Godnie uczcić pamięć pomordowanych
Treść
Z Andrzejem Przewoźnikiem, sekretarzem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Czy obok grobu gen. Emila Fieldorfa "Nila" Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa poszukuje grobów innych osób skrytobójczo zamordowanych w okresie stalinowskim?
- Z reguły prac poszukiwawczych jako takich nie prowadzimy do momentu, kiedy nie mamy zgromadzonej odpowiedniej dokumentacji. Natomiast gdy pojawiają się informacje, wówczas podejmujemy konkretne działania bezpośrednio sami bądź też za pośrednictwem naszych agend przy urzędach wojewódzkich.
Po prostu w wielu kwestiach dotyczących skrytobójczych mordów w okresie np. stalinowskim i pochówków ofiar brakuje odpowiedniej dokumentacji, która pozwoliłaby na opracowanie strategicznej mapy miejsc, w których moglibyśmy podjąć badania terenowe. Natomiast niewątpliwie wszystkie miejsca, które do tej pory się pojawiły (a przypomnę, że było ich bardzo wiele zarówno w relacjach, jak i w dokumentach) - oczywiście nie tylko zostały sprawdzone, ale w momencie potwierdzenia także upamiętnione. Przypomnę tylko Łączkę na Powązkach czy cmentarz Osobowicki we Wrocławiu. Podobnie jest w całej Polsce, gdzie miejsca upamiętnienia powstały z inspiracji, przy współpracy bądź całkowicie zostały sfinansowane przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Dotyczy to np. cmentarza Bródnowskiego i szeregu innych miejsc. Chcielibyśmy odnaleźć i upamiętnić kolejne, ale wiedza dotycząca konkretnych miejsc pochówków ludzi, których skazano na karę śmierci, wykonano wyroki bądź skrytobójczo zamordowano (a trzeba pamiętać, że była to chyba najbardziej skryta część postępowania aparatu komunistycznego) - jest po prostu znikoma. Owszem, wiedza ogólna jest nam przydatna, ale z punktu widzenia naszej instytucji potrzebne jest wskazanie konkretnego miejsca.
Czy w kwestii poszukiwania miejsc pochówków Rada współpracuje też ze swoimi odpowiednikami za granicą?
- Oczywiście. W przypadku Rosji współpracujemy z tamtejszymi służbami, podobnie w przypadku Ukrainy, gdzie aktualnie prowadzimy prace w Bykowni. Jesteśmy też w kontakcie z Litwinami, gdzie np. w bieżącym roku przewidziane są ekshumacje grobów żołnierzy Armii Krajowej, którzy zginęli w walkach z NKWD. Tak samo jest również w przypadku współpracy z Niemcami. Generalnie, jeżeli sprawy są udokumentowane, współpracujemy z agendami danego państwa.
Jak ta współpraca się układa?
- Współpraca z poszczególnymi państwami przebiega rozmaicie, co wynika chociażby z podejścia do historii, szacunku dla ofiar itp. Na przykład w Niemczech zwykle nie mamy problemów, które komplikowałyby nam życie. Jak dotychczas dobrze układały się także nasze relacje z Litwinami, gdzie przeprowadziliśmy wiele tego typu działań. Prowadziliśmy też prace ekshumacyjne w szeregu miejsc na Ukrainie i ta współpraca układała się bardzo różnie. Przypomnę tylko, że podczas przygotowywania prac w Bykowni mieliśmy wiele trudności i z tego też tytułu rozpoczęcie naszych prac opóźniło się o miesiąc. Najważniejsze jednak jest to, że w ogóle się rozpoczęły.
A jak to wygląda w przypadku Rosji?
- Po bardzo trudnych rozmowach, na terenie Rosji największą akcję zakrojoną na szeroką skalę prowadziliśmy w przypadku Katynia i Miednoje. Były to jedyne prace ekshumacyjne na tym obszarze. Bardzo wiele miejsc, gdzie ginęli Polacy, np. w łagrach sowieckich, czy zamordowani przez NKWD, już zostało upamiętnionych. Jednak wiele innych wciąż wymaga upamiętnienia. Prace w tym kierunku są prowadzone na bieżąco. Nie są to działania widowiskowe, które trafiają na pierwsze strony gazet. Naszym zadaniem jest po prostu odnajdywanie i upamiętnianie jak największej liczby miejsc związanych z historią, z naszą tożsamością narodową, ale przede wszystkim miejsc walki i męczeństwa Polaków, zwłaszcza na dawnych Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej i terenach byłego ZSRS, bo tam przecież zginęło najwięcej Polaków.
Na czym te działania polegają?
- Na tyle, na ile możemy, staramy się, aby nasze działania były aktywne i przynosiły konkretny efekt. Zdajemy sobie również sprawę, że jest to okres, w najlepszym przypadku, pięciu do dziesięciu lat, kiedy żyją jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, rodziny zamordowanych, poległych, które zabiegają o to, aby miejsca śmierci i męczeństwa ich bliskich zostały odkrywane i należycie upamiętnione. Te osoby są w pewnym sensie recenzentem naszych prac, a co za tym idzie, nie ma miejsca na odłożenie czy odwlekanie sprawy na czas późniejszy. Bywa, że daną sprawą nie możemy się zająć natychmiast, bo jest to bardzo skomplikowany proces, który wymaga odpowiedniego przygotowania, a więc badań czy poszukiwania materiałów, co zwykle trwa. Mogę jednak powiedzieć, że te sprawy są w ciągłej realizacji.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-08-04
Autor: wa