Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gorący wieczór z legendarnym tenorem

Treść

Widownia Teatru Wielkiego w Łodzi wypełniona była do ostatniego wolnego skrawka podłogi publicznością entuzjastycznie reagującą na każde pojawienie się na scenie Placida Dominga. Podobnie było przed teatrem, gdzie kilkutysięczny tłum obserwował jego występ na telebimie.

Już dawno łódzki Teatr Wielki nie przeżywał takiej gali i takiego oblężenia jak podczas poniedziałkowego występu Pl cida Dominga. Przed teatrem rozciągnięto kilkudziesięciometrowy czerwony chodnik prowadzący do głównego wejścia. Na widowni zasiadła cała łódzka elita z Jerzym Kropiwnickim, prezydentem miasta, i Włodzimierzem Fisiakiem, marszałkiem województwa łódzkiego, na czele. Pojawiało się też na widowni wielu przedstawicieli polskiej kultury. Koncert rozpoczęła uwertura do "Wesela Figara" W.A. Mozarta prowadzona przez młodego dyrygenta Michała Kocimskiego. Był to - jak ogłoszono - dowód uznania wyrażony przez Placida Dominga dla poziomu przygotowania przez Kocimskiego orkiestry łódzkiego Teatru Wielkiego do tego koncertu. Piękny gest! Po uwerturze za dyrygenckim pulpitem stanął Eugene Kohn, który poprowadził cały koncert, dowodząc klasy znakomitego oraz precyzyjnego akompaniatora. I przyznać należy, że w łódzkiej orkiestrze znalazł godnego siebie partnera.
Pierwsze pojawienie się Placida Dominga przyjęto owacją na stojąco. Zaśpiewana na wstępie aria Rodriga z "Cyda" J. Masseneta (tę partię pisał kompozytor z myślą o głosie Jana Reszkego) dowiodła, że jego głos ma nadal piękne, nasycone brzmienie, a ekspresja, plastyczność i płynność jego prowadzenia oraz sposób operowania barwą dowodzą wielkiego mistrzostwa. Potwierdził to każdą następną arią i pieśnią, ujmując wszystkich ogromem kultury osobistej, scenicznej i wokalnej. Oczywiście ogromne wrażenie pozostawiła interpretacja dwóch pieśni "La Coscienza" i "La liberta" do poezji Jana Pawła II. Ta druga zabrzmiała ze szczególną mocą. Czyż w tej sytuacji można się dziwić gorącym oklaskom po każdym występie?
Nieco mniejszy entuzjazm budził występ towarzyszącej mu Veronici Villarroel, która rozpoczęła swój występ od arii tytułowej Adriany Lecouvreur z opery
F. Ciléi. Wielka aria Elżbiety "Dich, teure Halle" z II aktu "Tannhäusera" W. Wagnera wypadła w jej ujęciu zupełnie bezbarwnie i mało przekonywająco. Pewnie dlatego zrezygnowano z wykonania zapowiedzianego duetu Zyglindy i Zygmunta "Winterstürme wischen dem Wonnemond" z finału I aktu "Walkirii"
R. Wagnera. Zamiast całego duetu zabrzmiał tylko jego fragment, śpiewany przez Zygmunta - Dominga. Pełnię urody swojego głosu Villarroel zaczęła prezentować od duetu z "Przyjaciela Fritza", gdzie jej głos nabrał blasku. Ale tak naprawdę pozwoliła się zachwycać jego walorami we fragmentach hiszpańskich zarzuel, w klimat których wprowadziło nas zagrane z polotem i fantazją "Intermedio" z "La Boda de Luis Alonso" G. Gimeneza. Oficjalnie koncert zakończył się zaśpiewaną przez głównego bohatera pieśnią "No puede ser" z "La tabernera del Puerto" P. Sorozabala.
No i rozpoczęło się istne pandemonium! Owacja na stojąco goniła owację na stojąco, a bis gonił bis (gdzieś w okolicy piątego pogubiłem się w ich liczbie). Publiczność wręcz nie pozwoliła zejść artystom ze sceny. I wtedy kolejna niespodzianka - mistrz niespodziewanie zaprosił na scenę Arnolda Rutkowskiego, naszego młodego tenora, z którym zaśpiewali wspólnie kolejny neapolitański bis. Wreszcie słynny duet "Usta milczą" z "Wesołej wdówki" F. Lehára nieodwołalnie zakończył ten wspaniały koncert. Nim przebrzmiały brawa na widowni, bohaterowie wieczoru pojawili się na tarasie teatru, skąd Placido Domingo pozdrowił publiczność i podziękował wszystkim, którzy oglądali koncert na telebimie, czym wywołał kolejną falę entuzjazmu.
Kiedy już opuszczałem teatr, przed wyjściem dla artystów ustawił się głośny komitet powitalny z ogromnym transparentem z nazwiskiem Dominga. Wszyscy czekali cierpliwie, kiedy maestro wyjdzie z teatru, a on w takiej sytuacji nigdy nie odmawia chwili rozmowy z jego wielbicielami.
Adam Czopek
"Nasz Dziennik" 2009-06-10

Autor: wa