Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Grecja płacze ze szczęścia

Treść

Mecz Portugalia - Grecja 12 czerwca zainaugurował piłkarskie mistrzostwa Europy. Gdyby wtedy ktoś powiedział, że 4 lipca obie te ekipy spotkają się ponownie, tym razem w finale tej imprezy, nikt, dosłownie nikt by mu nie uwierzył. Ale piłka nożna, tak jak cały sport, ma w sobie coś niesamowitego i cudownego. Grecy we wczorajszym półfinale pokonali po dogrywce, dzięki jednej jedynej bramce Traianosa Dellasa, faworyzowanych Czechów, i zagrają w finale. To sensacja. Wielka sensacja.

Wczorajszy pojedynek Czesi rozpoczęli z takim animuszem, jakby chcieli rywala zrównać z powierzchnią ziemi. Już w 3. min "wieżowiec" Jan Koller (najwyższy piłkarz turnieju - 2,02 m wzrostu) zgrał piłkę do Tomasa Rosicky'ego, ten nie namyślając się wiele, uderzył natychmiast z powietrza i Greków od utraty gola uratowała poprzeczka. Szkoda, bo byłby to gol niecodziennej urody. Po chwili dynamicznie wszedł w pole karne Marek Jankulovski, silnie strzelił lewą nogą, sprawiając wiele kłopotów Antonisowi Nikopolidisowi. Bramki nie padły, ale impet naszych południowych sąsiadów nie osłabł. Nadal grali znakomicie, szybko, pomysłowo, raz jedną, raz drugą stroną, przez długie minuty nie wypuszczając rywala z jego połowy. W 19. min Koller oddał z pozoru niegroźny strzał głową, Nikopolidis niby kontrolował lot piłki, a ta odbiła się od poprzeczki i wpadła w jego ręce. Grecy mieli sporo szczęścia.
Podopieczni niemieckiego trenera Ottona Rehhagela odważniej zaatakowali dopiero po półgodzinie gry. Ale od razu stworzyli niebezpieczeństwo pod czeską bramką - z lewej strony ostro dośrodkował piłkę Panagiotis Fyssas i Petr Cech miał problemy. Jego koledzy odpowiedzieli jednak szybko - Karel Poborsky zagrał do bardzo aktywnego Jankulovskiego, uderzył potężnie i tylko refleks świetnego Nikopolidisa uratował Greków.
W 33. min Czesi, a przede wszystkim ich kapitan, przeżyli swój wielki dramat. Pavel Nedved ucierpiał w ostrym, ale przypadkowym starciu, i musiał przedwcześnie opuścić boisko. Usiadł na ławce rezerwowych ze łzami w oczach, zastąpił go Vladimir Smicer.
Przed rozpoczęciem drugiej połowy najważniejsze pytanie brzmiało: jak Czesi poradzą sobie bez swego charyzmatycznego lidera? Jego brak było widać, ale koledzy starali się, jak mogli. Świetną partię rozgrywał Rosicky, który był niemalże wszędzie, walczył do upadłego, biegał od jednego do drugiego pola karnego, bardzo dobrze i aktywnie grał Smicer. W 53. min w polu karnym Greków ewidentnie pociągany za koszulkę był Koller - należał się rzut karny, ale włoski sędzia Pierluigi Collina był innego zdania. Pomylił się okrutnie, krzywdząc Czechów (nie pierwszy już raz w historii). 5 minut później ładnie przedarł się lewą stroną Smicer, w ostatniej chwili powstrzymał go Yourkas Seitaridis. Gra się uspokoiła, jedni i drudzy nie chcieli zdecydować się na frontalny atak, nastawiając się na szybkie kontry. Dużo było strzałów z dystansu - niecelnych, strzeleckich sytuacji niewiele. Pod koniec drugiej części bardziej zdecydowanie do przodu ruszyli Czesi. W 80. min fantastyczną dwójkową akcję przeprowadzili Rosicky z Kollerem, ten ostatni posłał piłkę tuż obok słupka. 3 minuty później w jego ślady poszedł Milan Baros. Do 90. minuty bramka nie padła. Collina zarządził dogrywkę.
W niej niespodziewanie rządzili Grecy. Od początku ruszyli do przodu, stwarzali sytuacje. Blisko był Stylianos Giannakopoulos, jego strzał szczęśliwie obronił Cech, blisko był Traianos Dellas. Kiedy stadionowy zegar wskazywał 105. minutę, rzut rożny wykonywał wprowadzony w dogrywce Vassilios Tsartas, do piłki najwyżej wyskoczył Dellas i po chwili ta ugrzęzła w czeskiej bramce. Gol, koniec meczu, w finale zagrają Grecy! Coś niesamowitego.
Po meczu jedni i drudzy płakali. Ze szczęścia i z rozpaczy. Taki jest sport.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2-07-2004

Autor: DW