Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gen. Romeo Dallaire: ONZ dopuściła do ludobójstwa w Rwandzie

Treść

Kanadyjski generał Romeo Dallaire, który miał objąć swego czasu dowództwo nad siłami ONZ w czasie misji pokojowej w Rwandzie w latach 90., ujawnił szokujące szczegóły z wydarzeń, do jakich tam doszło. Odmówił przejęcia dowodzenia, kiedy na kolejną jego prośbę o przysłanie dodatkowych żołnierzy na teren konfliktu spotkał się z odmową. Dallaire mówił, że patrzył bezradnie na to, jak w bratobójczych walkach ginie ponad 800 tys. ludzi. - Mogliśmy wówczas uratować setki tysięcy z nich - ujawnia emerytowany już dziś generał w wywiadzie dla telewizji CNN.

Głównym zadaniem Dallaire'a było monitorowanie wprowadzania w życie zapisów porozumienia pokojowego między zwaśnionymi plemionami Rwandy Tutsi i Hutu. Ugoda była jednak tylko pozorna i Hutu, zaopatrywani przez rząd w broń i amunicję, dokonywali rzezi wśród Tutsi. Jako że Tutsi stanowili mniejszość w Rwandzie, generał Dallaire zobowiązał się do ich ochrony. Wkrótce zorientował się jednak, że wśród ONZ-owskich dowódców jest osamotniony w tym stanowisku.

Początek masakry
20 stycznia 1994 r. generał Dallaire ujawnił, że posiada informacje, iż rząd Hutu planuje w najbliższym czasie dokonać rzezi na członkach wrogiego plemienia. - Zamierzali przeprowadzić masakrę i wyrżnąć w pień wszystkich przedstawicieli opozycji - mówi generał. Poinformował niezwłocznie o tej sprawie przełożonych w Nowym Jorku i przedstawił plan ataku na magazyny broni bojowników Hutu, który miałby zapobiec ludobójstwu. W odpowiedzi usłyszał, od ówczesnego szefa Departamentu Operacji Pokojowych ONZ Kofiego Annana, że nie zgadza się on na przeprowadzenie takiej operacji, ponieważ "wykracza ona poza mandat" sił pokojowych w Rwandzie. Zamiast tego został poinstruowany, że ma jedynie monitorować liczbę Tutsi pozostających w mieście Kigali. Dallaire dodaje, że mimo to próbował wpłynąć na zmianę decyzji Annana, bezustannie wysyłając do niego faksy do końca stycznia i przez cały luty. - Kiedy prowadzisz operację w takich warunkach, przy ograniczonej liczbie ludzi i sprzętu, musisz być ostrożny, musisz przewidzieć, na jakie ryzyko możesz ich narazić - stwierdził wówczas Annan.
- Gdybym miał do dyspozycji choćby z 5 tys. żołnierzy, mógłbym zdziałać wiele - mówił generał. Niestety, dysponował wówczas zaledwie ułamkiem tej liczby. Zapytany, dlaczego w związku z jego apelami nie przysłano mu dodatkowych oddziałów, odpowiada, że usłyszał od przedstawicieli Rady Bezpieczeństwa ONZ, że są one... niedostępne. Powiedziano mu też, że Rada nie zamierza zwiększać liczby żołnierzy w Afryce, a planuje uczynić wręcz przeciwnie. - Bardzo chciałem pozyskać większe siły. Kontaktowałem się z każdym spośród 82 państw członkowskich, prosząc o żołnierzy. Nie dostałem nic - stwierdził dowódca. W kwietniu 1994 r. zastrzelono prezydenta Rwandy. Dla Hutu był to pretekst do wszczęcia wojny. Dowódca ich armii płk. Theoneste Bagosora niezwłocznie wydał rozkaz do ataku. W zaledwie kilka godzin po tym wydarzeniu wojska Hutu i cywilne brygady śmierci rozpoczęły rzeź na przedstawicielach plemienia Tutsi. - Widzieliśmy, jak bojownicy, milicjanci, a nawet członkowie straży prezydenckiej wchodzili do poszczególnych domów i zabijali ich mieszkańców - mówi Dallaire.

Tutsi to "karaluchy"
W czasie wielu podsłuchanych przez kanadyjskich żołnierzy radiowych rozmów dowódców Hutu słyszeli oni instrukcje, jak mordować i torturować "karaluchy" z wrogiego plemienia. Dallaire mówi, że przypominało mu to relacje z Kambodży, kiedy czerwoni Khmerzy nazywali swoje ofiary "robactwem". Dallaire opowiadał też, że kiedy patrolował wioski Tutsi, a raczej to, co po nich zostało po przejściu Hutu, kanadyjscy żołnierze musieli gołymi rękami przebijać się przez stosy ciał. - Odkładaliśmy je na boki. Ciała dorosłych, ciała dzieci. Powstawały w ten sposób ogromne stosy trupów - opisuje wstrząsające wydarzenia oficer.

Tchórzliwe wycofanie wojsk
Żołnierze Dallaire'a również ginęli w wyniku zaplanowanego ludobójstwa. Tylko w pierwszym tygodniu ataków życie straciło 10 jego ludzi. W ciągu następnego miesiąca zginęło 18 amerykańskich wojskowych, 12 żołnierzy misji pokojowej z Pakistanu i załoga zestrzelonego śmigłowca Black Hawk. W nocie przesłanej wówczas do dowództwa w USA generał po raz kolejny prosił o przysłanie posiłków i informacji o potencjalnych setkach tysięcy zabitych. Jednakże zamiast wysłania dodatkowych żołnierzy, Waszyngton dołącza jedynie do chóru krajów apelujących do Afrykanów o natychmiastowe zawieszenie broni. Komentatorzy oceniają, że USA chciało się wówczas jak najszybciej wyplątać z konfliktu w Rwandzie, podobnie jak ze swoich wcześniejszych misji. - Żołnierze Armii USA są zabijani, a ich ciała są ciągane po ulicach i bezczeszczone. Nie byliśmy gotowi, by działać w Rwandzie - tak wycofywanie ONZ-owskich wojsk z tego kraju usprawiedliwiał Kofi Annan. Już i tak mały oddział generała Dallaire'a został zmniejszony o 90 proc. stanu.
- Taka decyzja była, jednym słowem, zezwoleniem na dalsze zabijanie niewinnych - ocenia Michael Barnett, profesor badający odpowiedzialność ONZ za dopuszczenie do ludobójstwa. - Moment, w którym Narody Zjednoczone wycofały się, jest szczytem przemocy, jaki wydarzył się w tym kraju - dodaje. W czwartym tygodniu masakry sekretarz generalny ONZ Boutros-Boutros Gali zarządził całkowite wycofanie sił pokojowych z Rwandy. Generał Romeo Dallaire odmówił. Po 100 dniach walk oddziałom rebelianckiej armii Tusti udało się doprowadzić do obalenia rządu. Kilka tygodni później Dallaire został odwołany ze stanowiska. Jak sam mówi, horror ludobójstwa poczynił w nim ogromne spustoszenie. Czuje się współodpowiedzialny za tragedię, jest przekonany, że przy odrobinie dobrej woli można było jej zapobiec.


Łukasz Sianożęcki
"Nasz Dziennik" 2008-12-06

Autor: wa