Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Globalne przesunięcie

Treść

Z dr. Cezarym Mechem, doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego,
byłym wiceministrem finansów, rozmawia Małgorzata Goss

W gospodarce światowej widać odbicie. Panuje opinia, że kryzys został przełamany, wkrótce zacznie się wzrost, a potem - prosperita jak dawniej...
- Wydaje się, że to nadmierny optymizm. Jeśli chodzi o kryzys wynikający z wyceny aktywów na rynkach, to rzeczywiście tutaj sytuacja się poprawiła - cena aktywów wzrosła. Ale musimy pamiętać, że jest to związane z interwencjami banków centralnych, czyli powiększeniem bilansu FED [System Rezerwy Federalnej USA - red.], Europejskiego Banku Centralnego, Banku Anglii, w mniejszym zakresie japońskiego banku centralnego. FED i Bank Anglii zwiększyły aktywa o ponad 100 proc., więc nic dziwnego, że poprawiła się sytuacja na rynku kapitałowym. Rodzi się jednak pytanie, jak to się przełoży na realną gospodarkę. O ile przez ostatnie dwa lata przewidywaliśmy, że kryzys będzie długotrwały, w kształcie litery L z długą stopą oznaczającą wieloletni zastój, to teraz można doprecyzować, że przyjmie on formę pierwiastka, którego prawe ramię, zakończone długą poziomą "rączką", jest niższe niż lewe. A więc najpierw recesja, potem - odbicie, ale na nieporównywalnie mniejszą skalę niż w innych kryzysach. Po tak głębokiej recesji odbicie powinno manifestować się wzrostem 7 proc. PKB w ciągu najbliższego roku. Tymczasem nawet w Stanach Zjednoczonych przewiduje się, że wzrost w ujęciu kwartalnym wyniesie najwyżej 3,5 proc. PKB. To dowodzi, że kryzys jest znacznie poważniejszy. Wynika to z dokonującej się na świecie globalnej alokacji kapitału i z tego, że instytucje finansowe, które były źródłem kryzysu, otrzymawszy dostęp do publicznych zasobów gotówki, nie uległy uzdrowieniu. Nadal więc mamy problem z dostępem do kredytów, złymi długami, spadkiem światowego popytu, a na to nakładają się procesy globalizacji. Charakteryzują się one tym, że poszczególne części produkcji koncernów rozlokowane są w różnych częściach świata, a kraje wysoko rozwinięte walczą o to, żeby mieć u siebie tę produkcję, która tworzy największą wartość dodaną. Tymczasem w warunkach zmniejszonego popytu produkcja musi się kurczyć, co pociąga za sobą redukcję miejsc pracy na Zachodzie, w tym w Polsce. Następuje stała utrata miejsc pracy i to jest groźna tendencja. Miejsca pracy przenoszone są do Chin i Indii. Przykładem jest przemysł samochodowy, który przeniósł się w ostatnim czasie do Chin.
W Chinach nastąpiło silne odbicie. Jak tego dokonano?
- Dzięki szybkiej zmianie polityki. Na zapaść ze strony konsumentów na Zachodzie i w USA Chińczycy zareagowali olbrzymią ekspansją kredytową na rynku wewnętrznym, skierowaną na rozbudowę infrastruktury. W ten sposób przenieśli popyt z eksportu na rynek wewnętrzny. To pobudziło także gospodarkę globalną, zwłaszcza koniunkturę w krajach dostarczających surowców.
Zachód nie kupuje, więc Chiny wykorzystują ten czas na unowocześnienie. Tygrys zbiera siły?
- Jest to zapowiedź następnej realokacji w skali świata. Bo w tym samym czasie w USA obserwuje się inne zjawisko: oto ci wszyscy, którzy potracili olbrzymie aktywa emerytalne i inne, zaczęli na gwałt oszczędzać. Pomimo rekordowych pakietów stymulujących zmniejszył się popyt, a to oznacza mniejsze zapotrzebowanie na produkcję. Przedsiębiorstwa zaczęły dostosowywać się do nowej sytuacji w ten sposób, że zmniejszając produkcję, jeszcze silniej zmniejszają zatrudnienie. Zwiększenie zyskowności produkcji osiągają kosztem redukcji zatrudnienia. W rezultacie następuje wzrost PKB, ale oparty na zwiększeniu produktywności. Odbicie jest bezzatrudnieniowe.
Zmniejszanie zatrudnienia nakręca dalszy spadek konsumpcji, czyli to, co ciągnie Amerykę w dół?
- Ameryka opiera się na konsumpcji wewnętrznej. Jej źródłem mogą być pakiety państwowe, ale kluczowe pozostają wynagrodzenia. Jeśli ludzie są zwalniani, powstaje presja na płace, które nie rosną. W rezultacie to nieznaczne odbicie, jakie odnotowuje gospodarka amerykańska, oparte jest w głównej mierze na pomocy rządu federalnego. Taka sytuacja - duża ekspansja monetarna i fiskalna - nie może trwać wiecznie. Zasadniczo wszystkie kraje rozwinięte silnie się zadłużają, czemu towarzyszy olbrzymia podaż pieniądza, która wcześniej czy później będzie musiała być ściągnięta z rynku, żeby się nie przełożyła na wielką inflację. Jeśli polityka monetarna zostanie zaostrzona za wcześnie, może spowodować pogłębienie kryzysu i następną zapaść. Dlatego ta decyzja jest odsuwana, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że tak funkcjonować na dłuższą metę się nie da. W krajach rozwiniętych narastają deficyty budżetowe związane z pobudzaniem gospodarki, a jednocześnie widać wyraźnie, że konsumpcja prywatna nie jest w stanie podtrzymać popytu globalnego (ludzie oszczędzają i tracą miejsca pracy). Po tym pierwszym pakiecie najprawdopodobniej będą potrzebne następne. W tym samym czasie kraje wschodzące bardzo szybko rosną i nie mają długu, nawet znacząco zwiększyły swoje rezerwy dewizowe. To powoduje olbrzymią realokację środków.
Skąd kraje rozwijające się mają pieniądze na inwestycje w kryzysie, jeśli nie powiększają zadłużenia publicznego?
- Ich przewaga polega na tym, że mają zdecydowanie niższe koszty produkcji, i miejsca pracy - jeśli powstają - to właśnie u nich. Dzięki temu akumulują coraz większe rezerwy walut i realokują je poprzez ekspansję gospodarczą w Ameryce Łacińskiej, do niedawna zarezerwowanej dla Stanów Zjednoczonych, i w zapomnianej przez świat Afryce... Rolę grupy najbogatszych krajów świata określanej jako G7, a potem G8, dziś przejmuje G20. Porozumienia już nie są zawierane na linii Stany Zjednoczone - Europa, ale Chiny - Korea, Chiny - Rosja. To globalne przesunięcie punktu ciężkości ma pewien dodatkowy aspekt. Otóż rozwój tych krajów zwiększa globalne zapotrzebowanie na surowce, co przy obecnej wysokiej podaży pieniądza objawia się wzrostem cen na rynkach surowców. O ile więc przy poprzednich kryzysach ceny surowców spadały, co pomagało krajom rozwiniętym obniżyć koszty i osiągnąć odbicie, to tym razem na tę pomoc nie mogą liczyć.
Może kryzys tylko na Zachodzie przyjmie kształt pierwiastka, gdy tymczasem w Chinach utworzy literę V, której drugie ramię będzie się wysoko piąć do góry?
- Pamiętajmy, że w przypadku Chin to V jest umowne, bo oni nie odnotowali recesji, tylko spowolnienie wzrostu. Realokacja z rynku zewnętrznego na wewnętrzny stanowi wielkie wyzwanie dla polityki chińskiej. Działają bardzo ostrożnie - nie wycofują się z ekspansji eksportowej, nie ulegają namowom na aprecjację juana, nie próbują wyzwolić się z powiązania z dolarem, by nie utracić rynków zewnętrznych, choć są niezadowoleni, że dolar traci, a wraz z nim topnieją ich rezerwy. Jednocześnie prowadzą szeroką ekspansję, zabiegając o dostęp do surowców.
Można postawić tezę, że obecny kryzys przyspieszył doganianie Zachodu przez Chiny?
- To prawda, przy czym wydaje się, że kraje wysoko rozwinięte jeszcze nie doszły do momentu, gdy można powiedzieć z całą pewnością, iż procesy kryzysowe mają za sobą. Świadczy o tym stałe powiększanie zadłużenia publicznego obliczonego na podtrzymanie gospodarki i brak odbicia w sferze zatrudnienia, które pozwoliłoby przejąć od państwa podtrzymywanie spożycia wewnętrznego. Dopóki to nie nastąpi, grozi nam kolejna zapaść.
Lansowana jest teza, że przyszły rok rozpocznie fazę wzrostu, choć będzie rokiem bezrobocia. Z czasem to bezrobocie ma zostać wchłonięte przez rozpędzoną gospodarkę.
- Procesy równowagi jeśli nastąpią, to najpierw w Stanach Zjednoczonych. Na razie to, co tam obserwujemy, to rekordowe deficyty budżetowe i rekordowy poziom bezrobocia. Wskaźnik 9,8 proc. nie oddaje skali zjawiska. W rzeczywistości bezrobocie wynosi ok. 17 proc. według wskaźnika "Household Index", który obejmuje nie tylko bezrobotnych, ale i tych, którzy mają status "częściowo" bezrobotnych. To jest rekordowy poziom narastania poziomu bezrobocia od początku drugiej wojny światowej - 21 miesięcy ustawicznej utraty miejsc pracy! W Europie te procesy są opóźnione, ale jeszcze głębsze. Na ich pogłębienie wpływają relacje między euro i dolarem. Amerykanie, żeby zrównoważyć bilans, muszą mniej importować, a więcej eksportować. To wymusza na nich osłabianie waluty, a to z kolei uderza w Europę, bo euro wzmacnia się do dolara i stajemy się mniej konkurencyjni. Podczas globalnego przesunięcia ekspansja ze Wschodu jeszcze bardziej przekierowywana jest ze Stanów Zjednoczonych na Europę, bo przy mocnym euro staje się bardziej opłacalna. Europa jest wprawdzie mniej otwarta na import, ale to nie zmienia sytuacji, że różnica efektywności i cen narasta na naszą niekorzyść. Przy pomocy protekcjonizmu można się bronić na krótką metę, ale to krótkowzroczne. Europa staje się coraz mniej konkurencyjna wobec świata. Trend ten jest potęgowany przez dążenie krajów rozwijających się do dywersyfikacji swoich dolarowych aktywów i przechodzenie na euro, co dodatkowo wzmacnia europejską walutę i zmniejsza konkurencyjność europejskiej produkcji. Dlatego w Europie procesy globalizacyjne są głębsze i bardziej skomplikowane niż w Stanach. Chiny i Indie szybko się rozwijają, tanio produkują, są innowacyjne, chciałyby nas dogonić. Na jakiej zasadzie Europejczyk czy Amerykanin chce żyć na wyższym poziomie niż jego kolega w krajach rozwijających się? Dzięki innowacyjności? Otóż nie. Proces ucieczki kapitału i miejsc pracy na Daleki Wschód silnie uderza w innowacyjność krajów wysoko rozwiniętych.
W jaki sposób?
- Utrata miejsc pracy powoduje, że te starzejące się społeczeństwa zachodnie nie zatrudniają młodych. Pracę tracą przeważnie ci krócej zatrudnieni, czyli młodzi. Ponadto starsze pokolenie, które poniosło ostatnio ogromne straty na rynku kapitałowym, nie przechodzi na emeryturę, lecz kurczowo trzyma się pracy. W USA udział osób w wieku od 50 do 61 lat w grupie zatrudnionych wzrósł o 8 procent. Jeśli przed kryzysem na 1 miejsce pracy przypadało 1,7 chętnych, to teraz ten wskaźnik wzrósł do 6, co ogranicza szanse młodych na pracę. W Hiszpanii bezrobotnych do 24. roku życia jest 39 proc., we Francji - 24 proc., w Wielkiej Brytanii - ok. 20 procent. Nawet absolwenci renomowanych szkół muszą czekać, aż zwolnią się dla nich miejsca. Aż trzy czwarte studentów Uniwersytetu Stanforda zmuszonych było przesunąć z tego powodu moment zatrudnienia. To niezwykle silnie odbije się na poziomie innowacyjności. Są badania, które dowodzą, że po kryzysie przedsiębiorstwa wykazują słabszą innowacyjność, ponieważ nie zatrudniały młodych. To oczywiście mocno wpływa potem na ich konkurencyjność. Dlatego niektóre duże koncerny, np. General Electric, nawet w tych trudnych czasach zatrudniają młodych nie dlatego, żeby ich potrzebowali, ale po to, aby nie stracić innowacyjności w momencie wyjścia z kryzysu.
Erozja demograficzna, spadek liczby młodzieży i na dodatek brak dla tej młodzieży pracy pozwalają mówić o tzw. straconej generacji. Ta młodzież traci najlepsze lata i skazana jest na to, że nie tylko na starcie, ale i potem będzie mniej zarabiała. W efekcie kraje rozwinięte nie będą w stanie utrzymać konkurencji prężnego, młodego Wschodu i zachować dotychczasowego poziomu życia. Już następuje destrukcja tego dobrobytu.
Towarem eksportowym Europy mogłyby być prawa socjalne, np. ubezpieczenia emerytalne, zdrowotne, płaca minimalna. To zmniejszyłoby konkurencyjność Wschodu i tamtejszych pracowników.
- Co do zabezpieczeń na wypadek choroby i starości - są to społeczeństwa, które mimo niskich wynagrodzeń bardzo dużo oszczędzają, bo wiedzą, że na nic nie mogą liczyć - ani na ochronę zdrowia, ani na emeryturę. Ba, oszczędzając, przenoszą problem na zewnątrz, niejako eksportują go, ponieważ zamiast konsumować chińskie towary, kupują obligacje amerykańskie. Z drugiej strony - amerykański system zdrowotny okazał się niewydolny, a bardzo kosztowny: usługi zdrowotne stanowią 15 procent prywatnej konsumpcji, czyli ponad 2,1 bln USD. Proces starzenia się zachodnich społeczeństw i rosnące z wiekiem zapotrzebowanie na leki i usługi medyczne powodują, że sytuacja staje się bardzo niebezpieczna, a perspektywy zachodnich systemów zabezpieczenia społecznego rysują się w czarnych barwach.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-11-06
Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. W przeszłości pełnił m.in. funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, był też wiceministrem finansów, współautorem programu gospodarczego PiS z 2005 roku.
Poglądy wyrażone w niniejszym wywiadzie są osobistym stanowiskiem rozmówcy i nie odzwierciedlają opinii instytucji, z którą jest on związany zawodowo.

Autor: wa