I kijem nie dobijesz
Treść
Parę lat temu ukończyli studia. Ona psycholog, on weterynarz. Mają po mniej więcej trzydzieści lat i zamierzają się pobrać. Podczas kolacji Eliza przedstawi swoim rodzicom Konrada jako swego przyszłego męża. Pukanie do drzwi i... niespodziewany gość. To nie rodzice, lecz dawna sympatia Elizy, jej niegdysiejszy terapeuta Jarosław Past. Tak zaczyna się spektakl w Teatrze Narodowym "Polowanie na łosia". Początek wskazuje na typowe dla farsy qui pro quo, które w rezultacie ma doprowadzić do wyjaśnienia i rozwiązania rozmaitych zabawnych komplikacji. Ale w tym przedstawieniu tak nie jest. Autor sztuki, pewnie powodowany nadmierną ambicją pozostania co najmniej drugim Dostojewskim, tak "zapętlił" rzecz, że nikt nie wie, o co chodzi, i nuda sprawia, że chcemy już do domu.
Można powiedzieć, że istnieje moda na Walczaka. Cokolwiek napisze, teatry w ciemno przyjmują to do repertuaru. Jak widać, Teatr Narodowy właśnie dokonał wyboru w ciemno. Nie powiem, "Piaskownica" Walczaka była niezła. Oczywiście, zależnie od wystawienia. Wśród pozostałych tekstów nie brak średnich i całkowicie marnych sztuk, jak słynna "Podróż do wnętrza pokoju" sprzed paru lat, gdzie żenujący poziom artystyczny i intelektualny autor "urozmaicił" wątkami obrazoburczymi i wulgaryzmami językowymi. Zrealizowana w Teatrze Jaracza w Olsztynie sztuka Walczaka została nagłośniona przecież nie dzięki wartościom artystycznym, lecz z powodu zawartych w niej skandalicznych scen, jak choćby ta, gdzie aktor ucharakteryzowany na Papieża Jana Pawła II rozdaje prezerwatywy. Walczak doskonale wie, że atakowanie widza tego typu sztuczkami zapewni mu rozgłos. Bo jeśli brak dostatecznej wiedzy i wystarczających narzędzi do opisu świata, a rozbuchana ambicja domaga się szybkiej sławy, to szokowanie widza obrazoburczymi scenami gwarantuje rozgłos w błyskawicznym tempie.
Walczak nie jest jedyny w parciu do kariery na skróty. Tego typu metoda jest już dziś niemal powszechnie stosowana, dziwię się tylko teatrom, że jeszcze nie przejrzały na oczy. Wokół jest tyle tematów głębokich, ciekawych, dotyczących człowieka w jego rozlicznych komplikacjach, jakie niesie życie. Nie wirtualnie, a realnie. Można by zapytać, dlaczego teatry nie sięgają po takie właśnie teksty. Odpowiedź teatru często brzmi: gdzież znaleźć te głębokie teksty, a do tego napisane sprawnie pod względem dramaturgicznym. Nie twierdzę, że mamy zalew takich właśnie sztuk. Ale kto szuka, nie błądzi. Zatrudniano kiedyś w teatrze kierownika literackiego. Najczęściej była to osoba dobrze wykształcona, oczytana, znająca się na rzeczy i niepchająca się na afisz z własnymi tekstami. Taki ktoś wyszukiwał teksty sztuk, rozmawiał z autorami, śledził na bieżąco dramaturgię. Dziś często mamy w teatrach dyrektorów i kierowników artystycznych w jednej osobie, którzy nie potrzebują kogoś takiego jak kierownik artystyczny, bo sami dowodzą całością, traktując niejednokrotnie teatr jak swój prywatny folwark. A jeśli już zatrudniają kogoś do spraw literackich, to nazywa się on obecnie dramaturg (?) i nierzadko właśnie jego "twórczość" teatr wystawia. No i jeden, i drugi, to znaczy dyrektor i dramaturg, że użyję "poetyckiej" metafory, dmą w ten sam róg. Nie mówiąc już o tym, że obaj nierzadko są bliskimi kolegami (albo jeszcze bliższymi). W tej sytuacji trudno wymagać od takiej osoby rzetelnych poszukiwań tekstów sztuk w innej niż dramaturga i dyrektora opcji estetycznej i światopoglądowej.
W "Polowaniu na łosia" Walczak nie uwiesza się na plecach Papieża, by zdobyć sławę, zresztą już ją ma. Uwiesza się natomiast na własnej ambicji, by zwykłą farsę podnieść na "wyżyny" dramy psychologicznej. W efekcie powstała bełkotliwa psychodrama z horrorystycznym wątkiem trupa w szafie. Słabemu tekstowi nie pomógł też reżyser. Można powiedzieć, że Igor Gorzkowski, idąc za literą tekstu, dołożył także swoje reżyserskie zapętlenie. Dodaje zabawę w chowanego za kanapą i motyw typu wańka-wstańka, czyli i kijem nie dobijesz. Jarosław Past (w tej roli Krzysztof Wakuliński) jako były narzeczony Elizy (Kinga Ilgner), przybywając do pary narzeczeńskiej, powinien liczyć się z zazdrością obecnego narzeczonego, Konrada (Bartłomiej Bobrowski). Tym bardziej że zaprosiła go sama Eliza w tajemnicy przed Konradem. Tak więc już od wejścia intruza Pasta - Wakulińskiego, wiemy, że Konrad - Bobrowski, swemu rywalowi po prostu "nałoży po twarzy". I to tak na śmierć. Ale nie wiemy, że kiedy już uśmiercony Past zostanie zaciągnięty przez narzeczeńską parę za kanapę, raptem odżyje i wstanie. Cały i zdrowy. A gdy Eliza i Konrad znowu przyłożą mu tak na śmierć, Past po chwili ponownie odżyje i wstanie. I tak będzie parę razy. Niczym słynna wańka-wstańka, której i kijem nie dobijesz.
A kiedy już w końcu pojawią się rodzice narzeczonej, Myszka (dobra rola Haliny Skoczyńskiej) i Romuald (Henryk Talar), ożywającego trupa trzeba będzie ukryć w szafie i pomyśleć, jak go uśmiercić już tak na stałe. Do tego posłuży tytułowe polowanie na łosia. Ale o tym będą wiedzieć tylko ci widzowie, którzy do tej pory nie zasnęli. Ja nie zasnęłam i starałam się pilnie śledzić tok wydarzeń, ale gdyby mnie ktoś zapytał, co tu robi ten łoś w tytule spektaklu, odparłabym: nie wiem.
Całego przedsięwzięcia nie ratują też aktorzy. Kinga Ilgner i Bartłomiej Bobrowski prowadzą w prologu (tak chyba można nazwać początek) jakąś dziwną grę, do której przylepione są marne i okropnie banalne dialogi, które nie skutkują rozwinięciem w dalszych scenach. Konrad z nieumotywowanym, przerysowanym graniem zdenerwowania wizytą rodziców narzeczonej jest od początku do końca niewiarygodny. Czyż reżyser nie widzi tej sztuczności? Eliza Kingi Ilgner też nie przekonuje. Takie trochę serialowe dialogi i odpowiednie po temu granie. Past Krzysztofa Wakulińskiego to jakiś dziwoląg robiący miny, z których nic nie wynika. Nawet tak utalentowany aktor jak Henryk Talar (Romuald) wygłasza swoje dialogi w sposób referatowy. Wiem, że z marnego tekstu trudno wykroić dobry spektakl, ale reżysersko można było podreperować całość.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Polowanie na łosia" Michała Walczaka, reżyseria: Igor Gorzkowski, scenografia: Jan Kozikowski,
muzyka: Daniel Pigoński, Teatr Narodowy, Warszawa
"Nasz Dziennik" 2009-07-15
Autor: wa