Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Hojny socjalista Obama

Treść

W Stanach Zjednoczonych coraz bardziej narasta niechęć wobec Planu Stymulującego Gospodarkę autorstwa Baracka Obamy. Coraz głośniej słychać głosy zaniepokojenia, iż pompowanie publicznych pieniędzy do sektora prywatnego może zaowocować nacjonalizacją tych przedsiębiorstw. Część władz stanowych zapowiedziała, że może nie przyjąć rządowej pomocy. Jako pierwsza sprzeciwiła się gubernator Alaski Sarah Palin, stwierdzając, iż co najmniej jedna trzecia z funduszy przeznaczonych na pomoc dla tego regionu jest zupełnie niepotrzebna.

Przedstawiciele Partii Republikańskiej stwierdzają praktycznie jednogłośnie, że wielkie sumy przeznaczone teoretycznie na ożywienie podupadłej gospodarki doprowadzą jedynie do rozszerzenia wpływów administracji rządowej. Takie działanie ma - ich zdaniem - doprowadzić do wzbudzenia wiary w społeczeństwie, że jedynie rząd jest w stanie zapewnić im godziwe warunki w służbie zdrowia czy edukacji. Jak podkreślają, jest to duży krok w kierunku socjalizmu.
Obama wprowadza taką politykę zaledwie 13 lat po tym, jak obejmując urząd po Republikanach, Bill Clinton stwierdził: "Skończyła się era wielkiego rządu". Zdaniem komentatorów, wysiłki, jakie wkłada obecnie Biały Dom w walkę z kryzysem, są jednocześnie wysiłkami czynionymi w stronę zbudowania jak najszerszej administracji, zaś recesja jest dla nich jedynie sprytną przykrywką. - Gdyby nie było kryzysu finansowego i tak mielibyśmy do czynienia z tym samym zjawiskiem - uważa prof. Bruce Kogut z Uniwersytetu Columbia.
Pierwsze oskarżenia o próbę wprowadzenia przez Obamę polityki socjalistycznej w USA pojawiły się już w momencie przedstawienia rekordowo wysokiego budżetu na przyszły rok, a także po ogłoszeniu pakietu stymulującego w wysokości 787 mld USD. Nowy prezydent z całą mocą odrzuca te oskarżenia. - Nie myślałem, że ktoś weźmie serio te pomówienia o socjalizm - tłumaczył się w jednym z wywiadów dla gazety "New York Times". - Fakt, że podjęliśmy tak nadzwyczajne środki interwencji, nie wskazuje na moje preferencje ideologiczne, ale jedynie na zapaść, do jakiej doprowadził brak regulacji i ryzykowne działania, które przerodziły się w kryzys - podkreślał amerykański prezydent.
Na razie Stanom Zjednoczonym udaje się uniknąć nacjonalizacji sektora bankowego, jednakże część konserwatystów ostrzega, że może być to jeden z kolejnych kroków Białego Domu. W ich opinii, USA podzieliłyby wówczas los takich krajów, jak: Francja, Szwecja czy Niemcy. Tam rządy mają przeogromny wpływ na biznes.
Także część rządzonych przez Partię Republikańską stanów wyraziła głębokie obawy wobec tego typu planów obecnej administracji. Swój wyraźny sprzeciw okazała m.in. gubernator Alaski Sarah Palin, kandydatka do objęcia fotela wiceprezydenta z poprzedniej kampanii wyborczej. Powiedziała, że jej stan przyjmie jedynie 69 proc. z przeznaczonych mu przez rząd 930 mln USD na odbudowę gospodarczą. Palin postanowiła przeznaczyć 514 mln USD na projekty zawarte w budżecie i 128 mln USD na refundację służby zdrowia. - Nie jestem w stanie zapewnić, że każdy dolar z zaoferowanych nam funduszy będzie użyty, aby tworzyć miejsca pracy czy stymulować ekonomię, dlatego zwracam się z prośbą tylko o takie pieniądze, które będę w stanie spożytkować - wyjaśnia gubernator.
Podobnego zdania są władze Teksasu. Gubenator Rick Perry odmówił w zeszłym tygodniu przyjęcia 555 mln USD, które miały zostać przeznaczone na dodatkowe zasiłki dla bezrobotnych. Z kolei w Luizjanie odrzucono niemal 100 mln USD pomocy, zaś Karolina Południowa zapowiedziała, że przyjmie jedynie tyle pieniędzy, aby pokryć aktualne zadłużenia. Ponadto w prasie pojawiły się sugestie, że część "zbuntowanych" stanów, w obliczu takiej polityki prezydenta Obamy, może się domagać ogłoszenia swoistej "suwerenności ekonomicznej".
Łukasz Sianożęcki
"Nasz Dziennik" 2009-03-24

Autor: wa