Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gwiazda, która gwiazdą być nie chce

Treść

Gdy tuż po igrzyskach w Turynie pytałem trenera Aleksandra Wierietielnego o przyszłość Justyny Kowalczyk, powiedział krótko: "Będzie dobrze, tylko nie róbcie z niej gwiazdy, nie napierajcie z wywiadami, kamerami, aparatami fotograficznymi. Dajcie jej spokój, a zobaczycie, jak daleko zajdzie". Od tego czasu minęły trzy lata, dziś duma Kasiny Wielkiej jest jedną z największych osobowości polskiego sportu, gwiazdą pierwszej wielkości, a od dziennikarzy nie może się wprost odpędzić.

Przed rokiem cieszyła się z trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To był wielki sukces, największy (poza jej olimpijskim brązem) w historii naszych biegów narciarskich w wykonaniu pań. Przed kolejnym sezonem nie ukrywała, iż szlachectwo zobowiązuje, a co za tym idzie - zrobi wszystko, by nie było gorzej. Oczywiście zaraz zwracała uwagę, iż najważniejszą imprezą będą mistrzostwa świata w Libercu, na których chciałaby powalczyć o najwyższe cele. Czy sama się spodziewała, iż uda jej się osiągnąć tak wiele? Kowalczyk sezon zaczęła spokojnie, jak przyznaje - aż za bardzo. - Miałam nadzieję, że będę wygrywać, a tu zajmowałam dalsze miejsca. Trochę się niecierpliwiłam, chciałam, by ciężko przepracowane lato szybko przyniosło efekty. Musiałam jednak poczekać, na szczęście trener cierpliwie mi tłumaczył, iż forma przyjdzie w najważniejszym momencie. I przyszła - wspomina zawodniczka. Te "złe" występy to miejsca: siódme, trzecie, piąte, siódme, czwarte i ponownie siódme. W pierwszych sześciu startach w sezonie ani razu nie wypadła poniżej czołowej siódemki, no ale mierzyła wyżej. Wierietielny wiedział jednak doskonale, iż jego podopieczna wreszcie "zaskoczy". Na przełomie roku dzielnie walczyła w wyczerpującym Tour de Ski, ostatecznie uplasowała się na czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej tej imprezy. Dobrej pozycji. A później było już (prawie zawsze) fantastycznie. Polka, jako jedna z nielicznych zawodniczek z czołówki, pojechała do Vancouver, gdzie pucharowe zawody odbywały się na olimpijskiej trasie. Rywalki bały się podróży i problemów aklimatyzacyjnych w perspektywie zbliżających się mistrzostw świata, Kowalczyk chciała poznać obiekty, na których przyjdzie jej za rok rywalizować o medale igrzysk. W Kanadzie zajęła drugie i pierwsze miejsce. Dziś możemy powiedzieć, że to był zysk gigantyczny. Zapoznała się z trasami - to raz. Dwa - zdobyła punkty, które później pozwoliły jej skutecznie powalczyć o Kryształową Kulę. Trzy - formy nie straciła, wręcz przeciwnie. Podjęła ryzyko, zebrała owoce, ale wróciła do kraju niemal ze łzami w oczach. Czemu? Bo trasy okazały się płaskie, łatwe, za łatwe - mówiła trochę podłamana. Nasza mistrzyni zawsze wolała, gdy jest pod górkę, trudno, szalenie trudno, ponad siły zwykłego człowieka.
Po powrocie do Europy zdeklasowała rywalki na swej ulubionej trasie "najbardziej wyczerpującej w świecie" w estońskiej miejscowości Otepaeae. Tuż przed mistrzostwami świata w niebywałym stylu triumfowała we włoskim Valdidentro i rozbudziła nadzieje w stopniu ogromnym. Do Liberca przyjechała jako jedna z głównych faworytek i... przeszła do historii. Wypadła fantastycznie, zdobyła dwa złote medale i jeden brązowy. Nigdy wcześniej żaden polski sportowiec nie wywalczył takiego dorobku na mistrzostwach w narciarstwie klasycznym. Wówczas zaczęliśmy sobie zadawać pytanie, czy nasza zawodniczka może jeszcze pokusić się o Kryształową Kulę. Sytuacja była trudna, Kowalczyk zajmowała trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, za szalenie mocnymi Petrą Majdić i Aino-Kaisą Saarinen. Finka z rywalizacji odpadła dość szybko, ale Słowenka jeszcze przed startem do ostatniego biegu w sezonie była liderką cyklu. Zdeterminowana, zmobilizowana Kowalczyk, nie bacząc na zmęczenie, wyczerpanie organizmu, nie zmarnowała jednak szansy, jaka się przed nią otworzyła. W szwedzkim Falun prześcignęła Majdić, wygrała wielki finał sezonu, zdobyła Kryształową Kulę. - Po cichu miałam nadzieję, że tak się stanie, ale głośno o tym nie mówiłam. Sport to tylko sport, wszystko jest możliwe. Puchar Świata jest dla mnie dodatkową nagrodą za wspaniały rok, ale nie ukrywam, że najważniejsze są medale z Liberca - przyznaje.
Tajemnice sukcesu? - W biegach wyniki nie biorą się z niczego, nie da się ich nagle zaplanować z dnia na dzień. Są efektem dobrze przepracowanych wielu lat, wycierpianych w harówie w pocie czoła. Zabrzmi to może dziwnie, ale dwadzieścia, może nawet trzydzieści najlepszych dziewczyn w świecie ma podobny talent i możliwości. Skąd więc biorą się różnice? Ze szczegółów, niuansów. Wychodzi jakość treningu, sprzętu, psychika, serce, wola walki, szczęście, bo choćby problemy zdrowotne potrafią klasyfikację wywrócić do góry nogami - opowiada Kowalczyk. Wyjątkowa zawodniczka. Skromna, pogodna, niemieniąca się gwiazdą. Z zażenowaniem spoglądająca na fotoreporterów czających się w krzakach przed jej domem i śledzących ją przez pół dnia. Uwielbiająca spokój i ciszę. - Tak mi się czasami wydaje, że mam niedostosowany charakter do codziennego życia, bo jestem bardzo kategoryczna. Lubię płynąć pod prąd, gdyż to nie tylko wzmacnia mięśnie, ale i kształtuje ducha. Pewnie dlatego w trudnych momentach, gdy mam nóż na gardle, potrafię dać z siebie najwięcej i realizować wyznaczone wcześniej cele. Mam swoją hierarchię wartości i nauczyłam się do rzeczy ważnych dążyć całą sobą, wszelkimi siłami, nie zawracając głowy pozostałymi. To ważne dla sportowca, by umieć skupić uwagę na celu i zmierzać w jego stronę. Biegi na pewno mi w tym pomogły, to przecież dyscyplina kształtująca charakter i stanowiąca pewną lekcję życia - twierdzi z przekonaniem.
A co teraz mówi o przyszłości mistrzyni świata jej trener? - Justynka wciąż ma sporo rezerw, może biegać jeszcze szybciej, lepiej technicznie. Na pewno nie zabraknie jej chęci i pasji, musi tylko jak najmądrzej pilnować zdrowia. Ciężka praca odbija się na organizmie, jeśli tylko będzie czujna, utrzyma się na topie przez długie lata i dostarczy nam wszystkim jeszcze mnóstwo wzruszeń i radości - obiecuje Aleksander Wierietielny.
Piotr Skrobisz
To warto wiedzieć
- Justyna Kowalczyk urodziła się 23 stycznia 1983 r. w Limanowej. Mieszka w Kasinie Wielkiej.
- Początkowo trenowała biegi przełajowe, na szczęście przerzuciła się szybko na narciarskie.
- Pierwsze punkty Pucharu Świata zdobyła 19 grudnia 2001 roku w Asiago. Była mistrzynią świata juniorek. Błysnęła na początku 2005 r., gdy na mistrzostwach świata w Oberstdorfie zajęła czwarte miejsce w biegu na 30 kilometrów.
- Niedługo potem została zdyskwalifikowana. W jej organizmie wykryto niedozwoloną substancję, która - jak się okazało - wchodziła w skład leku przyjętego dla złagodzenia skutków kontuzji ścięgna Achillesa. Nie byłoby problemu, gdyby ktoś to zgłosił, bo doping to nie był.
- Po skróconej dyskwalifikacji wróciła na trasy jeszcze mocniejsza. 7 stycznia 2006 r. w Otepaeae zajęła trzecie miejsce na 10 km techniką klasyczną. To było pierwsze polskie podium zawodów Pucharu Świata w historii biegów pań.
- Po miesiącu na igrzyskach olimpijskich w Turynie wywalczyła brąz na 30 km techniką dowolną.
- 27 stycznia 2007 r. w Otepaeae wygrała pierwsze pucharowe zawody - na 10 km techniką klasyczną.
- Łącznie z tym biegiem na najwyższym stopniu podium PŚ stawała sześć razy, w tym cztery w obecnym sezonie. Ogółem w najlepszej trójce zmagania zakończyła już 23-krotnie.
- Wygrała też wielki finał PŚ, co zaowocowało triumfem w klasyfikacji generalnej cyklu i Kryształową Kulą.
- Wszystkie jej sukcesy można opatrywać adnotacją: "Jako pierwsza Polka w historii".
Pisk
"Nasz Dziennik" 2009-03-24

Autor: wa