Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Hiddink kontra Aragones

Treść

Jeden jest być może najlepszym trenerem świata, potrafi graczy przeciętnych zamieniać w artystów, a drużyny na pozór niczym się niewyróżniające doprowadzać do spektakularnych sukcesów. Drugi był w pewnym momencie obiektem ataku połowy piłkarskiej Europy, po Euro żegna się z zespołem, na którym - dla jego dobra - odcisnął wcześniej niezaprzeczalne piętno. Kto dziś wzniesie ręce w geście triumfu - prowadzący Rosję Holender Guus Hiddink czy Hiszpan Luis Aragones? Hiddink to trener-instytucja. Nie boi się pracować z teoretycznie słabszymi, skazanymi na pożarcie, a nawet stało się to jego życiowym hobby. Potrzebuje kilku miesięcy, by wprowadzić ich na niespotykany dotychczas poziom i przedstawić perspektywy, o jakich nawet nie śnili. Gdy w 2002 r. trenował reprezentację Korei Płd., dotarł z nią do półfinału mistrzostw świata. Nieważne, że z pomocą sędziów łaskawym okiem spoglądających na poczynania współgospodarzy mundialu. Korea za Hiddinka grała efektownie, ofensywnie, skutecznie. Cztery lata później walczył na mistrzostwach z Australią. I to jak! Bez kompleksów, otwarcie, ładnie dla oka i gdyby nie (tym razem) arbiter mylący się na korzyść Włochów - pewnie zaszedłby dalej niż do 1/8 finału. W obu krajach stał się narodowym bohaterem, rozpoznawalnym i uwielbianym przez wszystkich, nie tylko fanów futbolu. Gdy podjął się misji zbudowania silnej reprezentacji Rosji, złośliwi podkreślali, iż ofertę przyjął dla sporej liczby zer. Nie był witany kwiatami, miejscowi trenerzy byli do niego nastawieni chłodno (to delikatne słowo). Nie zważając na nic, rozpoczął rewolucję w składzie narodowej drużyny. Pożegnał się z jej dotychczasowymi asami, którzy dużo mówili, a niewiele wnosili. Dał szansę młodym, zdolnym, głodnym sukcesu. Dziś zbiera pierwsze owoce, a - jak sam mówi - to dopiero początek. Rosja na jego punkcie oszalała i nie odda go za żadne skarby (czytaj: pieniądze). Bo Holender to wielki szkoleniowiec. Uczy swych podopiecznych gry na "tak", ofensywnej, pięknej dla oka, a przy tym skutecznej. Stara się im wpoić myśl, że futbol musi przede wszystkim bawić i sprawiać radość, a jeśli tak będzie - wyniki w końcu się pojawią. Pozostaje przy tym skromny, nie wywyższa się, nie chce gwałtownie zmieniać mentalności zawodników, bo wie doskonale, iż w różnych zakątkach świata ludzie żyją inaczej i mają inne przyzwyczajenia. Wymaga od nich tylko jednego: uczciwości i oddania temu, co robią. Do Rosjan trafił, błyskawicznie zyskał ich zaufanie i godnie zapracował na swoje dwa i pół miliona euro (rocznie). Aragones nie ma takiej prasy. Niektórzy nawet złośliwie zauważają, iż bardziej przypomina statecznego starszego pana niż żywiołowego trenera piłkarskiego, ale to złudne. Energii może mu pozazdrościć niejeden nastolatek, podobnie jak podejścia do życia i optymizmu. Dziś już mało kto pamięta, że nieco ponad trzy lata temu jego głowy żądała połowa sportowej Europy. Podczas jednego z treningów reprezentacji Hiszpanii chamską uwagą skomentował grę Thierry'ego Henry'ego, a że znalazł się w niej odnośnik dotyczący koloru skóry Francuza - rozpętała się burza. Wszystko odbyło się jednak dość polubownie i zakończyło na karze finansowej. Prawie 70-letni Aragones jest trenerem odważnym, nie boi się podejmować kontrowersyjnych decyzji (połowa Hiszpanii nie mogła pojąć, dlaczego w kadrze na Euro nie znalazł się Raul Gonzales), ale najczęściej wygrywa. Największe rezerwy dostrzega w psychice piłkarzy, dlatego na każdym kroku stara się im wpajać, iż są w stanie dokonywać rzeczy wielkich i przekraczać bariery. Ufa swej intuicji, nie stara się na siłę poszukiwać rozwiązań zawiłości taktycznych w internecie. I choć pod tym względem rożni się od większości młodszych kolegów po fachu, udowadnia, że największe nawet mądrości nie zdają egzaminu, gdy nie funkcjonuje trenerski nos, instynkt, który działa lepiej niż jakakolwiek maszyna oraz ciąg liczb i cyferek. Po Euro 2008, niezależnie od wyniku, żegna się z reprezentacją. Jeśli doprowadzi ją do mistrzostwa, razem z żoną uda się na pielgrzymkę do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. To jego sposób na uczczenie sukcesu. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-06-26

Autor: wa