Generała nie było w kokpicie
Treść
Generała Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP, nie było w kokpicie rządowego Tu-154M, który rozbił się na Siewiernym. W rosyjskich aktach śledztwa smoleńskiego nie ma dowodów potwierdzających moskiewską hipotezę - jak ustalił "Nasz Dziennik", takie są wyniki kwerendy akt przeprowadzonej przez polskich prokuratorów: ppłk. Karola Kopczyka i mjr. Jarosława Seja. Wyniki ich pracy zostaną zaprezentowane na dzisiejszej konferencji prasowej w Warszawie. Mając świadomość wiedzy, jaką pozyskali w Moskwie polscy śledczy, Rosjanie urządzili wczoraj medialny show, próbując reanimować tezy Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Dlaczego kontrola lotów smoleńskiego "Korsarza" określiła rodzaj wykonywanego podejścia do lądowania dla Iła-76, a dla polskiego tupolewa z prezydentem na pokładzie już nie? Czy rosyjscy "internetowi" eksperci wiedzą, jaką wielkość ciśnienia lotniska wieża przekazała na pokład maszyny 10 kwietnia ubiegłego roku? Dlaczego MAK złamał postanowienia aneksu 13 konwencji chicagowskiej, publikując ekspertyzy sądowo-lekarskie ciała gen. Andrzeja Błasika? I jakie urządzenia dla MAK certyfikował występujący wczoraj w roli niezależnego eksperta Ruben Jesajan? Te cztery pytania zadał wczoraj rosyjskim specjalistom na wideokonferencji, zorganizowanej przez moskiewską agencję RIA Nowosti, reporter "Naszego Dziennika". Moderujący debatę Leonid Swiridow uznał je za "zbyt trudne" do przetłumaczenia na język rosyjski. Po naleganiach dziennikarza dokonał wyrywkowej translacji. Problem w tym, że zebrani w studiu w Moskwie "eksperci" nie byli w stanie udzielić konkretnych odpowiedzi na zadane pytania.
- Nie rozumiemy potrzeby zwołania takiej konferencji - mówił wczoraj w południe płk Mirosław Grochowski, wiceszef Komisji Badania Wypadków Lotniczych, w trakcie zwołanej w trybie pilnym konferencji. Jak podkreślił, na wideokonferencję moskiewskich ekspertów lotniczych nie został zaproszony nikt z przedstawicieli polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, co było dla nich niezrozumiałe, bo sami oczekiwaliby takiego zaproszenia. Niezrozumiałe było to również dla dziennikarzy zgromadzonych w Moskwie, którzy sami mówili, iż myśleli, że usłyszą na tej wideokonferencji zdanie polskich ekspertów i będą mogli również zadać im pytania. Jak widać, celem tej konferencji - na co zwrócił uwagę Maciej Lasek, wiceszef komisji i pilot cywilny - nie było informowanie o przyczynach katastrofy Tu-154M. Potwierdził to płk Grochowski, który podniósł, że Rosjanie nie posiadali pełnej, ogólnodostępnej już wiedzy na temat przyczyn katastrofy z 10 kwietnia 2010 r., lecz opierali się wyłącznie na raporcie końcowym MAK. Mimo że na stronach MAK znajdują się polskie uwagi do tego raportu, eksperci rosyjscy nie zapoznali się z nimi. - Strona polska przekazała uwagi zarówno w języku polskim, jak i rosyjskim - zaznaczył płk Grochowski. Na zarzut, że polska załoga nie miała aktualnej pogody ze Smoleńska, płk Grochowski odparł, że trudno, żeby takową posiadała, bo Smoleńsk nie jest bezpośrednio w systemie, który te komunikaty przekazuje. Wiesław Jedynak, pilot liniowy, powiedział wprost, że Rosjanie dopuszczają się manipulacji. - Jaki był cel zwołania tej konferencji prasowej? Rosjanie podtrzymywali na niej m.in. interpretację, że rola wieży była marginalna. Dla mnie jest to ewidentnie manipulowanie opinią publiczną - podkreślił Jedynak. Również Maciej Lasek przyznał, że wszystko, co można było usłyszeć podczas wideokonferencji, stanowiło powielenie tez zawartych w raporcie MAK. Rosjanie położyli akcent na rzekomo niewyszkoloną i niezgraną załogę i błędy w szkoleniu pilotów w Polsce. Z pewnością chcą w ten sposób ugruntować w przekazach medialnych na świecie fakt, że najważniejszą osobę w państwie przewozili niewyszkoleni idioci, a rozkaz lądowania wydał im pijany generał Błasik, którego sama obecność w kabinie - jak mówił Jesajan - wpływała na załogę. Konsekwentnie zaś pomijają ewidentną winę kontrolerów. - Gdyby nie było ani jednego kontrolera na lotnisku w Smoleńsku, a zamiast tego siedział tam szympans i w języku, który jest niezrozumiały dla jakiegokolwiek człowieka, dla jakiejkolwiek narodowości, jakimś tam bełkotem podawał informacje, nawet ten absurd w jakimkolwiek wypadku nie mógł być przyczyną katastrofy - powiedział Oleg Smirnow, wybielając rosyjskich kontrolerów.
Trudno człowieka, który używa tego typu fraz w kontekście tak wielkiej tragedii, traktować poważnie. Jak widać, moskiewskim "ekspertom" nie zależy na prawdzie, lecz fabrykowaniu absurdalnych tez. - MAK nie był w stanie przeprowadzić analizy wyszkolenia naszej załogi jako analizy systemowej, żeby móc wyciągnąć takie wnioski. Na wideokonferencji nie odniesiono się za to do niedociągnięć na lotnisku w Smoleńsku oraz faktu, że część oświetlenia lotniska była niesprawna - zaznaczył Lasek. Idąc tokiem myślenia Smirnowa, można wywnioskować, że w Smoleńsku i po ciemku małpy mogą kierować ruchem lotniczym. Wśród absurdów, jakie mogliśmy usłyszeć na wczorajszej wideokonferencji, było obstawanie Władimira Sznajdera przy tym, że lot Tu-154M był lotem "międzynarodowym", a nie - jak było w rzeczywistości - wojskowym. - Załoga miała prawo samodzielnie wybierać sobie podejście do lądowania - podkreślał. Na pytanie dziennikarzy, dlaczego kontroler podawał załodze Tu-154M, że są na kursie i ścieżce, mimo iż było to nieprawdą, Sznajder nie odpowiedział. Eksperci rosyjscy do kuriozum sprowadzili temat lidera, z którego - jak twierdzili - zrezygnowała strona polska. Wiemy, że jest to nieprawda, bo strona polska starała się o lidera, lecz Rosjanie nie odpowiedzieli na naszą prośbę. Jak stwierdził Maciej Lasek, przepis o liderze jest przepisem martwym, pochodzącym ze starego systemu, którego nikt już nie egzekwuje. Przepis ten jednak nie został zlikwidowany i według prawa rosyjskiego dalej obowiązuje. - Według rosyjskiego prawodawstwa, nie powinniśmy dostać zgody na ten lot. Rosjanie złamali prawo, zgadzając się na niego bez lidera na pokładzie, którego nam nie wydali - podkreślił Lasek.
Kogo obchodzi, co działo się poniżej stu metrów?
Do głównych przyczyn katastrofy polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem rosyjscy eksperci zaliczyli: wady w przygotowaniu lotu, formowaniu i treningach załogi, brak treningów na symulatorze, nieznajomość lotniska oraz niski poziom przygotowania polskiego specpułku. Według nich, samolot był bardzo dobrze wyposażony, "jak dla idiotów", tylko nasza załoga nie spełniała podstawowych kryteriów. Nie zgadza się z tym polska Komisja Badania Wypadków Lotniczych, niestety jej przedstawicieli Rosjanie nie zaprosili na wideokonferencję.
Wśród rosyjskich ekspertów lotniczych, którzy odpowiadali na pytania dziennikarzy biorących udział w wideokonferencji zarówno w Moskwie, jak i Warszawie, znaleźli się: Oleg Smirnow, prezes fundacji rozwoju infrastruktury transportu powietrznego "Partner rosyjskiego lotnictwa", Ruben Jesajan, naczelnik centrum pilotażowego Państwowego Naukowo-Doświadczalnego Instytutu Lotnictwa Cywilnego, oraz Władimir Sznajder, naczelnik moskiewskiego centrum zautomatyzowanego zarządzania ruchem lotniczym w latach 2005-2006. Ze szczególnym cynizmem i arogancją Rosjanie potraktowali polskich pilotów.
- Kto zgodziłby się lecieć z załogą, wiedząc, że jest ona tak źle przygotowana jak załoga, która leciała 10 kwietnia? Nikt nie podniósł ręki, wszyscy rozumieją ten brak profesjonalizmu. Ci piloci mieli skłonności samobójcze - mówił "ekspert" Smirnow. Dodał, że 10 kwietnia 2010 r. załoga tupolewa nie miała prawa lądować w panujących warunkach, a smoleńscy kontrolerzy nie mieli prawa zamknąć lotniska. Rosjanie byli zgodni, że do tragedii przyczynił się również system organizacji pracy w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. - Zostawmy to wszystko, co się działo poniżej 100 metrów, to wszystko jest blefem i stratą czasu. Pilot sam wpadł w pułapkę - rozwodził się Smirnow. Wszyscy dziennikarze zgromadzeni w siedzibie Polskiej Agencji Prasowej w Warszawie, skąd można było zadawać pytania - raczej nie ekspertom lotniczym, jak się szybko okazało, lecz specom od propagandy - mogli poczuć się wyraźnie ignorowani przez stronę rosyjską. Po wysłuchaniu łatwo rzucanych pod adresem polskiej strony oskarżeń żurnaliści mieli możliwość zadawania pytań. Mieli, bo lasu podniesionych rąk Leonid Swiridow, szef Biura Rosyjskiej Agencji Informacyjnej RIA Nowosti, odpowiedzialny w Warszawie za kontakt z Moskwą i przekazywanie pytań, zdawał się nie zauważać. Co prawda łączył się z Moskwą, lecz szło mu to bardzo opornie. Nie reagował, gdy pytania pozostawały bez odpowiedzi lub gdy czas przeznaczony dla polskich dziennikarzy, udostępniano osobom w Moskwie.
Trudne pytania - bez odpowiedzi
Rosjanie odpowiadali jedynie na wygodne dla siebie pytania, resztę zbywali milczeniem. Nie odpowiedzieli m.in. na pytanie dziennikarza Telewizji Trwam, dlaczego w marcu ubiegłego roku, gdy na lotnisku Siewiernyj miał lądować samolot z Polski, podjęto decyzję o zamknięciu lotniska ze względu na złe warunki pogodowe, a nie uczyniono tego miesiąc później. Rosjanie nie potrafili również odpowiedzieć na jego kolejne pytanie, na jakiej podstawie sądzą, że polska załoga nie miała odpowiedniego doświadczenia, skoro mjr Arkadiusz Protasiuk posiadał 3500 tysiąca godzin nalotu, podczas gdy szef Sił Powietrznych FR gen. Aleksandr Zielin ma tego nalotu tylko 3000 godzin, i to na dziesięciu typach statków powietrznych.
Pytań z sali w Warszawie, które pozostały bez odpowiedzi, było mnóstwo. Autorowi tego artykułu mdlała trzymana w górze ręka, sygnalizująca zamiar zadania pytania. Gdy w końcu wręcz wymusiłem na moderatorze dyskusji, przy pomocy współorganizatorki, możliwość wyartykułowania pytań, okazało się, że muszą być bardzo krótkie. "Nasz Dziennik" zapytał więc, dlaczego kontroler lotów podał rodzaj schodzenia Iłowi-76, a polskiej załodze już nie. Czy eksperci wiedzą, jakie ciśnienie lotniska wieża w Smoleńsku podała polskiej załodze? Dlaczego MAK złamał załącznik 13 konwencji chicagowskiej, według którego procedował, publikując ekspertyzę sądowo-medyczną gen. Andrzeja Błasika? I jakie urządzenia dla MAK certyfikował Jesajan, występujący na konferencji w charakterze niezależnego eksperta? Swiridow uznał, że nie może tych pytań przetłumaczyć na język rosyjski, bo są za trudne. Mimo że wszyscy dziennikarze zebrani na sali poparli mnie, twierdząc, że pytania są proste, nieskomplikowane, pan Swiridow nie chciał ich zadać rosyjskich ekspertom. Powiedział, że może to zrobić, gdy podam mu je na piśmie, co było swoistym kuriozum, bo pytania innych dziennikarzy, które były szalenie rozbudowane i opisowe, bez wahania tłumaczył. Ale i przekazanie zapytań na kartce nie zakończyło problemu, bo Swiridow zadał tylko jedno (na temat gen. Błasika). Dodatkowo nie przetłumaczył go należycie, bo pytałem o materiały dotyczące sekcji gen. Błasika, a nie o alkohol etylowy we krwi. Mimo że "Nasz Dziennik" prosił stanowczo o pełne odpowiedzi na wszystkie cztery pytania, konferencja została błyskawicznie zakończona.
Piotr Czartoryski-Sziler
Nasz Dziennik 2011-02-18
Autor: jc