Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gry wojenne nad Bałtykiem

Treść

Z punktu widzenia wojskowego litewska Żmudź to teren strategiczny. Postsowieckie republiki w 1990 r. obrały zdecydowany kurs na Zachód, nie oglądały się na Moskwę i więzi dawnego układu, nie weszły w skład WNP, od 2004 roku należą do NATO. Ale na lądzie otacza je wciąż granica z Rosją i Białorusią. Jedynie niewielki fragment łączy Bałtów poprzez Polskę z resztą Sojuszu i z Unią Europejską. Kreml musi więc patrzeć na te trzy plamki na mapie jak na jakąś narośl, obcą enklawę w swojej strefie wpływów. A dla Paktu Północnoatlantyckiego ta najdalej wysunięta placówka jest prawdziwym szańcem, miejscem, gdzie w powietrzu trwa mała wojna - o zaznaczenie obecności, pokazanie siły, przypomnienie, że na zapleczu politycznej gry jest zawsze ostateczny argument militarnej potęgi.

Gry wojenne
Plany ewentualnościowe NATO dla Litwy, Łotwy i Estonii powstały dopiero w 2010 roku. Wcześniej w NATO zabrakło jakoś zdecydowania, żeby je stworzyć, bo musiałyby jednoznacznie wskazywać przeciwnika - przecież Bałtowie nie obawiają się Finlandii ani Szwecji. Stworzono je podobno niemal przez przypadek. Prezydent USA Barack Obama zobaczył po objęciu urzędu odpowiednią mapę i zaniepokoiła go biała plama w tym miejscu Europy. Kazał przygotować sztabowcom odpowiednie dokumenty. To stało się, zanim zdecydowanie podjął politykę "resetu" w relacjach z Rosją. Polecenie oczywiście wykonano.
To jednak plany na wypadek wojny. A w czasie pokoju siły zbrojne też muszą być w gotowości. I tu Bałtowie mają problem. Nie dysponują lotnictwem koniecznym do pełnienia dyżurów bojowych obrony powietrznej swoich państw. NATO od marca 2004 roku wspólnymi siłami zastępuje ten brak. To właśnie cel misji Baltic Air Policing, sprawowanej rotacyjnie przez inne państwa Sojuszu. Zmieniały się najpierw co trzy miesiące, a obecnie zmieniają się co cztery. Teraz nieba nad trzema państewkami bronią Polacy. Ich kontyngent nazywa się Orlik. Obecny jest już czwartym. Misję wykonują żołnierze 22. Bazy Lotnictwa Taktycznego z Malborka. Ich siedzibą jest stare miasto na Żmudzi - Szawle. Przyjechała ich setka, mają ze sobą cztery myśliwce MiG-29.
Lotnisko Litwa odziedziczyła po Związku Sowieckim. Baza była strategiczna. Pas ma 3,5 km - o jeden więcej niż typowe lotnisko wojskowe w byłym Układzie Warszawskim. Otoczone jest wieńcem schronohangarów - jest ich ze trzy razy więcej niż na przykład w Smoleńsku. Ale stan tych obiektów w 1990 roku był fatalny. Widać, że budowle mające schować siły uderzeniowe bloku komunistycznego przed trzecią wojną światową są potwornie zapuszczone i zrujnowane. I Litwini, i siły natowskie używają nowych obiektów lub prowizorycznych baraków. Gospodarze starali się doprowadzić je do stanu pozwalającego spełnić wymogi NATO, ale to bardzo trudne dla małych i słabych państw. I tak muszą utrzymywać kosztowną misję obcych wojsk. Ale widać, że powoli modernizacja postępuje. Zdaniem dowódcy Orlika, ppłk. pil. Leszka Błacha, Litwini już nabrali doświadczenia i nieźle sobie radzą. - A każdy kraj wykonujący misję Air Policing i tak sprowadza wszystko, czego potrzebuje do zaspokojenia własnych potrzeb. Jedyne utrudnienie to remont trwający w udostępnionych nam budynkach. Mamy nadzieję, że po nim te adaptowane pomieszczenia i kontenery będą spełniały wszystkie wymogi NATO do pełnienia dyżurów bojowych - opowiada o warunkach pracy.

Minus 30 pod namiotem
Litwini też muszą być gotowi na zmieniające się warunki, typy samolotów, odmienności różnych nacji. - Obsługa zmieniających się co cztery miesiące kontyngentów wymaga dużej elastyczności. To bardzo ważne i trudne zadanie dla nas. Kluczem do powodzenia jest przestrzeganie procedur przewidzianych dla państwa przyjmującego samoloty z zewnątrz, żeby mogły latać, wykonywać swoje zadania - mówi szef sztabu Sił Powietrznych Litwy płk Antanas Jucius.
Ale to nie takie proste. Przez 28 pierwszych zmian samoloty stały w schronach będących de facto namiotami. Zimą technikom obsługującym maszyny czasem trudno było wykonywać swoje czynności. Skarżyli się, że przy trzydziestostopniowym mrozie trudno pracować bez rękawiczek, a niektórych precyzyjnych czynności nie da się wykonać inaczej. Dopiero przed obecną, 29. zmianą zbudowano nowe hangary z odpowiednim wyposażeniem i ogrzewaniem. Zaasfaltowano też dziury w drogach kołowania. Siły powietrzne samych Bałtów są minimalne. Łotysze i Estończycy posiadają tylko samoloty transportowe i rozpoznawczo-łącznikowe, po kilkanaście sztuk, i trochę śmigłowców. Litwini mogą się pochwalić jednym samolotem bojowym. - Mamy bardzo ograniczone możliwości własnego lotnictwa bojowego. Na początku mieliśmy sześć sztuk albatrosów, a został jeden. Jest to sytuacja, w której trzeba się rozglądać za czymś nowym. Na dziś jednak nie mamy ambicji zakupu myśliwców wielozadaniowych, raczej będziemy rozwijać program lekkich samolotów szkolno-bojowych - tłumaczy płk Jucius. Albatros, czyli Aero L-39, to mały samolot szkolno-bojowy produkcji czechosłowackiej. Jeszcze niedawno Litwini mieli ich dwa, ale 30 sierpnia ub.r. jeden się rozbił, zderzając się podczas ćwiczeń z francuskim Mirage-2000. Na szczęście obaj piloci przeżyli, ale teraz już został tylko jeden uzbrojony samolot w całym lotnictwie wojskowym państwa. Litwa ma jeszcze po kilka sztuk samolotów transportowych różnych wielkości i 6 sztuk śmigłowców Mi-8.
Idea Air Policing jest realizowana w NATO od dawna. Amerykanie pilnują przestrzeni powietrznej Islandii, a Belgowie Luksemburga. Poza tym Słowenia korzysta z pomocy lotnictwa włoskiego i węgierskiego. Dla Litwy, Łotwy i Estonii program ma największy rozmach. Do Szawli przyjeżdżali już lotnicy z Belgii, Danii, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Holandii, Niemiec, USA, Polski, Turcji, Hiszpanii, Francji, Rumunii, Portugalii i Czech. Od stycznia do kwietnia na Litwie stacjonowała niemiecka Luftwaffe, od września Polaków zastąpią Czesi. Co cztery miesiące wymienia się niemal wszystko w części bazy przeznaczonej dla sił natowskich. - Większość niezbędnego wyposażenia przywieźliśmy z Polski. Posiadamy własne samoloty, samochody, holowniki, cysterny, wyposażenie teleinformatyczne, zabezpieczenie przeciwpożarowe, a nawet ambulans. Litwini pod względem medycznym i pożarowym jeszcze nas dublują, więc jesteśmy dobrze przygotowani na zagrożenia - mówi kpt. Grzegorz Grabarczuk, rzecznik polskiego kontyngentu.

Dwie pary MiG-ów
Cztery polskie MiG-i wystarczają. Dwa są cały czas w gotowości do startu. Druga para pozostaje w zapasie. W każdej chwili mogą dolecieć maszyny z Polski, Niemiec, Danii. Życie polskich pilotów wygląda niemal tak samo jak macierzystej bazy w Malborku. - Mają wystarczającą liczbę samolotów do tego, by wykonywać loty treningowe, jak również ewentualne loty bojowe. W powietrzu wykonujemy swoje zadania treningowe, szkoląc się, podtrzymując nawyki i aktualność uprawnień. Jesteśmy przeznaczeni do udzielania pomocy załogom będącym w niebezpieczeństwie, do eskortowania samolotów, które mogłyby naruszyć naszą przestrzeń powietrzną. Czasem wykonujemy loty treningowe. Ćwiczymy wtedy podejścia do lądowania na lotniskach zapasowych - cywilnych - na całym terytorium państw bałtyckich. Robimy tu to samo, co w Malborku czy innych polskich bazach podczas pełnienia dyżuru bojowego - tłumaczy ppłk Błach.
Dyżur bojowy to gotowość do wylotu w każdej chwili. Żołnierze podczas oczekiwania na sygnał do lotu nie mają dużo pracy. Upiększają jednostkę, widać pamiątki po różnych kontyngentach, Polacy na przykład wszędzie tworzą biało-czerwone szachownice: w postaci mozaiki z kamieni albo kompozycji kwiatowej. Gdy słychać syrenę, wszystko się zmienia. Piloci i technicy podjeżdżają do samolotów, odbywa się krótka procedura przygotowania do lotu. Widać, że cały personel jest bardzo zgrany, wszyscy mechanicznie wykonują sekwencje czynności przy samolocie, coś podłączają, odłączają. Technik pomaga pilotowi się przypiąć, krótka próba działania usterzenia i zaraz z silnika buchają ogień i dym. Od pierwszego sygnału do wzbicia się w powietrze nie mija dziesięć minut.

Eskorta nad Bałtykiem
W Europie najczęściej wojskowe myśliwce pomagają samolotom, które straciły orientację, mają uszkodzoną łączność czy inne awarie. Jeśli zdarzają się naruszenia przestrzeni powietrznej, to w wyniku błędu, nieuwagi, usterek samolotu. Nad państwami bałtyckimi dochodzi jeszcze jeden czynnik. Aktywne jest tu wojskowe lotnictwo rosyjskie. - Jeśli chodzi o maszyny wojskowe, to my, podobnie jak piloci z innych krajów, spotykamy najczęściej statki powietrzne rosyjskie. Są to samoloty różnego typu. Od transportowych po bojowe. Spotykamy też wojskowe samoloty sojuszników z NATO, które przylatują na różne ćwiczenia nad terytorium państw bałtyckich - wyjaśnia Błach. Oczywiście najwięcej uwagi skupiają Rosjanie. - Niekiedy samoloty rosyjskie nie zachowują się tak, jak to wynika z zasad ruchu powietrznego. Nie zawsze statki powietrzne wykonujące przeloty z lub do obwodu kaliningradzkiego są wyposażone w urządzenia wymagane przez międzynarodowe przepisy. W związku z tym na ekranach radarów są inaczej oznakowane. Takie samoloty są przez nas eskortowane. Dzieje się to nad wodami międzynarodowymi i wtedy nie dochodzi do naruszenia przestrzeni powietrznej państw bałtyckich. Nam bezpośrednie naruszenia się nie zdarzyły. Ale jesteśmy gotowi także na taki przypadek - dodaje polski dowódca.
Chodzi tu przede wszystkim o sygnał Sqawk, czyli inaczej kod transpondera. To sygnał pozwalający radarom rozpoznawać statki powietrzne, składający się z czterech cyfr od 0 do 7. Kod nadają służby kontroli ruchu lotniczego, a załogi powinny ustawić go w swojej maszynie tak, żeby podczas lotu był "widoczny" dla fal radarów. Rosyjskie samoloty często po prostu wyłączają swoje transpondery albo w ogóle ich nie mają. Bywa też, że obierają kurs tak, jakby chciały naruszyć przestrzeń krajów NATO. Najczęściej potem korygują lot, ale kilka razy zdarzyła się próba bezpośredniego naruszenia. Na przykład 15 września 2009 roku podczas jednej ze zmian niemieckich ogromny, czterosilnikowy samolot rozpoznawczy Beriew A-50 wleciał nad terytorium Estonii, blisko Tallina. Za nim dwa myśliwce Su-27. Eurofighterom Luftwaffe nie udało się nawiązać z nim łączności, ale odgoniły intruza. Stało się to dokładnie w czwartą rocznicę najpoważniejszego incydentu w historii Baltic Air Policing, kiedy to Su-27 po naruszeniu przestrzeni powietrznej Litwy rozbił się w pobliżu Kowna. Swoją zmianę też mieli wtedy Niemcy. Litwa przez rok - do zakończenia badania sprawy - nie chciała wydać wraku, zwolniono jedynie pilota Walerija Trojanowa, który się katapultował.
Tłumaczył, że popełnił błąd w nawigacji. Kilka państw proszonych przez rząd litewski o pomoc odmówiło współpracy przy badaniu czarnych skrzynek, bojąc się zatargu z Moskwą. Ostatecznie, po odmowie USA i Francji, rejestratory otworzyli i zbadali Ukraińcy.
Pomiędzy bazami w obwodzie kaliningradzkim a resztą terytorium Rosji odbywają się ciągle różne loty, poza tym Rosjanie w obwodzie prowadzą regularnie ćwiczenia w powietrzu. Siły NATO wszystkie te ruchy bacznie obserwują. Latają oczywiście samoloty transportowe z zaopatrzeniem wojsk rosyjskich w enklawie. Ale też wspomniane myśliwce Su-27 i bombowce Su-24. Największy niepokój budzą oczywiście samoloty rozpoznawczo-zwiadowcze, czyli po prostu szpiegowskie. Maszyny takie jak Ił-20 są pod względem lotniczym bardzo przestarzałe, ale ich kabiny to naszpikowane elektroniką laboratoria. W obwodzie kaliningradzkim jest kilka lotnisk wojskowych. Samoloty latają do nich najczęściej z Puszkina obok Sankt Petersburga.
Polscy piloci nie boją się nowszych i nowocześniejszych Su-27. Podobno mają na nie swoje sposoby. Też latają na sprzęcie rosyjskim z rosyjskim uzbrojeniem, chociaż MiG-i zmodernizowano i przystosowano do standardów NATO.
- To nic, że samoloty są rosyjskie. Samolot to samolot - służy temu, kto go użytkuje. To dobre maszyny. Nie musimy zazdrościć kolegom latającym na F-16. Wiadomo, że to maszyny zupełnie innej generacji. Ale zaletą MiG-29 są dwa silniki. W przypadku awarii jednego zostaje drugi, nie trzeba się katapultować. Jest poza tym bardzo manewrowym samolotem i naprawdę można nim bardzo dużo zrobić, gdy jest w rękach dobrego pilota. Do tego dochodzi szybki start. Można szybko wykryć, dojść do przeciwnika i go zwalczyć. Do tych zadań, do których nasze samoloty są przeznaczone, czyli do pełnienia dyżurów i wykonywania misji Air Policing, MiG-29 jest dobry - chwali swój sprzęt pilot mjr Krzysztof Stobiecki, zastępca dowódcy. W Polsce są dwie eskadry (każda liczy około 16 maszyn) MiG-29: w Malborku i Mińsku Mazowieckim. Z pewnością muszą służyć jeszcze długo, bo F-16 nie wystarczą na potrzeby naszych Sił Powietrznych. Mają być jeszcze modernizowane.

Sektor numer 2
NATO posiada cały system planowania i zarządzania obroną powietrzną. Europa podzielona jest na kilka obszarów, którymi kierują Centra Połączonych Operacji Lotniczych. Większość obszaru państw bałtyckich należy do sektora o numerze 2, którym zarządza ośrodek w Uedem (przy zachodniej granicy Niemiec). Niewielki obszar należy do sektora pierwszego nadzorowanego z Fiderup w Danii. Kiedy samolot jest już powietrzu, jego naprowadzaniem zajmuje się sieć ośrodków dowodzenia korzystających z radarów wojskowych w całej Europie. Taki punkt kierowania lotami bojowymi naszych sił w państwach bałtyckich znajduje się w miejscowości Karmelava obok Kowna. - Z punktu widzenia lotniczego służba tutaj niczym się nie różni od tej w Polsce. Teren wygląda podobnie. Często zresztą i tak latamy nad chmurami. Oczywiście jesteśmy cały czas poza domem i cały czas jakby na świeczniku. Na pewno jesteśmy obserwowani, jak sobie radzimy, i jest takie ciche współzawodnictwo uczestników tej misji. Chcemy dobrze wypaść w oczach zarówno żołnierzy służących w tej bazie, jak i cywilów, z którymi spotykamy się na zewnątrz - tłumaczy Stobiecki.

Polacy na świeczniku
A Polacy są na świeczniku nawet bardziej niż inni, bo nasze relacje państwowe są bardzo trudne. Ostatnio nawet nasze rządy pokłóciły się o podział kosztów misji Air Policing. Jak dotąd trzy kraje bałtyckie utrzymywały solidarnie kontyngenty NATO. Ale przed każdą misją podpisywana jest szczegółowa umowa. W kwietniu okazało się, że Litwa nie chce opłacać m.in. hoteli i paliwa do samochodów, którymi dojeżdżają nasi żołnierze do bazy. Litewscy dyplomaci zarzucali Polsce, że chce wycofać się z misji, a prezydent Dalia Grybauskaite nie przyjęła zaproszenia Bronisława Komorowskiego na konsultacje państw regionu przed szczytem NATO w Chicago, potem wielokrotnie bardzo ostro krytykowała Polskę za rzekome odwrócenie się od Litwy na rzecz Rosji. Wilno oskarża Warszawę, że nie traktuje już wzajemnych relacji priorytetowo, nie myśli o zacieśnianiu więzi perspektywicznie, biorąc pod uwagę szacunki ekonomiczne. Dają konkretne przykłady. Orlen wycofuje się z nieudanej inwestycji w Możejkach i już niemal na pewno nie będziemy razem z państwami bałtyckimi budować na Litwie wspólnej elektrowni atomowej. Po zmianie władzy w Polsce w 2007 roku jest w tych zarzutach dużo racji, ale też Litwini sami zaostrzają sytuację. Najbardziej widoczne są oczywiście problemy polskiej mniejszości na Litwie. Sprawy polskiej oświaty, pisowni nazwisk czy praw w samorządach są ciągle nierozwiązane.
Stosunki wojskowych są na szczęście lepsze niż polityków. - Jesteśmy żołnierzami, obowiązuje nas apolityczność. Sprawy relacji polsko-litewskich były dyskutowane podczas ceremonii przekazania odpowiedzialności, kiedy Polacy kolejny raz przejęli zadania Air Policing. Jesteśmy na te kwestie wrażliwi, ale niekoniecznie muszą mieć one wpływ na operacje wojskowe. Przypominam, że jest program NATO, a Litwa to tylko kraj gospodarz razem z Łotwą i Estonią. Decyzja polityczna o istnieniu Air Policing zapadła, polskie Siły Powietrzne są tu obecne i z nimi współpracujemy - zapewnia płk Jucius. Polscy i litewscy oficerowie na każdym kroku przekonują, że ich relacje układają się znakomicie. Wygląda na to, że tak jest naprawdę. Wprawdzie Polacy i Litwini używają innych części bazy, ale dwóch litewskich oficerów cały czas jest w części "natowskiej". Litewscy są też wartownicy. Wszyscy starają się mówić po angielsku, a unikać, jak tylko się da, rosyjskiego. Wprawdzie szeregowiec przy bramie potrafi tylko się przywitać, ale stara się być miły dla gości. Kilku oficerów rozumie nawet po polsku, m.in. ppłk Dainius Guzas, dowódca bazy.
Bez kontaktów z gospodarzami nie dałoby się prowadzić misji. Jedyna baza lotnicza w kraju musi zaspokoić potrzeby i NATO, i Litwinów. Kiedy my nie mamy lotów, oni startują swoimi nielicznymi maszynami. Niekiedy nawet zapraszają Polaków na szybkie przeszkolenie do lotów na albatrosie. Polski dowódca próbował latać na nim pod okiem miejscowego instruktora i podobno dobrze mu szło.
Problemy polityczne tak wyraźnie nie docierają do Żmudzi, gdzie nie ma dużej polskiej mniejszości. Natomiast z obecności obcokrajowców korzysta miasto. Mer Szawli Justinas Sartauskas wprawdzie mówi tylko po litewsku i rosyjsku, ale jest zachwycony gośćmi "z Zachodu". - To, że oni znajdują się w naszym mieście, jest dla nas bardzo korzystne i jesteśmy z tego zadowoleni. Każda z kolejnych misji ma swój element socjalny. Zawsze zaprzyjaźniają się z jakimś domem dziecka, mają kontakty z przedszkolami, szkołami. To również bardzo pożądani klienci dla naszych hoteli, restauracji. Przecież oni mieszkają tu cały czas, więc hotele mają stałe dochody - cieszy się z prezentu od losu, jakim jest baza powietrzna - rzecz z reguły niezbyt lubiana przez samorządy. I zaprasza do siebie. - Możemy mówić obcokrajowcom odwiedzającym nasze miasto, że jest ono znane z trzech powodów. Pierwszy to sławna Góra Krzyży, drugi - wojskowi broniący naszej przestrzeni powietrznej, a trzeci - bardzo dobra fabryka wyrobów cukierniczych Ruta - dodaje. W Polsce Ruta jest mało znana, ale Góra Krzyży rzeczywiście przyciąga tysiące pielgrzymów. Wśród napisów na tysiącach ciągle dokładanych krzyży spora część to nazwy polskich parafii czy innych grup. Swój krzyż zostawiają też po każdym Orliku polscy lotnicy. Ale w ramach działalności społecznej odwiedzili dom dziecka w rejonie zamieszkałym przez litewskich Polaków, w Solecznikach. Za pieniądze zebrane wśród naszych żołnierzy uda się wyremontować kilka pomieszczeń.
Cztery miesiące rozłąki z domem łatwiej jest znosić w Szawlach niż Afganistanie. Litwa jest jednak bardzo podobna do Polski pod względem obyczajów, kultury, religii. - Całe szczęście, że żyjemy w XXI wieku, mamy telefony komórkowe, internet. Każdy żołnierz może codziennie bezpłatnie porozumieć się z rodziną. Litwa jest też państwem Unii Europejskiej, więc nie ma żadnych kłopotów w kontaktach z bliskimi - mówi ppłk Błach. Litwini zapraszają jego żołnierzy na różne miejscowe imprezy, co jakiś czas mają wycieczki po kraju, do Wilna, do Druskiennik. A od czasu do czasu przyjeżdżają rodziny, bo przecież z Malborka nie jest wcale daleko. Nie wiadomo, czy chodzi o spory na temat finansowania, czy o względy czysto wojskowe, ale Szawle mogą niedługo stracić pozycję gospodarza kontyngentów Air Policing. W NATO coraz częściej mówi się o przeniesieniu misji do bazy Amari w Estonii. Obiekt wymaga jeszcze remontu i dużych inwestycji, ale po kilku rekonesansach natowskich ekspertów uznano, że się nadaje. Z pewnością jest położony bliżej szlaków, którymi latają Rosjanie. Bo o nich nie można zapomnieć. Na pewno obserwują nas równie dokładnie jak my ich.

Piotr Falkowski

Nasz Dziennik Poniedziałek, 25 czerwca 2012, Nr 146 (4381)

Autor: au