Hiszpańskie wątpliwości
Treść
Trener Vicente del Bosque był zachwycony, Hiszpania awansowała do ćwierćfinału Euro 2012. Ale czy faktycznie selekcjoner miał same powody do radości? Można mieć wątpliwości, bo na razie, poza jednym meczem, jego drużyna nie porywała, a w starciu z Chorwacją mogła pożegnać się z turniejem.
Po remisie z Włochami i zwycięstwie nad Irlandią mistrzowie Europy potrzebowali remisu, by znaleźć się w ćwierćfinale. Nie mogli jednak kalkulować, nastawiać się na ostrożną grę, bo jedna stracona bramka mogła ich z Euro wyrzucić. Wydawało się zresztą, że takie myślenie nie ma racji bytu z powodu ofensywnego usposobienia, ich charakteru, wyznawanej filozofii futbolu. Tymczasem w Gdańsku, w ostatnim meczu grupowym, zagrali jak nie oni. Źle. Nie potrafili narzucić własnych warunków, wymieniali między sobą dziesiątki podań (jak zwykle), lecz tym razem nic z tego nie wynikało. Przeciwnie, zaczynało nużyć. Podczas gdy rywale szukali prostych sposobów, decydowali się na dalekie wrzutki, strzały, Hiszpanie sprawiali wrażenie, jakby chcieli wjechać z piłką do chorwackiej bramki. Decydowali się na jeszcze jedno, drugie podanie, gdy już znajdowali się w dogodnej sytuacji i wtedy szansa przepadała. Na Euro 2008 poczynali sobie podobnie, ale wtedy byli i efektowni, i efektywni. Zachwycali, zyskali nawet przydomek obrońców piękna futbolu. Przez cztery lata stylu nie zmienili, ale do tej pory w Gdańsku specjalnie do siebie nie przekonali. Powie ktoś - przeciw Irlandii pokazali wspaniałą piłkę. Może i tak, ale weźmy pod uwagę klasę rywala, który pozwolił na bardzo dużo. Z Chorwacją było gorzej. Potwierdziło się, że pod nieobecność Davida Villi del Bosque ma problem z napastnikami. Fernando Torres dwa razy pokonał bramkarza Wyspiarzy, ale w poniedziałek nie pokazał niczego. Jeden rajd, jeden strzał z ostrego kąta i tyle. Ożywienie do zaskakująco apatycznej drużyny wniósł dopiero Jesus Navas, niezwykle szybki, błyskotliwy, co chwilę zagrażający rywalom. Tak naprawdę w tym meczu zawodził nie tylko Torres. Gorzej niż zwykle wypadł choćby Xavi Hernandez. Niby przez niego przechodziły prawie wszystkie akcje, niby podawał często i celnie, ale tym razem nie było z tego większego pożytku - czyli zagrożenia. Najlepsze wrażenie robili Andres Iniesta i David Silva, którzy faktycznie nie pozwalali Chorwatom na chwilę luzu.
Skończyło się na jednej bramce, zwycięstwie 1:0, pewnym awansie. Trochę szczęśliwym. Del Bosque był jednak zachwycony. - Kontrolowaliśmy grę. Mamy swoją filozofię, która się sprawdza, styl gry przynoszący wymierny efekt. Walczyliśmy o zwycięstwo, nie chcieliśmy remisu, który też nas przecież urządzał. Zmierzamy po tytuł, to jedyny cel, który nas interesuje. Dlatego nie obchodzi mnie, z kim zmierzymy się w ćwierćfinale, każdego możemy pokonać - powiedział selekcjoner. W poniedziałek bohaterem "La Roja" nie był jednak Torres czy Xavi. Nie był nim też Navas, strzelec jedynego gola. W tę rolę wcielił się Iker Casillas, czyli bramkarz, a to o czymś świadczy. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby po przerwie nie obronił niezwykle groźnego uderzenia Ivana Rakiticia. Chorwat miał idealną okazję, powinien trafić do siatki, a wtedy wszystko mogłoby się zdarzyć. Hiszpanie mają problemy z rywalami, którzy murują własne pole karne, podobnie zresztą jak Barcelona, której styl powielają. Być może zatem gdyby Rakitić zachował więcej zimnej krwi i pokonał Casillasa, doszłoby do największej sensacji Euro i obrońcy tytułu pożegnaliby się z turniejem już w fazie grupowej. To oczywiście tylko spekulacje. Prawdą jest jednak, że po trzech dotychczasowych meczach trudno powiedzieć, jak mocna jest Hiszpania, w jakiej znajduje się naprawdę formie. Odpowiedzi poznamy wkrótce, gdy będzie musiała wznieść się na wyżyny, by osiągnąć swój cel. Wszyscy na to zresztą czekamy.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Środa, 20 czerwca 2012, Nr 142 (4377)
Autor: au