Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gruzja nie ulegnie Rosji

Treść

Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili powiedział, że jego kraj nie ulegnie Moskwie zmierzającej do obalenia demokratycznie wybranej władzy. Jak podkreślił, jest przekonany, że to właśnie Rosja stoi za podsycaniem antyprezydenckich nastrojów i ma duży udział w organizowaniu protestów w stolicy Gruzji Tbilisi.

Gruziński prezydent swoje stanowisko przedstawił przed szóstym dniem manifestacji, w których opozycja wzywa do pozbawiania Saakaszwilego władzy. Głowa państwa jest przekonana, że za demonstracjami, w których zjednoczone ugrupowania opozycyjne oskarżają go o wywołanie zeszłorocznej wojny z Rosją, stoją właśnie rosyjskie pieniądze. Protestujący odrzucają te oskarżenia, twierdząc, że są one jedynie elementem brudnej kampanii przeciwko nim, aby ukryć ich ogromną determinację oraz krzywdy, jakie wyrządzili im rządzący.
Micheil Saakaszwili dodał ponadto, że ma dowody na to, iż Moskwa buduje antygruzińskie koalicje, które będą dążyły do całkowitego oderwania od Gruzji zbuntowanych regionów Abchazji i Osetii Południowej.
- Wszystko to jest wymierzone w wywołanie niepokojów wewnętrznych. A wydarzenia ostatnich dni pokazują, że bez względu na to, jak wielkie pieniądze będą wydane na ten cel, Gruzja jest stabilnym krajem - powiedział prezydent. - Jest niemożliwe, aby wywołać jakieś poważniejsze niepokoje - dodał.
Część demonstrantów spędziła weekendowe noce w namiotach rozłożonych na placu przed pałacem prezydenckim. Jednocześnie zapowiedzieli kontynuowanie protestów w tym tygodniu. Ich siła jednak znacząco spada w porównaniu z pierwszymi dniami. W poniedziałek w centrum stolicy zebrało się ok. 20 tys. opozycjonistów, blokując w ten sposób główne arterie Tbilisi. Ich żądania pozostają jednak niezmienne, nieustannie domagając się rezygnacji obecnego prezydenta z zajmowanego stanowiska, oskarżając go o autorytaryzm, przejęcie kontroli nad mediami i sądownictwem i wywołanie wojny z Rosją. Jednocześnie opozycja deklaruje, że pomimo coraz mniejszej liczby protestujących ich kampania wcale nie straciła na sile.
Łukasz Sianożęcki, Reuters
"Nasz Dziennik" 2009-04-15

Autor: wa