Gorbaczow nie miał wyjścia
Treść
Bronisław Komorowski na łamach niemieckiego „Bilda” wyraził wdzięczność ostatniemu prezydentowi ZSRS za – jak się wyraził – „zakończenie komunizmu w Europie”. To jednak gruby eufemizm. Agonia systemu komunistycznego nie była dobrowolna, a sowiecki establishment partyjny ani myślał o politycznym harakiri.
Implantowany na państwowym szkielecie sowiecki komunizm zbankrutował niezależnie, a nawet wbrew działaniom podejmowanym przez Michaiła Gorbaczowa. Pop- demokracja lubi przedstawiać ostatniego sekretarza komunistycznej partii jako dobrodusznego sybarytę, który zdetonował bombę pod stabilną platformą postsowieckiej przestrzeni w Europie i dobrowolnie scedował władztwo Moskwy nad byłymi demoludami. Ale to tylko fałszywa klisza, niemająca nic wspólnego z prawdziwym łańcuchem zdarzeń i decyzji, jakie Gorbaczow inicjował bądź nieskutecznie próbował inicjować po 1985 roku. Gęsto lukrowany obrazek, wedle którego sowiecki gensek rezygnuje w swojej dobroci z krwawej łaźni, jaką łatwo może zgotować narodom Europy za pomocą dziesiątek tysięcy tanków pchniętych na zachód, to swego rodzaju indygenat gwarantujący już posowieckiej Federacji Rosyjskiej prawo do decydowania i zabierania głosu w sprawach dotyczących przyszłości całej Europy.
Ideologia komunistyczna i Związek Sowiecki upadły nie dlatego, że taką decyzję podjął aparat partyjny na Kremlu. W ten orwellowski system mechanizm destrukcji był wpisany od samego początku, wystarczyło poczekać na silny dystraktor, a takim w latach 80. okazała się militarna i gospodarcza presja reaganowskich Stanów Zjednoczonych, której Moskwa nie była w stanie sprostać. Gorbaczow i jego doradcy zdawali sobie z tego sprawę. W tej grze nie chodziło już o utrzymanie „zewnętrznego imperium”, czyli satelitów zainstalowanych w ramach wojennych łupów po 1945 roku. To był już wtedy łabędzi śpiew. Gorbaczow nigdy nie planował „oddania” państw bloku. Dlatego jeszcze w marcu 1990 roku, oszołomiony biegiem wydarzeń, które wymknęły mu się spod kontroli, próbował rzutem na taśmę uzyskać gwarancje, że NATO nie rozszerzy granic na wschód, wchłaniając NRD. Zderzył się jednak z twardą reakcją George’a Busha, który zapowiedział zjednoczenie Niemiec w ramach Paktu.
Był jeszcze drugi czynnik, może nawet ważniejszy. Na przełomie lat 80. i 90. na horyzoncie coraz silniej majaczyło widmo nieodwracalnej dekompozycji samego Związku Sowieckiego i utraty hegemonii Moskwy nad republikami.
„Istnieją pewne rzeczy – nazywam je ostatecznymi – których trzeba bronić do śmierci. Nie jest możliwe, by nas podzielono. Nie możemy zostać podzieleni, towarzysze. To będzie straszna wojna, to będzie ciężka walka” – mówił Gorbaczow w listopadzie 1990 roku. Warto pamiętać, że rozpoczął swoje rządy sześć lat wcześniej od – znamienne – zwiększenia budżetu na obronę i próby przełamania ofensywą impasu w Afganistanie.
W marcu 1990 roku litewski parlament przegłosował (stosunkiem głosów 124 do 0) wystąpienie ze struktur sowieckiego kolosa. Estoński i łotewski zadeklarowały okresy przejściowe w drodze do niepodległości. W czerwcu spadł najsilniejszy cios – emancypację zapowiedziało serce imperium, Rosja. Jej śladem poszły parlamenty Ukrainy, Białorusi i Mołdawii, a także zradykalizowana za sprawą Karabachu – Armenia.
Gorbaczow próbował ratować sytuację, usiłując zastąpić stary traktat związkowy z 1922 roku nowym dokumentem, przyznającym republikom ograniczoną kontrolę nad przedsiębiorstwami i zasobami naturalnymi na ich terytoriach, utrzymującym nadrzędność prawa Związku Sowieckiego i prymat języka rosyjskiego.
To Gorbaczow, kreowany na gołębia pokoju i późniejszy laureat Nagrody Nobla, wysłał w 1991 roku czołgi na litewskich cywilów do Wilna (13 ofiar), rok wcześniej rosyjskie wojska skutecznie pacyfikowały Gruzję (200 ofiar).
Gorbaczow do samego końca próbował ratować Związek Sowiecki. Reforma konstytucyjna i utworzenie, po raz pierwszy w historii Rosji, urzędu prezydenta były rozpaczliwą próbą przeciwdziałania coraz silniejszym tendencjom odśrodkowym. Istotą zmian był oczywiście nie demontaż systemu, ale jego przeobrażenie – mimikra, gwarantująca partyjnemu aparatowi zachowanie wpływów w systemie władzy. Symbolem pierestrojki stał się wybór Gorbaczowa na prezydenta. Ale – co istotne – nie w wyborach powszechnych, ale z mocy decyzji zjazdu deputowanych ludowych. Był jedynym kandydatem. Wybrała go partia. A więc, trzymając się ściśle bolszewickiej doktryny nihilizmu prawnego, Gorbaczow został prezydentem wbrew prawu, które sam wcześniej zadekretował.
„Nie rozumiem, jak możemy walczyć z partią komunistyczną pod przewodem partii komunistycznej (…), nie rozumiem, dlaczego pierestrojkę prowadzą ci samu ludzie, którzy doprowadzili kraj do takiego stanu, że potrzebna jest pierestrojka” – oceniał w 1989 roku rosyjski satyryk Michaił Zadornow. I to jest chyba najlepsza puenta istoty epoki Gorbaczowa.
Katarzyna Orłowska-Popławska
Nasz Dziennik, 5 czerwca 2014
Autor: mj