Przejdź do treści
Przejdź do stopki

I gdzie to zaufanie, o którym mówił premier?

Treść

Z Januszem Śniadkiem, przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", rozmawia Wojciech Wybranowski Zwrócił się Pan o wyjaśnienie sprawy szykan, jakie dotknęły podczas ostatniego posiedzenia Sejmu przedstawicielki Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "S". Skąd taka reakcja i czy "Solidarność" będzie się domagać wyciągnięcia konsekwencji wobec winnych tego incydentu? - Reakcja "Naszego Dziennika" była wyjątkowa, jeśli chodzi o polskie media, bo dość szczegółowo zrelacjonowali państwo to wydarzenie. Nasza reakcja na ten incydent była oczywista, pismo do pana marszałka Bronisława Komorowskiego zostało wysłane w piątek. Biorąc pod uwagę zwyczaje, jakie panują w instytucjach państwowych, nie spodziewamy się natychmiastowej odpowiedzi. Natomiast podnieśliśmy również tę kwestię na prezydium Komisji Trójstronnej. Pomimo wagi innych tematów zwróciliśmy uwagę pana premiera Waldemara Pawlaka na ten nieszczęśliwy incydent, który burzy zaufanie, o jakim nieustannie z różnych ust i w różnym kontekście się mówi. Pan premier Tusk w swoim exposé podkreślał przecież właśnie kwestię wzajemnego zaufania partnerów, jako niesłychanie ważną i istotną dla ewentualnego sukcesu tego dialogu, który obiecywał prowadzić. Myślę, że również ten kontekst całego zdarzenia jest bardzo istotny. Trudno mówić o jakichś konsekwencjach z naszej strony wobec marszałka. W każdym razie - co jest istotne - jedna z pierwszych osób w państwie bierze odpowiedzialność za sytuacje czy zdarzenia, które się dzieją w przestrzeni publicznej i mają m.in. tak fatalny wpływ na wzajemne zaufanie do siebie partnerów społecznych i zaufanie społeczeństwa do instytucji Sejmu. Jak zareagował wicepremier Pawlak na sygnał o szykany wobec "Solidarności"? - Zadeklarował, że to wyjaśni. Prawdę powiedziawszy - w sytuacji, gdy rozmawialiśmy o pewnych sprawach wynikających z "białego szczytu", problemach wewnętrznych, mieliśmy odniesienia do spraw emerytur pomostowych czy w ogóle całego systemu emerytalnego, to w naturalny sposób tego typu incydent nie był sprawą pierwszoplanową. Ale tym bardziej ubolewania godnym, że w sytuacji takiego napięcia takimi pożałowania godnymi zdarzeniami wysadza się w powietrze całe zaufanie. Nie zastanawia Pana sytuacja, w której przedstawicielki "Solidarności" w Sejmie potraktowano w taki sposób, dzień czy dwa po wypowiedziach przedstawicieli środowisk zbliżonych do Platformy, w których sugerowano, że "Solidarność" działa na zlecenie PiS? - Nie chciałbym się wdawać w tego typu dywagacje. Moim zdaniem, urąga powadze Polski konieczność rozstrzygania takich incydentów zamiast spraw fundamentalnych dotyczących reformy. Zamiast mówić o fundamentalnych sprawach dotyczących życia Polaków, roztrząsamy ten incydent. Z naszego punktu widzenia nie powinniśmy i nie chcemy tej sprawy odpuszczać. Ale też w żaden sposób to zdarzenie nie może przesłaniać nam spraw fundamentalnych. A czasami mam wrażenie, że - tak jak pan mówi - oskarżenia pod adresem "Solidarności" to próba robienia zasłony dymnej. Różnymi mniej lub bardziej skandalizującymi incydentami zasłania się meritum. Zamiast rozmawiać o postulatach "Solidarności", o tym, co mamy do powiedzenia, próbuje się tworzyć wrażenie, że "Solidarność" funkcjonuje jako przedłużenie jakiegoś ramienia politycznego. Zasłania się to, co mówimy, przypisując nam absurdalne intencje. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-02-12

Autor: wa