Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Historyczne samobójstwo?

Treść

Wprowadzenie w Polsce ustawy o rekompensatach w proponowanej formie może mieć nie tylko wewnętrzne, ale również międzynarodowe implikacje. Po pierwsze, może się okazać, że Polska wypłaci wysokie odszkodowania za mienie, którego rzeczywista wartość była żadna, ponieważ miało maksymalnie obciążoną hipotekę. Po drugie, zmusi się Polaków do zrekompensowania strat, które dawni właściciele nieruchomości ponieśli za sprawą zmiany systemu oraz działań przedsięwziętych przez Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Ustawa ta może również stanowić argument dla niemieckich kręgów rewizjonistycznych. Prawo unijne zezwala Niemcom na dochodzenie roszczeń. Premier podkreślił, że majątków pozbawiani byli Polacy o "różnych korzeniach i tożsamości". Warunkiem uzyskania odszkodowania będzie to, czy dana osoba była obywatelem Polski, co samo w sobie pozostawia spore pole do nadużyć. Biorąc pod uwagę konsekwencje planowanej ustawy, można zadać sobie pytanie o intencje jej twórców. Czy rzeczywiście w interesie polskiego społeczeństwa leży opłacenie dokonanych przez Sowietów strat na mieniu m.in. żydowskim, które na dodatek nie ma uregulowanego statusu prawnego? To właśnie usiłują wmówić nam polityczne elity.



Premier Donald Tusk w trakcie niedawnej wizyty w Izraelu obiecał zwrot mienia żydowskiego utraconego w wyniku wojny oraz powojennych przemian. Znajdująca się jeszcze w fazie projektu ustawa reprywatyzacyjna, przewidująca zwrot części upaństwowionego po wojnie mienia, ma dotyczyć lat 1944-1962. Jej założenia mają być gotowe w połowie tego roku. Przewidywany zwrot wartości utraconych dóbr to 15-20 procent.
Sam pomysł wprowadzenia ustawy o rekompensatach jest jak najbardziej wskazany, tyle że powinna ona objąć po pierwsze Polaków, którzy utracili swoje dobra w wyniku działań zarówno Niemców, jak i komunistów, po drugie zaś zostać przeprowadzona w sposób uczciwy. Słuchając peanów szefa polskiego rządu na temat tego projektu, nie sposób nie odnieść wrażenia, że w praktyce okaże się, iż traktuje on poszczególne grupy społeczne bardzo wybiórczo, przy znamionach faworyzowania ludności pochodzenia niepolskiego.
Warto w tym momencie przypomnieć, że żadna z przeprowadzonych dotychczas ustaw o rekompensatach nie spełniła swojego zadania. Przy ich realizacji dochodziło do nadużyć. Wystarczy przypomnieć ustawę zabużańską, która wyodrębniała ekskluzywną grupę poszkodowanych przez wojnę. Osoby, które utraciły mienie za Bugiem, zostały potraktowane w inny sposób niż te, które utraciły je w wyniku działań Niemców oraz ich następstw. Nie objęła ona zatem ludności mieszkającej w obecnych granicach państwa polskiego.
Ponadto wszelkie ustawy o rekompensatach są ewidentnym przejawem nierówności wobec prawa. Tym bardziej że jeżeli raz przyznamy procent rekompensaty, może być on później kwestionowany, natomiast sami zainteresowani - przede wszystkim ci, którym zgodnie ze zdrowym rozsądkiem odszkodowań nie powinno się przyznać - będą się domagali kolejnych wypłat. Przyznając odszkodowania, a nie zabezpieczając ich pod względem prawnym, budujemy trampolinę dla dalszych roszczeń.
Jest niemalże pewne, że o majątki w Polsce, oprócz jednostek, wystąpią żydowskie organizacje, posiadające ku temu bardzo wątpliwe podstawy prawne. Co więcej - zdecydowana większość nieruchomości, o które się upominają, została przed wojną obciążona potężnymi długami hipotecznymi. W zasadzie każdy, niezależnie od narodowości, prowadzący interesy zadłużał hipotekę na poczet dalszych inwestycji. Wojenna zawierucha bynajmniej nie anulowała zadłużenia, natomiast w zbyt wielu przypadkach nie zachowała się należyta dokumentacja w tej sprawie. Tego, niestety, nikt nie rozlicza. Zadłużone były również kamienice w Warszawie i to bardzo wysoko, gdyż zaciągano pod nie pożyczki, nad którymi władze powojenne przeszły do porządku dziennego. Przejęły one te grunty na mocy tzw. ustawy warszawskiej. Tymczasem domagający się zwrotu mienia wnioskują o przyznanie odszkodowania za majątek z pominięciem zadłużenia. Jeżeli się coś przejmuje, to z wierzytelnościami, a w tym przypadku tak nie jest.
Brak ksiąg wieczystych na wschodzie to skutek działania sowieckiego reżimu, w którym prawo przyjmowało państwową własność ziemi, w związku z czym tam kataster w ogóle nie był potrzebny. Posługiwano się jedynie inwentarzem budynków, tym bardziej że można było być właścicielem zabudowy na należącej do państwa ziemi. Księgi wieczyste w tej sytuacji były po prostu niepotrzebne. Pytanie tylko, czy społeczeństwo może uiszczać rachunek na rzecz osób prywatnych, tym bardziej że nie jest ono winne utraty tego mienia przez poszczególne jednostki? Należy pamiętać, że zniszczone w czasie wojny nieruchomości, tak jak domy, pałace, zostały odbudowane właśnie z kasy państwowej, czyli na koszt społeczeństwa.

Niemcy nie będą czekali
Sytuacja wydaje się być o tyle skomplikowana, że prawo międzynarodowe jest w dużej mierze oparte na kazusach. Przyznanie odszkodowań ludności żydowskiej natychmiast uruchomi falę roszczeń niemieckich. Dojdzie do sytuacji, w której ofiary będą wypłacały rekompensaty katom.
Donald Tusk zapowiedział wprawdzie, iż proponowana przez obecny rząd ustawa o rekompensatach nie obejmie Niemców zamieszkujących terytorium Polski, którzy utracili obywatelstwo ze względu na zaangażowanie w nazizm czy sympatię wobec tej ideologii. Należy jednak rozumieć, że planowana ustawa obejmie wszystkich przesiedleńców, a być może nawet emigrantów, którzy udowodnią, iż nie byli nazistami i posiadają, bądź posiadali, polskie obywatelstwo lub ogólniej - polskie konotacje. Można się też zastanawiać, czy kwestia obywatelstwa będzie w tej ustawie ujęta w sposób jednoznaczny, jednak jest zbyt wcześnie na wysuwanie zbyt daleko idących wniosków. Jedno jest pewne - projekt stworzy furtkę członkom Związku Wypędzonych oraz utożsamiającym się z nimi emigrantom do wysuwania roszczeń względem pozostawionego w Polsce majątku, za który w większości otrzymali już odszkodowania od rządu niemieckiego. Do procesów będzie dochodziło - po wyczerpaniu możliwości prawnych w Polsce - przed międzynarodowymi trybunałami, co nie tylko narazi nas na dodatkowe koszty, ale przede wszystkim postawi w bardzo niezręcznej sytuacji, ponieważ to nie odpowiedzialni za wybuch II wojny światowej Niemcy będą musieli dowodzić niezasadności roszczeń, ale Polacy, którzy jako pierwsi padli ofiarą ich agresji.
Warto przypomnieć - o czym kolejne rządy zdają się zapominać - że kwestia niemieckich odszkodowań dla Polaków nie została nigdy zamknięta w sposób satysfakcjonujący i definitywny. Należy przy tym pamiętać o ustawie 46 Sojuszniczej Rady Kontroli nad Niemcami z lutego 1947 r. o likwidacji państwa pruskiego. Zgodnie z jej zapisami państwo pruskie zostało wraz z majątkiem trwale zlikwidowane, a jego mienie - rozdysponowane. Zatem Powiernictwo Pruskie nie ma prawa dochodzić roszczeń. Zresztą jeżeliby przyjąć sposób rozumowania członków tej organizacji, można by w ogóle zakwestionować całość granic w Europie.
Podobnie roszczeń wobec Polaków nie ma prawa wysuwać tzw. Związek Wypędzonych. Transfer ludności niemieckiej na terytorium Niemiec był obowiązkiem nałożonym na Polskę na podstawie umów międzynarodowych zawartych z mocarstwami okupacyjnymi oraz pod kontrolą międzynarodową. Jak słusznie zauważył słynny prawnik Alfons Klafkowski, "Polska wykonała postanowienia aktów prawnych czterech mocarstw regulujących położenie 'Niemiec jako całości'". Dlaczego zatem miałaby teraz za to płacić? Poza tym ogromna większość Niemców zbiegła na Zachód ze strachu przed karą za zbrodnie, jakie dokonały się w Polsce podczas okupacji.
Niemieccy rewizjoniści działają w sposób wybiórczy. Największe pretensje zgłaszają do Polaków, natomiast zdecydowanie mniejsze do innych narodów. Wprawdzie niemieckie czynniki państwowe negatywnie wypowiadają się w kwestii realizacji niemieckich roszczeń wobec innych narodów, nie oznacza to jednak, że w przyszłości nie zmienią zdania. Najlepszym dowodem na realizm tego typu obaw jest sprawa z Eriką Steinbach i Związkiem Wypędzonych. Należy przypomnieć deklaracje Angeli Merkel o braku poparcia dla działań jej partyjnej koleżanki, które w ciągu zaledwie kilku miesięcy straciły na aktualności.
W interesie Polski nie jest stwarzanie pretekstów i furtek do takiego działania, a zajęcie się sprawami rekompensat za mienie żydowskie na pewno nie pomoże w wyciszeniu niemieckich żądań.
Poniesione przez Polskę straty są nie do oszacowania, bo jeśli nawet usiłowano wyliczyć straty materialne, to jak wyliczyć koszty strat biologicznych i kulturowych?
Długi okres okupacji Polski pozwolił Niemcom na systematyczny i planowy rabunek wykonywany przez organizacje specjalnie do tego celu powołane. Pełne odtworzenie rejestru mienia zrabowanego w Polsce jest wskutek tego niemożliwe.
Pierwszym dokumentem określającym wysokość strat, jakie nasz kraj poniósł w wyniku II wojny światowej, było "Sprawozdanie w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski w latach 1939-1945" opracowane przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów i opublikowane w styczniu 1947 roku. Przy czym straty wojenne zostały w nim obliczone w granicach państwowych powojennych na dzień 9 maja 1945 roku. Zestawienie obejmuje okupację, skutki działań wojennych, walkę z kulturą polską, niszczenie gospodarki i zniszczenie Warszawy. Wykazane straty materialne są tak wielkie, że całkowite ich pokrycie w drodze odszkodowań wojennych byłoby gospodarczą niemożliwością. Tymczasem zwycięskie mocarstwa, na mocy umowy poczdamskiej, nakazały Niemcom wypłacenie symbolicznych w porównaniu do poniesionych strat odszkodowań. Z kwoty tej Polska otrzymała znikomą część.
Problematyczny pozostaje także zwrot zagrabionego mienia. Zgodnie z przyjętym pojęciem restytucji majątku zagrabionego, które zostało użyte w traktatach pokojowych zawartych w 1947 r., określone przez deklarację Narodów Zjednoczonych z dnia 5 stycznia 1943 r. oraz w postanowieniach poszczególnych traktatów pokojowych z Włochami (art. 75), Bułgarią (art. 24), Rumunią (art. 24) i Finlandią (art. 25), rząd polski w styczniu 1947 r. wydał memorandum w sprawie traktatu o pokoju z Niemcami, w którym stwierdza:
"...powinno być zwrócone Polsce wszelkie mienie, które znajdowało się na terytorium Polski i ziem do niej włączonych na zasadzie umowy poczdamskiej, a które zostało usunięte do Niemiec w czasie wojny. W razie niemożności restytucji należy wydać Polsce przedmioty równowartościowe tego samego rodzaju".
Tymczasem żadne z tych żądań nie zostało spełnione.
Kwestia strat dokonanych w wyniku sowieckiej okupacji jest powszechnie znana i nie wymaga dodatkowego komentarza - także w sowieckiej strefie okupacyjnej Niemiec. Tymczasem niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że największą liczbę wniosków restytucyjnych Polska zgłosiła wobec strefy amerykańskiej. Zasadnicze materiały w tej kwestii zostały zawarte w nocie skierowanej do sekretarza stanu USA z dnia 1 kwietnia 1949 r. w sprawie restytucji mienia polskiego, znajdującego się w strefie amerykańskiej. Rząd polski przedstawia w niej negatywną ocenę działalności amerykańskich władz okupacyjnych w tym zakresie. Na podstawie licznych przedstawionych w tej nocie faktów rząd polski stwierdza, że amerykańskie władze okupacyjne nie tylko nie dokonują restytucji mienia polskiego w trybie ustalonym przez Sojuszniczą Radę Kontroli, lecz przeciwnie, zwalczają prawa polskie, powołując się m.in. na akty konfiskaty dokonane przez rząd hitlerowski. W ten sposób amerykańskie władze okupacyjne sankcjonowały stan rzeczy, jaki powstał wskutek aktów jawnej grabieży dokonanej przez Rzeszę Niemiecką w stosunku do mienia polskiego. Dla Amerykanów były to naturalne konsekwencje zorientowania swojej polityki zagranicznej na Niemcy i zamykania się za żelazną kurtyną. Władze amerykańskie systematycznie odrzucały polskie wnioski restytucyjne i komplikowały procedurę, wprowadzając dodatkowe wymogi formalne, nieprzewidziane przez ustawodawstwo okupacyjne. W innej nocie polskiej z dnia 30 grudnia 1949 r., adresowanej również do sekretarza stanu USA, rząd polski stwierdza, że uważa sprawę restytucji mienia polskiego za jeszcze niezałatwioną.
Podobna sytuacja była w brytyjskiej strefie okupacyjnej. Świadczą o tym noty rządu polskiego powołujące się m.in. na bezpośrednie rokowania polsko-brytyjskie w sprawie restytucji, które odbyły się w Londynie w maju 1949 roku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że władze brytyjskie powierzyły dochodzenia w terenie w celu odszukania obiektów majątkowych, objętych polskimi wnioskami restytucyjnymi, niemieckim urzędnikom. Liczne fakty uniemożliwiania zrealizowania polskiego programu restytucyjnego zawiera skierowana przez władze polskie do władz brytyjskich specjalna nota z dnia 22 października 1949 roku.
Również we francuskiej strefie okupacyjnej doszło do wydania sprzecznych z deklaracją Narodów Zjednoczonych z 5 stycznia 1943 r. i z ustawodawstwem Sojuszniczej Rady Kontroli nad Niemcami zarządzeń w sprawie restytucji zagrabionego przez Niemcy polskiego mienia. Z wystosowanej w tej sprawie polskiej noty z dnia 22 lutego 1950 r. wynika, że francuskie władze okupacyjne uniemożliwiały restytucję niektórych działów polskiego majątku narodowego.

Rodzą się wątpliwości
W tym świetle można mieć poważne wątpliwości co do intencji polskiego rządu. Jakkolwiek przychylnie by bowiem nie patrzeć, trudno dostrzec w celach prowadzonej przez Donalda Tuska polityki chociażby cień polskiego interesu. Premier Polski nie wspomina bowiem ani słowem o egzekwowaniu należnych nam ze strony Niemiec odszkodowań, działając najwyraźniej na rzecz pewnych grup i kręgów, które z rzeczywistą polskością mają, niestety, niewiele wspólnego. Nie wspomniał także ani słowem o uczciwym szacowaniu pozostawionych w Polsce zadłużonych majątków w oparciu o ich hipoteki.
Ponadto zlekceważył poważne zagrożenie, że jeżeli ustawa o rekompensatach obejmie także Niemców, to może to zostać zinterpretowane zarówno przez nich samych, jak i później - w efekcie propagandy - przez międzynarodową społeczność jako przyznanie się Polaków do winy w sprawie przesiedleńców. Jeżeli natomiast z ustawy wykluczymy Niemców, również dajemy im argument - do kwestionowania tego. Należy pamiętać o tym, że jeden precedens tworzy następne.
Zupełnie inną kwestią jest to, czy kraje zachodnie przełkną rewizjonistyczną propagandę. Z dotychczasowych posunięć m.in. rządu brytyjskiego możemy wnioskować, że tak. Historia uczy bowiem, że niektórzy politycy mają poważny problem z zachowaniem prawdy historycznej. Dowodem na to była wydana w 1991 r. w Wielkiej Brytanii ustawa, która nie uznała zbrodni dokonanych przez reżim sowiecki i umożliwiła azyl na Wyspach sowieckim zbrodniarzom komunistycznym, w tym także z terenów Polski. Można zatem przypuszczać, iż nic nie stanie na przeszkodzie, aby zaakceptować "winę" Polaków zarówno wobec Niemców, jak i niektórych mniejszości etnicznych.
prof. dr hab. Wiesław Olszewski
Instytut Historii UAM w Poznaniu
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2008-04-22

Autor: wa