Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Horror wyborczy porażką Angeli Merkel

Treść

Fakt, że do wybrania faworyta pani kanclerz na prezydenta Niemiec potrzebne były trzy tury głosowania, jest gorzką przegraną Angeli Merkel. A przed głosowaniem chadecy byli pewni siebie i zapowiadali, że Christian Wulff bezdyskusyjnie i bez problemów wygra wybory prezydenckie.
Niemieckie Zgromadzenie Federalne dopiero w trzeciej turze głosowania wybrało zwykłą większością byłego premiera Dolnej Saksonii Christiana Wulffa na prezydenta Republiki Federalnej Niemiec. W pierwszych dwóch głosowaniach żaden z kandydatów nie otrzymał wymaganej absolutnej większości, która wynosiła 623 głosy.
Pierwsze komentarze nie zostawiają żadnych wątpliwości, że konieczność przeprowadzenia trzeciej tury głosowania to osobista przegrana kanclerz Angeli Merkel, która całkowicie zaangażowała się w poparcie dla swojego kandydata. Opozycja natychmiast uznała ten wynik za wielki cios dla rządu kanclerz Angeli Merkel i wicekanclerza, szefa FDP Guido Westerwellego. Jeszcze przed głosowaniem premier Bawarii i jednocześnie szef koalicyjnej CSU także mówił, że dla wszystkich jest jasne, iż przegrana Wulffa będzie poważnym sygnałem szczególnie dla kanclerz. Wszystkie niemieckie media nie mają wątpliwości, że środa była ostrzeżeniem dla kanclerz. "Berliner Zeitung", pisząc o gorzkim dniu dla koalicji, zaznacza, że tak ciężko to jeszcze Angela Merkel nie miała. Hamburski "Abendblatt" stwierdza, iż trzy tury głosowania oznaczają dla Merkel przegraną i nadchodzące kłopoty. Dziennik "Die Welt", kpiąc z nowego prezydenta, pisze, że Wulff z ledwością wygrał wybory - hałaśliwie i na ostatniej prostej. Także "Sueddeutsche Zeitung" uznał, że kanclerz Angela Merkel została skompromitowana przebiegiem wyborów prezydenckich. Dla "Tageszeitung" tak nikła i trudna wygrana Christiana Wulffa jest w rzeczywistości wielką przegraną Angeli Merkel, natomiast dla "Frankfurter Rundschau" trzy tury głosowania to policzek dla kanclerz. Także "Financial Times Deutschland" pisze, że Merkel ledwo uniknęła katastrofy. Tygodnik "Focus" dodaje, że dla niemieckiego rządu nastały ciężkie czasy i zamiast zajmować się tym, co do niego należy, musi prowadzić ciągłe dyskusje i walki z współkoalicjantami - teraz o głosy dla Wulffa, a wcześniej o wsparcie dla reformy zdrowia czy podatków.
Christian Wulff ma 51 lat, do niedawna był premierem Dolnej Saksonii. Zawsze uchodził za polityka wyjątkowo umiarkowanego, żeby nie powiedzieć - nadmiernie ostrożnego. Mimo że nowego prezydenta także w Polsce okrzyknięto już bardzo umiarkowanym, to warto jednak pamiętać, że to nikt inny jak właśnie Christian Wulff nigdy nie ukrywał swojej sympatii do "wypędzonych" i dał temu wyraz w 2007 r., ściągając do Hanoweru, po 18 latach przerwy, zloty ziomków śląskich. Sam dwukrotnie uczestniczył w tych zlotach jako gość honorowy i główny mówca. Warto w tym kontekście przypomnieć, że przewodniczącym tej organizacji jest Rudi Pawelka. Ponadto ten sam Wulff zaciekle bronił Eriki Steinbach podczas kłótni o jej miejsce w radzie Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", która zbuduje dokumentacyjno-historyczne centrum niemieckich wysiedleń. Stwierdził wtedy, że CDU nie może poświęcić Steinbach i musi poprzeć ją w sporze o jej miejsce w projekcie upamiętnienia wysiedleń. Ciekawe, jak teraz już jako prezydent RFN będzie się odnosił do roszczeń "wypędzonych" i do szefowej BdV Eriki Steinbach.
Waldemar Maszewski, Hamburg
Nasz Dziennik 2010-07-02

Autor: jc