Getsemani
Treść
Tydzień temu byliśmy z Chrystusem w Wieczerniku. Tam rozpoczęła się dramatyczna droga męczeństwa Chrystusa. Początek jego poczucia osamotnienia oraz bolesne doświadczenie bycia niezrozumianym przez swoich najbliższych. Początek oczekiwania na śmierć przygotowaną przez ludzi, których tak bardzo ukochał Bóg (por J 13,1). A była to niezwykle brutalna śmierć! Rozważając mękę Jezusa, warto zaangażować też swoją wyobraźnię popartą naukowymi wskazówkami historyków opisujących szczegóły egzekucji rzymskich tego okresu. Wejście w pewną realność tamtych wydarzeń pozwala na głębsze zrozumienie sensu Ofiary Jezusa. Pozwala również poprzez medytację być bliżej Jezusa. Lepiej dostrzec Jego człowieczeństwo i bóstwo zarazem.
Gdy w kinach pojawił się film Pasja Mela Gibsona, mogliśmy zaobserwować ciekawe zjawisko w aspekcie odbioru tak realistycznie ukazanej męki i śmierci Chrystusa. Film do dzisiaj cieszy się sporą oglądalnością, a w momencie pojawienia się (2004) odniósł prawdziwy sukces. Wówczas pojawiły się liczne komentarze, recenzje, głosy krytyki oraz zagorzała dyskusja publiczna. Jedni nie byli w stanie zaakceptować tak drastycznych scen, niemal wątpiąc, czy Jezus aż tak cierpiał, a drudzy wyrażali uznanie dla reżysera, wdzięczni za możliwość doświadczenia wielkiego dobra duchowego właśnie dzięki tak wiernemu odwzorowaniu męki Chrystusa. Byli też i tacy, którzy wręcz gorszyli się ilością Krwi Pańskiej na ekranie. A może trochę się za bardzo przyzwyczailiśmy się do Chrystusa z krzyżowych pasyjek, gdzie jedynie drobny strumień krwi delikatnie ścieka wokół ran na rękach i stopach. Pan Jezus nierzadko ma piękne, niepoharatane od biczowania ciało, a na twarzy zamiast skurczów i zmarszczek od bólu – łagodna mina człowieka pogrążonego we śnie.
Ta śmierć nie była delikatną, zwykłą i przeciętną. I nie mogła taką być! To była Ofiara za grzechy! Nie tylko za grzechy, chciałoby się powiedzieć, delikatne, zwykłe i przeciętne. Przecież sami wiemy, na jakie stać nas grzechy, prawda?
Mówiliśmy tydzień temu o postawie Apostołów, którzy nie rozumieli ani słów, ani gestów Chrystusa (patrz Wieczernik). Sobie też postawiliśmy bardzo trudne pytanie o nasze zrozumienie tego, co dla nas zrobił Jezus. Pytanie o zrozumienie Jego męki i śmierci. O zrozumienie sensu każdej Mszy św, spowiedzi, adoracji. Czy przez ten tydzień znalazłeś już swoją odpowiedź? Nie czekamy – bo dziś trzeba już pójść dalej. Jesteśmy w drodze…
Dziś idziemy z Chrystusem do Ogrodu Oliwnego zwanego GETSEMANI. Odchodzimy od pewnego gwaru, radości i zadowolenia, jakie towarzyszyły Apostołom na uczcie w Wieczerniku. Wchodzimy w klimat niezwykłego wyciszenia, w klimat pełnego napięcia oczekiwania i bardzo trudnej modlitwy Chrystusa. Modlitwy, której świadkami byli, o dziwo, nie Apostołowie (oni zasnęli), ale pięknie kwitnące drzewa oliwkowe…
Getsemani
Wtedy przyszedł Jezus z nimi do ogrodu, zwanego Getsemani, i rzekł do uczniów: Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę tam i będę się modlił. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: Smutna jest moja dusza aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną! I odszedłszy nieco dalej, upadł na twarz i modlił się tymi słowami: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty. Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Rzekł więc do Piotra: Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe. Powtórnie odszedł i tak się modlił: Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja! Potem przyszedł i znów zastał ich śpiących, bo oczy ich były senne. Zostawiwszy ich, odszedł znowu i modlił się po raz trzeci, powtarzając te same słowa. Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca. Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. Zdrajca zaś dał im taki znak: Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie! Zaraz też przystąpił do Jezusa, mówiąc: Witaj Rabbi! i pocałował Go. A Jezus rzekł do niego: Przyjacielu, po coś przyszedł? Wtedy podeszli, rzucili się na Jezusa i pochwycili Go (Mt 26,36–50).
Ogród Getsemani był – i nadal jest – bardzo pięknym ogrodem. Wspominany w Nowym Testamencie teren znajduje się w Dolinie Cedronu u podnóża Góry Oliwnej w Jerozolimie. Z tego miejsca roztacza się widok na wschodnie stoki wzniesienia Moria – Wzgórza Świątynnego. Ewangelie podają, iż w miejscu tym zatrzymywał się wielokrotnie Jezus podczas swoich pobytów w stolicy starożytnego Izraela, szczególnie w czasie żydowskiego święta Paschy. Znał je apostoł Judasz, który właśnie tutaj wydał Chrystusa wysłanemu przez arcykapłanów i starszych ludu oddziałowi zbrojnemu. (por. Mk 14,43–52).
Dziś wygląd Getsemani niewiele się zmienił od czasów Jezusa – zatem nadal „pamięta” tamte wydarzenia. Doskonale pamięta lęk, trwogę i cierpienie Chrystusa na kilka chwil przed kaźnią; pamięta też te przejmujące słowa: Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie (Łk 22,42). Niejedno drzewo tego ogrodu posłużyło jako całkiem wygodne oparcie dla śpiących Apostołów. A pośród tych drzew liczne kamienie…. i ten jeden, który stał się swoistym „klęcznikiem” dla Chrystusa.
Po tym kamiennym klęczniku spływały krople krwi i potu, które pojawiły się na twarzy modlącego się Jezusa. Ta modlitwa nie była zwykłą modlitwą, wieczornym pacierzem. Naukowcy podpowiadają, że taki krwawy pot to nic innego, jak popękane naczynia krwionośne twarzy. Takie pęknięcia mogą pojawić się na skutek przeżywania przez człowieka silnego napięcia psychicznego i fizycznego – napięcia podyktowanego np. lękiem, strachem, obawami, świadomością bardzo ciężkiego, przerażającego zagrożenia.
W świetle tej naukowej opinii nie dziwi nas, że właśnie taki krwawy pot pojawił się na twarzy Chrystusa, który oprócz delikatnego szumu potoku Cedron, płynącego nieopodal, słyszał gdzieś w oddali wcale nie delikatny dźwięk kroków ludzi zaopatrzonych w łańcuchy, bicze, kajdany. A wśród nich kto? Judasz Apostoł. Jeden z Dwunastu najbliższych Jezusowi ludzi. My na to imię – Judasz – dziś reagujemy wręcz z przyzwyczajenia jakimś negatywnym nastawianiem, oburzeniem, wrogością. Patrzymy na Judasza już tylko przez pryzmat dokonanej przez niego zdrady. Nazywamy nieraz kogoś „Judaszem”, mając na myśli wroga, kogoś, kto nas oszukał, stał się zdrajcą rodziny czy państwa.
Chrystus trwał na modlitwie, a sercem już w oddali słyszał kroki Judasza, do którego nie powie: „Czego chcesz zdrajco?”, ale powie: „Przyjacielu” (por. Mt 26,50).
Czy potrafilibyśmy się wówczas tak zachować i powiedzieć do kogoś z grona najbliższych, kto okazałby się naszym największym zdrajcą wydającym na śmierć? Z jaką łatwością wypowiadamy słowa obelgi, krytyki, przezwiska. Łatwiej byłoby nam chyba nazwać wtedy Judasza, a dziś kogokolwiek, kto mocniej nadepnąłby nam na piętę, nie tyle po imieniu, co tzw. epitetami, które nie miałyby nic wspólnego z Chrystusowym: „Przyjacielu” (por. Mt 26,50). Nasze słowa o innych, opinie, krytyka, pomówienia…? Przychodzą nam nieraz bardzo łatwo…
Postawmy siebie jeszcze inne pytanie: na ile w Judaszu widzę siebie i swoje grzechy? Czy na pewno nie mam nic wspólnego z postawą Judasza całującego Mistrza i wydającego Go w ręce oprawców? Może teraz pojawia się we mnie bunt, że to jednak przesada z tą judaszowa aluzją do nas.
A jednak może powtórzymy to pytanie: czy nie mam nic wspólnego z Judaszem i z tym, co uczynił w GETSEMANI? A czym jest nasz grzech, jak nie „pocałunkiem zdrady”? Każdy nasz grzech, ludzkie zło, sięgające nieraz tak wielkich rozmiarów, to nic innego jak cios w Bożą miłość – „pocałunek zdrady”. Silne słowa! Prawdziwe! Dlaczego? Grzech, szczególnie ten popełniony świadomie i dobrowolnie, jest jakimś „zachwianiem”, „czymś nie fair” w naszej przyjaźni z Jezusem.
Tu słowem kluczowym jest przyjaźń. Jeśli nasza relacja z Bogiem jest więzią przyjaźni, wówczas każdy grzech to nic innego, jak odcień zdrady Przyjaciela. Jezus powiedział: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję (J 15,13n). Słowa te nie mówią o przyjaźni obwarowanej warunkami. Zwrot jeżeli czynicie to, co wam przykazuję, to nic innego jak propozycja przyjęcia Ewangelii Jezusa jako sposób na życie z Chrystusem właśnie jako Przyjacielem. Wówczas człowiek odpowiada na zaproszenie do tej przyjaźni i stara się w niej trwać, choć inicjatywa i tak zawsze jest po stronie Boga: Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was (J 15,4). Cytowany już przez nas ojciec Piotr Rostworowski w swojej książce W głąb misterium opisuje to słowami: „(…) wiara twoja może się rozwinąć aż do prawdziwej osobistej znajomości Chrystusa. I wtedy twoje życie się przemieni”. W takim rozumieniu relacji z Bogiem każdy grzech nosi w sobie znamię zdrady.
Na grzech nie można patrzeć w oderwaniu prawdy o Bogu, który nigdy nie zrywa swojej przyjaźni z człowiekiem. Ta niezrywalność więzi jest Jego miłosierdziem. Grzech musi być jednak przez nas zauważony, zaakceptowany i oddany Bogu. Może ten czas Wielkiego Postu jest nam dany, byśmy dostrzegli w końcu, czym jest nasz grzech naprawdę. Abyśmy się nawrócili. Potrzeba jednak, byśmy nazwali zło, które czynimy, po imieniu i nie spychali całej winy za to, co zrobiono Jezusowi, na Judasza czy rzymskich żołnierzy. Może czas byśmy przestali się usprawiedliwiać, że to inni gorsze rzeczy robią. Nieraz myślimy sobie: „Gdyby wszyscy mieli takie grzechy jak ja, to jeszcze pół biedy. Prawdziwi grzesznicy to zbrodniarze i oszuści z gazet czy telewizji. Ja wcale nie jestem kimś takim, a jeśli już jestem grzesznikiem, to takim »niegroźnym« – nie potrzebuję nawrócenia”. Czyli znowu ktoś inny, nie ja! Nierzadko mówimy sobie: „W sumie to przecież ja nikogo nie zabiłem. Nikogo nie okradłem. To, że zjem kawałek tej suchej kiełbasy w piątek, to nic! Prawdziwi grzesznicy to tego dnia węgorze w galarecie jedzą”. Zdarza się często, że nawet czujemy swoją grzeszność, ale wypieramy ją skutecznie ciągłymi usprawiedliwieniami: „… że to tak niechcący, że w sumie to niż ciężkiego, że po co gadać o tym księdzu w konfesjonale – tylko się człowiek stresuje niepotrzebnie, a ksiądz przecież i tak tego wszystkiego nie spamięta itp.”. Dokonujemy wyparcia lub „samorozgrzeszenia”.
Największym grzechem współczesności jest zanik poczucia grzechu. Zwrócił na to uwagę św. Jan Paweł II, przestrzegając przed deformacją sumień: „Wraz z utratą wrażliwości sumienia następuje również zaćmienie poczucia Boga, a kiedy zagubi się ów decydujący punkt wewnętrznego odniesienia, zatraca się także poczucie grzechu. Dlatego właśnie mój Poprzednik, Pius XII, używając zwrotu, który stał się niemal przysłowiowym, oświadczył, że »grzechem tego wieku jest utrata poczucia grzechu«” (Reconciliatio et paenitentia, 18). Zatem, trwając w tej duchowej medytacji nad wydarzeniami z GETSEMANI, czas byśmy odnaleźli tam siebie, prawdę o naszej słabości. O pocałunku na Twarzy Jezusa, który złożył Judasz niejako w imieniu nas wszystkich.
To nie jest łatwa prawda o nas! I taką by pozostała do końca, gdyby nie fakt, iż to nie nasz grzech odnosi ostateczne zwycięstwo nad Chrystusem, ale Chrystus nad grzechem. Na nic przyda nam się odkryć, że jesteśmy grzesznikami, jeśli tej prawdy nie odkryjemy równolegle z prawdą o Bożym Miłosierdziu. Odkrywając grzech, odkrywamy też potrzebę, a wręcz konieczność, by ktoś silniejszy od nas pomógł nam się z niego wyzwolić. Ja jestem grzesznikiem, ale Bóg jest Ojcem kochającym każdego grzesznika.
Czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się: dlaczego grzech popełniony przez nas rani Boga? Spróbujmy przeanalizować skutki popełnionego grzechu. Jakie reakcje w nas wywołuje? Grzech najczęściej generuje smutek, wyrzuty sumienia, wstyd, świadomość, że przecież Bóg czyni tyle dobra dla nas, a my znowu odpłaciliśmy Mu się złem za dobro. I cóż w nas pozostaje? Cierpienie. Grzech staje się źródłem cierpienia człowieka. A gdy cierpi człowiek, cierpi Bóg. Bóg kocha człowieka jak mama swe dziecko. I tak jak ona cierpi, gdy jej dziecko jest chore czy dzieje się mu krzywda, tak cierpi Bóg, gdy człowiek cierpi z powodu grzechu. Dlatego Szatan wybrał człowieka jako przedmiot walki z Bogiem. Jeśli chcemy zadać ból kochającej matce, nie musimy zadawać bólu jej samej. Wystarczy zadanie bólu jej dziecku. Szatan wie, iż skuteczniej będzie walczyć z Bogiem, raniąc grzechem tego, kogo On kocha – człowieka. Gdy my cierpimy z powodu grzechu, cierpi i Bóg, bo my cierpimy.
Bóg brzydzi się ludzkim grzechem, ale nie brzydzi się grzesznikiem. Potępia grzech, ale nigdy nie potępia grzesznika. Chrystus jako jedyny potrafi patrzeć na nas całkiem inaczej niż nieraz my na siebie. On przede wszystkim widzi to, jakimi jesteśmy tak naprawdę, pod warstwą grzechu, gdzie jesteśmy po prostu Dziećmi Boga. To my borykamy się z trudnością przebaczenia sobie własnych grzechów, podczas gdy Chrystus – jak mawia papież Franciszek – nie męczy się ciągłym przebaczaniem. Chrystus przebacza zawsze i patrzy na nas inaczej, bo patrzy spojrzeniem, które jest spojrzeniem miłości. To spojrzenie padło na św. Piotra w chwili, gdy trzykrotnie zaparł się Chrystusa. Ono uratowało mu życie. Wprowadziło na drogę pokuty i przyjęcia Bożego miłosierdzia. Tego spojrzenia nie chciał przyjąć Judasz, którego grzech popchnął do samobójstwa, przez co Judasz wymierzył sobie sam karę i sprawiedliwość, wówczas tak przez niego rozumianą. Chrystus patrzy na człowieka spojrzeniem pełnym miłości. W imię tej miłości zgodził się stać Ofiarą i naprawić zło, które popełniliśmy. Z miłości do nas pozwala się zmiażdżyć, jak miażdży się oliwki zanim wypłynie z nich tak cenna oliwa.
Dlatego to nie przypadek, iż miejscem tej najtrudniejszej modlitwy Chrystusa na moment przed męką i śmiercią był właśnie ogród oliwny – GETSEMANI. Sama nazwa ogrodu Getsemani, czyli hebr. Geth-Semanim, znaczy „tłocznia oliwek”. To urządzenie służące do wydobywania oleju z dojrzałych oliwek. Przypominało ono większy młynek ręczny do kawy. W środku pojemnika zamiast ostrzy był kamień, którym miażdżono oliwki. Tłocznia ta miała specjalne otwory i kanały, którymi wypływał ze zmiażdżonych oliwek olej. I choć ta nazwa – Getsemani – powstała zapewne w związku z drzewami oliwkowymi rosnącymi w tym miejscu, to jednak może stać się dla nas metaforą, która kryje w sobie jeszcze jedno, dużo głębsze znaczenie.
Chrystus modlił się, powierzając siebie Ojcu, oddając się całkowicie do Jego dyspozycji (por Mt 26,42). Nie myślmy, że tak po ludzku nie odczuwał strachu i lęku. Medytowaliśmy już nad tym, będąc w Wieczerniku. Czy można nie lękać się śmierci? Takiej śmierci? Właśnie stąd pot pełen krwi i te przejmujące słowa: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26,42). To było przejmujące wołanie Syna: „Tato, boję się…. tato pomóż…”. Zobaczmy w Chrystusie człowieka, który miał prawo się bać, odczuwać ból, prosić Boga Ojca o wsparcie. Choć Chrystus miał naturę boską, był też jednocześnie w pełni człowiekiem i nie ma sceny, która by to wymowniej ukazywała, niż ta z GETSEMANI.
To nie były w żadnym razie słowa wyrażające chęć rezygnacji, odwrotu czy tchórzostwo, ale słowa dziecka, które wyznaje ojcu: „Tato, boję się, pomóż”. Są to słowa ludzkiego lęku i napięcia przed brutalną męką. Równocześnie są one obrazem siły miłości Jezusa, jaką ma do każdego człowieka – grzesznika, bo właśnie w takiej kondycji psychiczno-duchowej ostatecznie Chrystus mówi do Ojca: Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie (Łk 22,42). A tą wolą Ojca było, by Chrystus został zmiażdżon jak oliwka, by ostatecznie zniszczyć to, co odgradza człowieka od Boga – by zniszczyć grzech. Jezus poprzez Ofiarę na Krzyżu został „zmiażdżony”, by dać ludzkości największy dowód bezgranicznej miłości i przebaczenia: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13) oraz: A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12,32). Czy chcesz dać się na nowo, a może nawet po raz pierwszy, przyciągnąć Jezusowi do siebie?
Ofiara Jezusa i Jego wołanie z Krzyża może dziś spotkać się z naszych konkretnym odzewem. Wzbudźmy w sobie teraz akt wiary: „Panie Jezu, wierzę, że to dla mnie i za mnie tak mocno cierpiałeś, to czas bym coś ze sobą zrobił, coś zmienił”. Może nie byłem długo u spowiedzi, a może nie spowiadam się do końca szczerze? Może sam bez kapłana „rozgrzeszam się” z niektórych grzechów, bo znalazłem dla nich takie czy inne usprawiedliwienie? Może lęk i wstyd całkowicie zamkną mnie na przyjęcie łaski sakramentalnego rozgrzeszenia? Może moja skomplikowana sytuacja życiowa w duchu posłuszeństwa Kościołowi nie pozwala mi na korzystanie z tej łaski i zdyspensowałem się z aktu żalu?
By odpowiedzieć sobie na te pytania (celowo sformułowane w pierwszej osobie), na tyle, by przejść do konkretnego aktu woli, czegoś jeszcze potrzeba…. Czego?
Otóż obecnie Ogród Oliwny, w którym wtedy modlił się Chrystus, jest pod opieką franciszkanów i znajduje się tam bazylika Agonii. W niej znajduje się skała, przy której modlił się, zgodnie z tradycją, Chrystus. Z powodu niewygodnego ułożenia tej skały, turyści, którzy chcą jej dotknąć, muszą się pochylić i uklęknąć przed nią. Fizycznie po prostu nie ma innej możliwości. Na to zjawisko możemy też spojrzeć bardziej metaforycznie. By zrozumieć i przyjąć prawdę płynącą dla nas z Ogrodu Oliwnego – GETSEMANI – potrzeba modlitwy: pokornego uklęknięcia przed Panem i pochylenia nad swoim życiem poprzez uczciwe wsłuchanie się w głos sumienia w świetle danym przez Ducha Świętego. Nie ma innej drogi. Prawdę o GETSEMANII odkrywa się na kolanach…
Chwila refleksji… może modlitwy…
Z tradycji mniszej i Ojców Kościoła:
Jeśli ludziom możnym pragniemy przedstawić jakąś sprawę, ośmielamy się czynić to jedynie z najgłębszą pokorą i szacunkiem. Z o ileż większą pokorą i czystszym oddaniem musimy zanosić nasze prośby przed oblicze Boga, Pana wszechświata! A i to należy wiedzieć, że nie wielomówstwo, lecz tylko czystość serca i łzy skruchy zasługują w oczach Boga na wysłuchanie. Dlatego też modlitwa powinna być krótka i czysta, chyba że natchnienie łaski Bożej skłoni nas do jej przedłużenia (RB 20,1–3).
Modlitwą jest Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkim (zob. 1 Kor 12,6). Jedno jest bowiem działanie Ojca, Syna i Ducha Świętego, które dokonuje wszystkiego w Chrystusie Jezusie (Grzegorz z Synaju).
Z czystej modlitwy rodzi się też wiedza i skrucha, gdyż napisano: W dniu, kiedy Cię wezwałem, oto wiem, że jesteś moim Bogiem (Ps 56,10), a nadto: Żertwą dla Boga jest duch skruszony (Ps 51,19) (Teoleptos z Filadelfii).
Kiedy się modlisz, bądź jak góra
Nieruchomo osadzona w ciszy.
Jej myśli zakorzenione są w wieczności.
Nie rób niczego, siedź, bądź,
a poznasz owoce płynące z modlitwy.
Kiedy się modlisz, bądź jak kwiat,
Zawsze skierowany ku słońcu.
Jego łodyga jak kręgosłup, zawsze jest prosta.
Bądź otwarty, gotowy przyjąć wszystko bez lęku,
a nie zabraknie ci światła w drodze
Kiedy się modlisz, bądź jak ocean,
W swej głębi zawsze nieporuszony.
Jego fale przypływają i odpływają.
Bądź spokojny w swym wnętrzu,
a złe myśli same odejdą (…) (o. Jan M. Bereza OSB, Medytacje z ojcem Serafinem z góry Athos).
Jeżeli zaś chodzi o modlitwę, jest ona rozmową z Panem. Zanoszone są w niej słowa błagania, podczas gdy umysł cały zwraca się ku Bogu (Teoleptos z Filadelfii).
Bracia spytali abba Agatona: »Ojcze, wypełnienie której cnoty wymaga największego trudu?«. On rzekł im: »Wybaczcie, lecz wydaje mi się, że nic nie wymaga takiego wysiłku jak modlitwa. Ilekroć bowiem człowiek chce się modlić, zawsze nieprzyjazne duchy starają się powstrzymać go od tego, wiedząc, że nic im bardziej nie stoi na przeszkodzie, jak modlitwa płynąca do Boga. Każdy inny trud bowiem, który podejmuje człowiek o religijnym sposobie życia, choćby znoszony był długo i wytrwale zakończy się jakimś wytchnieniem. Modlitwa natomiast ma to do siebie, że wymaga wielkiego wysiłku i walki aż do ostatniego tchnienia (Filokalia).
Do abba Lucjusza do Enaton przybyli kiedyś pewni mnisi, zwani euchitami (mesalianie), to znaczy modlącymi się. Starzec zapytał ich: »Czy zajmujecie się jakimś rękodziełem?«. Oni odpowiedzieli: »My żadnych prac fizycznych nie wykonujemy, ale, jak powiedział apostoł, modlimy się nieustannie«. Starzec spytał ich: »Więc nie jecie?«. »Owszem, jemy«, odrzekli oni. »Kiedy więc spożywacie posiłek, kto się za was modli?«, spytał starzec. »Nie śpicie?«, pytał ich znów. »Śpimy«, odrzekli. »Kto się za was modli?«, pytał starzec. Nie znajdowali na to odpowiedzi. On rzekł do nich: »Wybaczcie mi, bracia, lecz nie czynicie tak, jak mówicie. Ja wam pokażę, że pracując swymi rękami, modlę się bezustannie. Siadam i z Bożą pomocą namoczywszy kilka gałązek palmowych czynię z nich plecionki, mówiąc: „Zmiłuj się nade mną, Boże, według wielkiego miłosierdzia swego i w gromie swej litości zgładź nieprawość moją”«. Spytał ich: »Czy jest to modlitwa, czy też nie?«. »Jest«, odpowiedzieli. On mówił dalej: »Kiedy przesiedzę przy pracy cały dzień, modląc się w sercu bądź ustnie, zarobię mniej więcej szesnaście groszy. Dwa z nich kładę przy bramie, a pozostałe idą na moje utrzymanie. Kto otrzyma owe dwa grosze, modli się za mnie, gdy ja jem lub śpię. I w ten sposób za łaską Bożą wypełniam ja to, co zostało napisane: Módlcie się nieustannie« (Filokalia).
Modlitwa stanowi prośbę o dobro skierowaną do Boga. Nie ogranicza się jednak do samych słów. Stwórca wie przecież, co jest dla nas pożyteczne, nawet gdybyśmy Go nie prosili. Nie trzeba Mu o tym przypominać. Co chcemy przez to powiedzieć? To, że nasza modlitwa nie powinna kończyć się na słowach. Jej siła bowiem bardziej polega na usposobieniu duszy oraz na dobrych i cnotliwych czynach, które winny rozciągać się na całe życie. Przeto, czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie (1 Kor 10,31). (św. Bazyli Wielki)
Modlitwa wyrasta z łagodności i braku gniewu.
Modlitwa jest owocem radości i dziękczynienia.
Modlitwa to osłona przed smutkiem i zniechęceniem (Ewagriusz z Pontu).
Istnieją trzy rzeczy, które przyczyniają się do osiągnięcia wewnętrznego pokoju: czuwanie, rozmyślanie i modlitwa. Praktykując je, użyjcie pilności i wytrwałości, a dadzą one duszy siłę i stałość (Jan Kasjan).
Brat: Cóż więc należy czynić, by wciąż przebywać z Bogiem?
Starzec: Obcowanie z Bogiem jest niemożliwe bez nabycia trzech cnót: miłości, powściągliwości i modlitwy. Miłość bowiem ucisza gniew, powściągliwość zaś uśmierza pożądania. Modlitwa natomiast oddziela umysł od wszelkich myśli i czyni go nagim przed Bogiem. Te trzy cnoty zawierają w sobie wszystkie inne. Bez nich zaś dusza nie może przebywać z Bogiem (św. Maksym Wyznawca).
Podsumowanie
Doświadczenie grzechu, i w ogóle ludzkiej słabości, niedomagań, ograniczoności, jest doświadczeniem wspólnym nam wszystkim. Wielkość i piękno człowieka nie tkwi w perfekcjonizmie, nieomylności, wysokiej skuteczności działań i inicjatyw, ale w woli walki ze swoimi wadami, w walce o wierność swojemu sumieniu, w dążeniu do tego, co obiektywnie dobre dla innych i samego siebie.
Grzech staje się porażką i przegraną człowieka w momencie, gdy postanowi z tym grzechem (mniej lub bardziej świadomym) zostać sam. Jest takie powiedzenie: „Rzeczą ludzką jest zgrzeszyć, rzeczą szatańską jest trwać w tym grzechu”. Miłosierdzie Boga jest wyjściem ku grzesznikowi. Bóg zawsze wychodzi do człowieka… Zawsze!
Źródło: ps-po.pl, 11 marca 2017
Autor: mj
Tagi: Getsemani