Inna twarz Ameryki
Treść
Gdy zalewany codzienną tandetą zaczynam tęsknić za wielką sztuką, wielką literaturą, sięgam po któreś z dzieł Josepha Conrada albo Williama Faulknera. Tak się jakoś stało, że o tym ostatnim nigdy nawet nie wspomniałem.
Ten amerykański pisarz pierwszej połowy XX w. był piewcą amerykańskiego, konserwatywnego południa. Opisywał godzina po godzinie, dzień po dniu, rok po roku codzienne życie sennych prowincjonalnych miasteczek, kreślił historię zwykłych rodzin, opisując życie wielu pokoleń, poświęcając uwagę każdemu dziecku, kuzynowi, wszystkim dalekim krewnym. Jego powieści układają się w jedną wielką sagę. Wydawałoby się, że musi z nich wiać nudą. Nic się tam nie dzieje oprócz zwykłych codziennych spraw z rzadka przerywanych takimi wydarzeniami, jak urodziny, ślub czy pogrzeb. A jednak wystarczy wziąć do ręki jedną z książek tego autora, otworzyć ją w dowolnym miejscu i zagłębić się w lekturze, by zatonąć w tym Faulknerowskim świecie, wciągnąć się w jego życie, a zarazem stwierdzić, że mamy do czynienia z jednym z największych pisarzy w dziejach.
Ten amerykański pisarz miał wielki dar opowiadania, o czym świadczy następujące wydarzenie z jego życia. Jako kilkunastoletni chłopak otrzymał od matki polecenie, by przez całą zimę przynosić codziennie dwa wiadra węgla ze składu oddalonego o kilka kilometrów od domu. Niosąc węgiel po raz pierwszy, Faulkner zaprosił do towarzystwa kolegę. Podczas drogi opowiadał mu zmyśloną przez siebie historię. W pewnym momencie przerwał, zapewniając, że opowie ją dalej, jeżeli kolega poniesie za niego węgiel. Gdy doszli do domu, przyszły pisarz obiecał, że dalszą część opowieści przedstawi mu nazajutrz, gdy znów za niego będzie niósł węgiel. Historię tę opowiadał przez całą zimę, a kolega tak bardzo był zainteresowany jej dalszym ciągiem, że przez całą zimę nosił za niego węgiel.
Powieści Faulknera są barwne i porywające. Opowiadają o świecie, który w XX w. już przemijał, świecie nieskomplikowanym, świecie bez kłamstwa i antyludzkich ideologii. Nie jest to jednak świat wyidealizowany. Jest w nim i zło, i grzech, i małość, i zawiść, i pycha. Dominuje w nim jednak człowieczeństwo i to wszystko, co wprost z niego wyrasta.
Gdy czytam "Wielki las", "Sartoris" czy "Zstąp, Mojżeszu", żałuję tylko, że tak mało tam Boga czy chrześcijaństwa. Wielki talent i wrażliwość mogłyby przecież być użyte w o wiele większym stopniu w służbie prawdzie i dobru.
Stanisław Krajski
"Nasz Dziennik" 2005-06-02
Autor: ab