In vitro zmienia prokreację w produkcję
Treść
Kiedy wygłaszam w Stanach Zjednoczonych prelekcje na temat zapłodnienia pozaustrojowego, zwykle zadaję moim słuchaczom następujące pytanie: "Ilu z was zna dziecko urodzone w wyniku zabiegu in vitro lub parę, która próbowała zajść w ciążę w ten sposób?". Zwykle prawie połowa sali podnosi ręce do góry. Potem proszę, żeby zgłosiły się te osoby, które wiedzą, że ta para to katolicy. W górze widzę prawie dokładnie te same ręce. Myślę, że katolicy korzystają z tej procedury w takim samym stopniu jak niekatolicy, a większość z nich ma słabe pojęcie na temat stanowiska Kościoła co do tworzenia dzieci w probówkach.
Na pytanie, dlaczego in vitro może być uznawane za niemoralne, ludzie zwykle mówią o dodatkowych embrionach, które ulegają zamrożeniu lub zniszczeniu. Embriony te, rzecz jasna, to poważny problem, ale nie są one jedynym powodem, dla którego Kościół uważa tę procedurę za czyn niemoralny. Nawet jeśli zapłodnienie metodą in vitro byłoby przeprowadzane bez uzyskiwania dodatkowych embrionów, to ten sposób tworzenia dzieci byłby moralnie nie do przyjęcia, ponieważ zabieg ten uderza w sam trzon i istotę małżeńskiej więzi seksualnej. Laboratoryjne manipulacje wchodzą na miejsce fizycznej jedności pomiędzy małżonkami. Powoduje to zamianę prokreacji w produkcję. In vitro to jakby odwrócona antykoncepcja: zamiast seksu bez dzieci daje nam dzieci bez seksu. Z racji tego, że wielu Amerykanów postrzega seks jako czynność rekreacyjną, ignorując jego aspekt prokreacyjny, zatraciło się w nich poczucie, iż zarówno stosunki z użyciem antykoncepcji, jak i tworzenie dzieci w probówkach to poważne przewinienia.
Oczywiście, pogwałcenie zasad moralnych związane z zabiegiem in vitro nie godzi w dziecko, które jest tu niewinne. To nie jest w żaden sposób wina dziecka. Dzieci nie mają wpływu na to, w jaki sposób przychodzą na świat. Niezależnie od tego, jak to się dzieje - czy za sprawą in vitro, cudzołóstwa, seksu przedmałżeńskiego czy klonowania - dziecko to zawsze dar i błogosławieństwo. Problemem w in vitro nie jest dziecko, lecz decyzja, którą podjęli rodzice co do tego, w jaki sposób zaspokoić swoje pragnienie posiadania potomstwa. Innymi słowy, dzieci, nawet te bardzo chciane, nie powinny być na siłę sprowadzane na ten świat zagmatwanymi sposobami typu cudzołóstwo, seks przedmałżeński, in vitro czy klonowanie. Powinny one przychodzić na świat tylko w wyniku intymnych małżeńskich zbliżeń, połączonych z wzajemnym okazywaniem sobie miłości. Dzieci mają prawo do poczęcia się jako owoc jedynej w swoim rodzaju miłości rodziców, którą w wyjątkowy sposób wyraża akt wzajemnego, cielesnego oddania się sobie nawzajem. Poprzez fizyczny kontakt ciał rodziców rodzi się nowe ciało ich potomstwa. Z tej monocielesnej więzi powstaje nowe życie. To intymne zbliżenie ciał jest aktem świętym, który przysługuje jedynie małżonkom i oznacza ten szczególny i uprzywilejowany punkt, w którym, wedle Bożego zamiaru, z ludzkiej miłości tworzy się nowe życie. In vitro jest pogwałceniem tego zamiaru, bo zastępuje akt miłosnego oddania się czynnością produkcyjną, czyli sporządzaniem naszych własnych dzieci w szalkach i probówkach, jakby były wyrobami czy przedmiotami, które można dowolnie wytwarzać. Pod tym względem in vitro czyni z seksu czynność przypadkową i zafałszowuje go, redukując go do kolejnej sfery, którą możemy manipulować, jak nam się tylko podoba. Widząc, jak oddajemy się takiemu niemoralnemu działaniu, inni idą w nasze ślady, dopuszczając się zamrażania czy nawet wyrzucania swojego własnego potomstwa, jakby to były odpady medyczne. Wytwarzanie dzieci w probówkach w pierwszym rzędzie bezcześci ów święty ludzki akt, dzięki któremu przekazujemy życie. A stąd już tylko jeden mały krok, by posunąć się dalej i targnąć się na życie, które wyprodukowaliśmy w laboratorium.
Czyż nie jest rozsądne i słuszne utrzymywanie stanowiska, tak jak robi to Kościół, iż nowe życie ludzkie powinno być owocem miłości małżeńskiej, stworzonym w wyniku wzajemnego oddania się sobie, aktu, który każdemu z partnerów pozwala ubogacić drugiego za pomocą absolutnego daru z samego siebie? Zbliżenie małżeńskie jest bezpośrednim, wyłącznym i prawdziwym uosobieniem miłości małżonków. Czy można to samo powiedzieć o procedurze in vitro, gdy kobieta zakłóca swoją delikatną cykliczność hormonalną, poddając się wielokrotnym wstrzyknięciom silnych leków, których zadaniem jest wywołanie u niej produkcji nienaturalnej ilości komórek jajowych, a mężczyznę prosi się o zamknięcie w odosobnionym pomieszczeniu, gdzie pod wpływem pornograficznych obrazków ma "oddać próbkę"? Czy naprawdę możemy powiedzieć, że in vitro uosabia miłość małżeńską, z jej autentycznością i wyłącznością, kiedy to okazuje się, że "doprowadza" do ciąży raczej technik laboratoryjny, a nie sami małżonkowie poprzez uświęcony akt, właściwy wyraz ich małżeńskiej miłości? Nawet przy dużym nagięciu prawdy, czy rzeczywiście możemy uwierzyć, że in vitro jest zgodne z zamiarem Boga co do roli małżeństwa?
Czasami mamy tendencję do zamiatania tych niewygodnych i niepokojących aspektów procedury in vitro pod dywan, a skupiania się tylko na jego efekcie, czyli dziecku, żeby łagodzić zatrważającą prawdę o działaniach, których jesteśmy uczestnikami. Niektóre pary mogą również wyrazić zgodę na zabieg na podstawie niezbyt głęboko przemyślanego założenia, a mianowicie: "Mamy przecież 'prawo' do posiadania dziecka, jeśli jesteśmy małżeństwem, więc możemy w tym celu wykorzystać każdy środek, nawet in vitro". W rzeczywistości prawda jest taka, że nikt z nas nie ma prawa do dziecka. Dziecko nie jest ani naszą własnością, ani przedmiotem do nas należącym. Dziecko jest darem, który, możemy mieć nadzieję, że Bóg nam ześle i na którego przyjęcie jesteśmy otwarci i gotowi, ale zdecydowanie nie jest ono przysługującym nam prawem czy roszczeniem. Kiedy się pobieramy, oczywiście mamy "prawo" do tych pięknych, życiodajnych uniesień nazwanych aktami małżeńskimi, które mogą stać się celem tej tajemniczej boskiej iskry wycelowanej w samo serce ludzkiej miłości. Te niezwykłe akty małżeńskie są jedynymi działaniami ludzkimi, którym wolno zrodzić ów wspaniały dar, jakim jest ludzkie życie.
Ks. dr Tadeusz Pacholczyk
Ks. dr Tadeusz Pacholczyk otrzymał doktorat w dziedzinie neurologii na Yale University i kontynuował pracę naukową na Harvardzie. Jest kapłanem diecezji w Fall River (Massachusetts) oraz dyrektorem do spraw nauczania i oświaty w Narodowym Katolickim Ośrodku Bioetycznym (National Catholic Bioethics Center) w Filadelfii (zob. www.ncbcenter.org).
"Nasz Dziennik" 2009-05-08
Autor: wa
Tagi: in vitro