Holendrzy i Czesi świętują awans
Treść
Holandia i Czechy uzupełniły stawkę półfinalistów piłkarskich mistrzostw Europy. "Pomarańczowi" awans wywalczyli w sobotę, gdy w serii rzutów karnych pokonali Szwedów, nasi południowi sąsiedzi wczoraj, po kapitalnej drugiej połowie, nokautując Duńczyków 3:0. W walce o finał zmierzą się: Holandia z Portugalią i Czechy z Grecją.
Pierwsza część wczorajszego meczu rozczarowała. Spodziewano się wielu emocji, sytuacji podbramkowych i wreszcie goli, a tymczasem emocji było jak na lekarstwo. Oba zespoły skoncentrowały się na obronie, z rzadka atakując. Sytuacji było jeszcze mniej.
Druga połowa zaczęła się jednak znakomicie. Już po 180 sekundach Karel Poborsky dokładnie dośrodkował z rzutu rożnego, w polu karnym najwyżej wyskoczył (a jakże, musiał przecież wykorzystać swe 2,02 m wzrostu) Jan Koller i precyzyjnym strzałem głową zdobył pierwszego gola. Duńczyków to lekko podłamało. Rzucili się co prawda do odrabiania strat, ale nie potrafili stworzyć poważnego zagrożenia pod czeską bramką. W 61. min doszło do nieprzyjemnego starcia między Pavlem Nedvedem a Jesperem Gronkjaerem. Nedved został ukarany żółtą kartką za faul, rywalowi uszło na sucho, a powinien wylecieć z boiska - w chamski sposób pociągnął bowiem kapitana Czechów za włosy. Po chwili jednak było już 2:0 - Poborsky dokładnie zagrał do wychodzącego na czystą pozycję Milana Barosa, ten przepięknie technicznie przerzucił piłkę nad Thomasem Soerensenem, i po chwili odbierał zasłużone gratulacje od kolegów. Duńczycy jeszcze nie zdążyli się pozbierać, a przegrywali już 0:3. Nedved znów idealnie obsłużył Barosa, ten uciekł obrońcom i mocnym strzałem pod poprzeczkę nie dał Soerensenowi szans. Mecz był rozstrzygnięty. A Baros potrzebował zaledwie trzech minut, by nie tylko pogrążyć rywala, lecz także wysunąć się na prowadzenie w klasyfikacji strzelców - ma już 5 bramek na koncie. Czesi w drugiej połowie potwierdzili wszystkie swe walory. Będą jednym z głównych, jeśli nie głównym kandydatem do triumfu w mistrzostwach.
Sobotni pojedynek Szwecji z Holandią zapowiadał się kapitalnie, ale i on przez długie minuty nieco zawodził 30-tysięczną publiczność. Szczególnie w pierwszej połowie sytuacji było mało (po jednej), gra toczyła się w wolnym tempie. Znów zaskoczyła zachowawcza postawa trenera "Pomarańczowych" Dicka Advocaata, który mając w kadrze kilku naprawdę doskonałych napastników, wystawił tylko jednego - Ruuda van Nistelrooya.
Po przerwie mecz "nabrał rumieńców". Głównie za sprawą Holendrów, którzy wreszcie przyspieszyli, zaczęli grać odważniej i zagrażać szwedzkiej bramce. W 50. min van Nistelrooy fatalnie jednak skiksował z trzech ledwie metrów, w 62. jego uderzenie z trudem obronił Andreas Isaksson. Bramkarz Szwedów był pewnym punktem swego zespołu, broniąc z dużym wyczuciem i szczęściem. Pod koniec meczu przewaga Holendrów była już miażdżąca, niemal nie wychodzili z pola karnego przeciwnika, gole jednak nie padły. Słowacki sędzia Lubos Michel zarządził więc dogrywkę. W niej wreszcie oglądaliśmy spektakl godny dwóch wielkich rywali.
Lepiej rozpoczęli "Pomarańczowi" - w 93. min po uderzeniu Arjena Robbena Isaksson odbił piłkę na słupek. Po chwili bliski szczęścia był jednak Kim Kallstrom, który potężnie "huknął" w boczną siatkę. Pod koniec dogrywki przewagę osiągnęli Szwedzi. I mogli, i powinni przechylić szalę na swą korzyść. Wpierw w 112. min Henrik Larsson kapitalnie zwiódł Jaapa Stama, ale trafił piłką w poprzeczkę, a po czterech minutach Fredrik Ljungberg znów obił elementy konstrukcyjne bramki - w idealnej sytuacji trafił w słupek.
O wszystkim miały więc decydować rzuty karne. Holendrzy się ich bali, bo z trzech ostatnich wielkich imprez (mistrzostw świata w 1998 roku oraz Europy w 1996 i 2000) odpadali właśnie po serii "jedenastek". Tym razem szczęście się do nich uśmiechnęło. Zlatan Ibrahimovic strzelił ponad poprzeczką, Olof Mellberg nie przechytrzył Edwina Van der Sara i to wystarczyło. - Obie drużyny zagrały bardzo dobrze. Karne to zawsze loteria i po prostu trzeba mieć szczęście - skomentował Advocaat. Najlepszy w ekipie szwedzkiej Fredrick Ljungberg dodał: - Jestem ogromnie rozczarowany. Było tyle szans na zdobycie bramki, ale nie udało się nam awansować.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 28-06-2004
Autor: DW