum Federalnego RFN. O ile dotychczas jej zadaniem było gromadzenie akt i przekazywanie ich do niemieckich prokuratur celem wytoczenia procesów niemieckim zbrodniarzom, to obecnie stanie się tylko placówką archiwalną. Co ciekawe - wiadomość o tym - zamiast zatrzymać wyciek akt - jeszcze go przyspieszyła. Być może chcąc ratować zanikającą instytucję, ostatni szef Głównej Komisji, prof. Witold Kulesza, nakazał - za pośrednictwem Antoniego Galińskiego, swego zastępcy, przyspieszyć wysyłkę dokumentów do centrali w Ludwigsburgu. Prokurator IPN, który otrzymał to polecenie, odmówił, wskazując, że wysyłka akt bez zachowania procedury kodeksowej to przestępstwo. W ostatnim dniu urzędowania na tym stanowisku prof. Kulesza nakazał prokuratorom wysyłkę wybranych dokumentów; łącznie 256 tomów, w tym akta egzekucji ulicznych z lat 1943-1944 na terenie getta, akta zbrodni w Pruszkowie, w Palmirach, na Ochocie, w Piasecznie, akta dotyczące zabójstw Polaków za pomoc Żydom.
- Do dzisiaj tych akt szukamy - twierdzi pracownik IPN. Według naszych informacji, prof. Kulesza "zdążył" wysłać do Niemiec także kopie akt sprawy Jedwabnego. Nasuwa się jednak pytanie: po co? Przecież Niemcy nie pozwolili nawet na przesłuchanie w tej sprawie 90-letniego obywatela Niemiec, który miał wiedzę na ten temat. Czy można było się więc spodziewać, że będą poszukiwać sprawców?
Niemcy bez pośpiechu
Zresztą i wcześniej archiwum w Ludwigsburgu nieszczególnie wywiązywało się ze swoich zadań. Tylko niewielki procent spraw przekazanych z Polski znalazło swój finał w postaci aktu oskarżenia sporządzonego przez niemiecką prokuraturę i postawienia sprawcy przed sądem. Przykład? W 2002 r. prof. Kulesza zabiegał w Ludwigsburgu u Kurta Schramma o informacje, co stało się ze sprawą zbrodni w powiecie piotrkowskim we wrześniu 1939 r., bo akta przekazane zostały do Ludwigsburga w... 1983 r. (41 protokołów przesłuchań świadków, 31 odpisów aktów zgonu, mapy i inne dokumenty). Sprawa opisana została w piśmie IPN do senator Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, w odpowiedzi na jej oświadczenie w sprawie wysyłki akt. Nie udało nam się uzyskać komentarza prof. Kuleszy, który przebywa na urlopie, wiadomo jednak, że w publicznych wypowiedziach broni procederu wysyłki akt, twierdząc, że umożliwiało to ściganie sprawców.
- W zasadzie RFN zakończyła karanie zbrodniarzy hitlerowskich w 1971 r., wprowadzając nowy kodeks karny. Większość zbrodni objęło przedawnienie ścigania, tylko nieliczne, kwalifikowane formy zabójstw mogły być ścigane do 1979 roku. Liczba skazanych była znikoma w porównaniu ze skalą zbrodni. W tej sytuacji kontynuowanie przez Główną Komisję przekazywania dokumentów po 1971 r. było co najmniej pozbawione sensu. A jeśli nie pozostawiano w Polsce nawet kopii dokumentów - co mogłoby uchodzić za głupotę - to staje się to zbrodnią na pamięci narodowej - uważa nasz rozmówca z IPN.
Archiwa do kontroli
W wyniki wewnętrznego postępowania w IPN ustalono, że kolejni szefowie Głównej Komisji - prof. Ryszard Walczak, prof. Witold Kulesza, zdawali sobie sprawę z braków w aktach i nie reagowali. Nie mógł także o niczym nie wiedzieć prof. Leon Kieres, były prezes IPN. Sprawa od co najmniej siedmiu lat była znana i kwalifikowała się do prokuratury. Dzisiaj niektóre czyny mogą być objęte przedawnieniem.
Nowe kierownictwo IPN, oprócz skierowania zawiadomienia o przestępstwie, przymierza się do zrobienia generalnych porządków w archiwach. Sprawa została uzgodniona między Główną Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu a Biurem Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN. Zostanie sporządzony bilans spuścizny po dawnych komisjach terenowych i centrali, tzw. skontrum, czyli porównanie tego, co jest na półkach, z ewidencją. W pracach będą uczestniczyć oprócz archiwistów także prokuratorzy, bo materiały mają charakter śledczy.
- Do końca roku powinniśmy zdążyć - zapewnia prokurator Antoni Kura, naczelnik wydziału nadzoru nad śledztwami w pionie śledczym IPN.
Gdy już będzie wiadomo, czego brakuje, IPN musi rozpocząć starania o zawarcie polsko-niemieckiego porozumienia międzyrządowego w sprawie zwrotu przez stronę niemiecką akt. Obecnie, gdy prokurator prowadzący śledztwo natrafia na braki w aktach, musi w danej sprawie zwracać się indywidualnie do Ludwigsburga. A i tak nie wiadomo, czy otrzyma dokumenty. Jak dotąd, nie było takiego precedensu.
Małgorzata Goss
Śledztwo nie może utonąć w papierach
Dowiadujemy się, że bezcenne, oryginalne dokumenty na temat zbrodni niemieckich popełnionych w Polsce przez ponad 40 lat płynęły sobie za granicę, i to za sprawą tych, którzy ich mieli strzec. Słysząc o tym, człowiek przeciera oczy ze zdumienia. Nie dość, że zostaliśmy ograbieni w sensie materialnym, to ciągle jesteśmy okradani z pamięci, z historycznego dziedzictwa.
Stoimy w obliczu nasilających się roszczeń niemieckich i żydowskich. Tylko patrzeć, jak za chwilę zrobią z nas kata. Co przedstawimy w trybunałach, gdy dowodów niemieckich zbrodni na polskich obywatelach - Polakach i Żydach - sami się pozbyliśmy.
To śledztwo nie może utonąć w papierach, ciągnąć się latami. Powinno otrzymać wszelkie siły i środki, by potoczyło się wartko. Będzie ono szczególnym sprawdzianem dla rządzącej koalicji, zwłaszcza że w sprawę uwikłani są wysocy urzędnicy, nadal piastujący funkcje w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2006-08-07
Autor: wa