Górskie hale prawie puste
Treść
Sejm będzie wkrótce głosował projekt ustawy o dodatkowych dopłatach dla hodowców krów i owiec oraz producentów roślin strączkowych i motylkowych. Z dużą nadzieją na pieniądze czekają zwłaszcza hodowcy owiec, bo to w zasadzie ostatni moment, aby uratować ten sektor rolnictwa przed całkowitą likwidacją.
Dla właścicieli owiec przewidziano wsparcie w wysokości ponad 6 mln zł rocznie. Dopłata do jednej sztuki wyniesie równowartość 30 euro, ale pomoc trafi tylko tam, gdzie w stadzie jest co najmniej 10 ponadpółtorarocznych owiec maciorek. Zdaniem ekspertów, to już ostatni moment, aby dzięki dopłatom uratować hodowlę owiec, która z roku na rok jest coraz mniejsza. Jeszcze w 1990 r. w całej Polsce hodowano 4,1 mln sztuk tych zwierząt, ale wtedy był jeszcze ogromny popyt, zwłaszcza na wełnę i skórę, z której produkować można wspaniałe kożuchy. Mniejszym zainteresowaniem cieszyła się w Polsce baranina, ale spore jej ilości wywoziliśmy za granicę. Ale później było już gorzej, łąki w górach zaczęły pustoszeć, bo owiec ubywało w zastraszającym tempie.
Tylko przez rok - od 1990 do 1991 r., pogłowie owiec spadło o 900 tys. sztuk, bo rolnicy na nizinach i w górach masowo wybijali zwierzęta. W 1994 r. w całym kraju mieliśmy tylko 900 tys. sztuk, a w 1996 r. ledwo 550 tysięcy. XXI wiek rozpoczynaliśmy z pogłowiem szacowanym na blisko 350 tys. sztuk i taki stan utrzymywał się mniej więcej do roku 2007. Kolejne dwa lata to dalsze zmniejszenie się liczby owiec w zagrodach. Według ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego w grudniu 2009 r. rolnicy na nizinach i bacowie w górach hodowali zaledwie 223 tys. owiec, co oznacza spadek pogłowia w porównaniu z grudniem 2008 r. o ponad 46 tys. sztuk. Dotkliwe jest zwłaszcza zmniejszenie się populacji maciorek o prawie 30 tys. sztuk (do ok. 158 tys.).
Okazuje się, że hodowle ograniczono w 12 województwach, a największe cięcia przeprowadzono w regionach: małopolskim (o 30,5 proc.), mazowieckim (29,4), śląskim (25,8), warmińsko-mazurskim (24,6) i lubelskim (24,3). W pozostałych czterech województwach populacja owiec wzrosła, a najwięcej w woj. lubuskim (11,3 proc.), ale tam hoduje się niewiele sztuk (ledwie 2 proc. krajowej populacji). Uderzający jest również spadek hodowli, i to o ponad 30 proc., w Małopolsce, bo to oznacza, że górale rezygnują z tego tradycyjnego przecież od wieków zajęcia. I niewiele pomaga produkcja serów, w tym słynnych oscypków, bo od baców nikt nie chce kupować wełny, skór i mięsa. - Mamy w kraju niewiele firm zajmujących się produkcją swetrów, więc nie ma popytu na wełnę. Podhalańscy producenci kożuchów także likwidują zakłady, bo nasz kraj zalewa import odzieży skórzanej z Dalekiego Wschodu i Turcji. A baraniny jemy niewiele, poza tym jej ceny nie są atrakcyjne dla hodowców i nie mogą być podstawą utrzymania stad - uważa Andrzej Chwedczuk, współwłaściciel firmy zajmującej się obrotem towarami rolnymi.
Czy w takim razie dopłaty do owiec uratują ten sektor hodowli? Na pewno pomogą one tym rolnikom, którzy z racji tradycji i zamiłowania chcą za wszelką cenę utrzymać swoje stada owiec. Równowartość 30 euro pokryje przynajmniej część kosztów hodowli.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-02-16
Autor: jc