Ile warte jest dla ciebie dziecko
Treść
Zastanawiam się, co czułabym do mojej matki, gdybym na przykład dowiedziała się, że kiedyś złożyła doniesienie do prokuratury na lekarzy za to, że mnie nie zabili, gdy byłam w jej brzuchu, a potem - już po moim urodzeniu - nadal walczyła domagając się rekompensaty za to, że urodziła mnie wbrew swojej woli, bo "podli" lekarze nie znaleźli wystarczającego powodu, dla którego mieliby mnie zabić w jej łonie. Aż w końcu - udała się do jakiegoś obcego trybunału, który nagrodził jej walkę, nakazując Polsce wypłacić jej przeogromną ilość pieniędzy. Po pierwsze, trauma, jakiej doświadczyłabym z tego powodu, pozostałaby we mnie na całe życie. Po drugie, jednak przebaczyłabym jej, bo miłość do matki, która rodzi się wraz z naszym poczęciem, jest przecież czymś zupełnie naturalnym, wszak jesteśmy krwią z jej krwi, połączeni z nią pępowiną.
Na szczęście, bycie dzieckiem niechcianym nie dotyczy mnie. Byłam dzieckiem oczekiwanym przez moich rodziców i bardzo, bardzo kochanym już od momentu poczęcia. Dlatego poczuwam się do moralnego obowiązku uczestniczenia dziś w marszu "Za życiem" i bycia pod Sejmem, aby choć w ten sposób świadczyć za życiem nienarodzonych i przeciw eutanazji. Traktuję to także jako rodzaj psychicznego wsparcia dla takich dzieci, jak właśnie córeczka pani Alicji Tysiąc, czy inne dzieci, którym ginekologiczny skalpel na szczęście nie odebrał życia tylko dlatego, że lekarz nie dopuścił. W poniedziałek obchodziliśmy Dzień Świętości Życia. Dobrze się stało, że w Teatrze Telewizji mogliśmy obejrzeć premierę sztuki "Cztery kawałki tortu" (tylko dlaczego emitowanej nocą?). To dobre przedstawienie, świetne aktorsko i podejmujące problem nadzwyczaj dziś aktualny - właśnie obrony życia. Życia traktowanego jako największy dar, który człowiek otrzymał od Pana Boga. A to, jak potem tym życiem pokieruje, to już wybór człowieka, otrzymał wszak od Boga wolną wolę. Ale też i rozum, by tą wolną wolą rozumnie rozporządzać.
W sztuce Marii Czarneckiej osiemnastoletnia Dorota, w dniu swoich urodzin dowiaduje się, że jej biologiczni rodzice żyją. Wiedziała, że jako dwuletnie dziecko została wzięta z sierocińca i adoptowana przez Annę i jej męża. Gdy podrosła, adopcyjna matka poinformowała ją, że jej prawdziwi rodzice zginęli w wypadku. I z taką świadomością żyła do dziś. Ale nagle wszystko się zmieniło, oto przed Dorotą stoi Elżbieta, kobieta, która ją urodziła. Anna zaprosiła Elżbietę w określonym celu: by zabrała córkę do swojego domu, bo Anna nie jest w stanie dłużej z nią wytrzymać. Ponadto, rozpada się jej małżeństwo. Postawienie obok siebie tych dwóch kobiet: matki prawdziwej i adopcyjnej, ukazuje tę głęboką różnicę, która je dzieli w stosunku do Doroty. W Annie, przybranej matce, uczucia do przybranej córki - jeśli takie były - przy trudnościach wychowawczych szybko się wypaliły. Zabrakło tego trwałego fundamentu, jakim jest właśnie miłość, która rodzi się w matce, gdy pod jej sercem rozpoczyna się nowe życie. Miłość ta dana jest na zawsze, na wszystkie lata życia dziecka bez względu na to, co ono zrobi, czy jako dziecko, czy jako dorosły już człowiek. I czy będzie to dobro, czy zło. Matka wybaczy wszystko, bo to przecież krew z jej krwi, ciało z jej ciała.
Toteż w rozmowie dwóch kobiet ten sam uczynek popełniony przez Dorotę widziany jest diametralnie różnie. Matka adopcyjna, mówiąc o Dorocie, pokazuje ją wyłącznie w świetle negatywnym, matka biologiczna zaś automatycznie broni swej córki, widząc te wszystkie zarzuty w zupełnie innym, usprawiedliwiającym świetle. Aż w końcu mówi do Anny: pani jej nie umie kochać. Doskonale poprowadzona przez Halinę Łabonarską postać Elżbiety, biologicznej matki nadaje problemowi wymiar jeszcze głębszy, aniżeli wynika to z opowieści o jej życiu. Życiu trudnym i bolesnym: mąż alkoholik, bezrobotny, bijący ją przy każdej okazji, również w czasie ciąży, niezgadzający się na dzieci, które także katował. Jednak jej największym bólem jest to, że po przedwczesnym urodzeniu Doroty (mąż ją tak pobił i zrzucił ze schodów, że przyspieszyło to poród), musiała oddać dziecko do sierocińca, bo tylko w ten sposób mogła ochronić Dorotę przed kalectwem lub nawet śmiercią. Halina Łabonarska to wielka aktorka, wszystkie sceny, w których się tu pojawia tętnią głębią przeżyć jej bohaterki, nawet wtedy, kiedy nie wyraża treści słowem, to przecież wystarczy spojrzeć na jej twarz, by zobaczyć, co dzieje się w jej sercu. To krótkie przyłożenie rąk do twarzy w geście rozpaczy, kiedy już nie może powstrzymać łez, bo przecież kocha swoją córkę - to scena najbardziej przejmująca w tym spektaklu. I nie do zapomnienia. Nie rozumiem tylko, dlaczego nagle ta postać znika. Niedopatrzenie autorki sztuki? Reżysera?
Świetnie skontrastowana jest z nią postać Anny, bardzo wyraziście i przekonująco poprowadzona przez Ewę Serwę. Nagromadzony żal, niespełnienie, brak porozumienia z Dorotą, no i ten chyba najważniejszy powód - brak więzi uczuciowej między nią i mężem - sprawia, że czuje się zagrożona, nieszczęśliwa i bezradna. Dla obrony swojego status quo przybiera agresywne zachowania wobec Doroty, która nie pozostaje jej dłużna. Nie ma tu krzty uczuć. A może pochowała je głęboko, gdzieś na samo dno swego serca, by nie ulec? Finałowa scena nie daje odpowiedzi, choć to wyciszenie może sugerować pewną odmianę. I wreszcie centralna postać, wokół której toczy się akcja - Dorota doskonale zagrana przez debiutującą na telewizyjnej scenie, jeszcze studentkę warszawskiej Akademii Teatralnej, Olgę Sarzyńską. To trudna rola, gra przecież dziewczynę, której tożsamość wskutek wydarzeń, podlega przemianie. Prezentuje kilka etapów swego stanu psychicznego. Poznajemy ją jako zbuntowanego małolata, a w finale jest już świadomą odpowiedzialności wobec życia kobietę. Mówi, że jest w ciąży. Ale czy tak jest na pewno, czy tylko pragnie sprawdzić swego chłopaka, jego odpowiedzialność za nich troje? Nowe życie traktuje bardzo poważnie. Mimo młodego wieku, zdaje sobie sprawę z jego wagi. Do Anny mówi: skłamałam, że jestem w ciąży, bo chciałam wiedzieć, ile warte jest dla ciebie dziecko. Jest o wiele bardziej dojrzała aniżeli jej chłopak Michał. Krzysztof Zarzecki gra rolę Michała z dystansem i bez emocji, od której i tak aż się gotuje w tym spektaklu.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Cztery kawałki tortu" Marii Czarneckiej,
reż. Wojciech Smarzowski, Teatr TVP2.
"Nasz Dziennik" 2007-03-28
Autor: ab