Gdzie są pieniądze?
Treść
Od 1 stycznia we wszystkich szpitalach powinny być wprowadzone nowe zasady pracy lekarzy, ale w największych placówkach wciąż te sprawy nie są uregulowane. Dlatego już teraz dyrektorzy zapowiadają ograniczanie przyjmowania chorych.
Ministerstwo Zdrowia nie kryje, że najłatwiej rozmowy z medykami idą w małych szpitalach powiatowych. Dużo gorzej jest w placówkach zlokalizowanych w aglomeracjach miejskich. Na Mazowszu wciąż trwają negocjacje w szpitalach warszawskich, podobny problem jest także na Górnym Śląsku. Maciej Niwiński, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w tym województwie, mówi, że trwałego porozumienia nie ma wciąż w około 50 szpitalach. To efekt tego, że dyrektorzy nie mają pieniędzy na realizację postulatów lekarzy. Są oni gotowi na wydłużenie z 48 do 72 godzin tygodnia pracy, ale pod warunkiem znacznego wzrostu wynagrodzeń. Lekarz z drugim stopniem specjalizacji miałby zarabiać dwie średnie krajowe (około 6,2 tys. zł brutto). Teraz ich zarobki są poniżej średniej pensji, rzadko gdzie wynoszą około 4 tys. złotych. - Dyrektorzy takich pensji nie mogą nam zagwarantować, bo dostali zbyt małe kontrakty z Narodowego Funduszu Zdrowia - przyznaje doktor Niwiński. - Co prawda średnia wartość punktu wzrosła do 12 zł, jak obiecała minister zdrowia Ewa Kopacz, ale placówki dostają często mniej punktów do wykonania na 2008 r. niż w tym roku i w efekcie ich budżety wzrosły ledwie o 3-5 procent. Tak samo jest w innych regionach. W Małopolsce szpitalom NFZ także dał po 12 zł za punkt, ale żeby zrealizować podwyżki pensji, potrzeba o kilka złotych więcej.
Nie lepiej jest na Pomorzu. W Kościerzynie nie było jeszcze rozmów z dyrekcją, a jak informują lekarze, na oddziałach powstają grafiki z niepełną obsadą, np. oddział położniczo-ginekologiczny ma mieć w styczniu 12 dni bez obsady dyżurowej. Także w Kartuzach nie było jeszcze negocjacji, będą dopiero w styczniu, bo kontrakt z NFZ na 2008 r. jest jeszcze niepodpisany, a dyrektor czeka też na zgodę Ministerstwa Zdrowia, by łączyć dyżury na poszczególnych oddziałach.
Dyrektorzy szpitali są rzeczywiście pod ścianą, bo bez dobrowolnej zgody lekarzy na dłuższy czas pracy nic nie mogą w zasadzie zrobić. Mogliby co prawda wypowiedzieć wszystkim stare umowy o pracę i zaproponować nowe, ale na pokonanie wszystkich procedur prawnych z tym związanych potrzeba co najmniej trzy miesiące. Na zmianę regulaminów pracy potrzeba zaś około sześciu tygodni. Część ratuje się możliwością żądania od lekarzy przepracowania pewnej liczby nadgodzin, na co zezwala kodeks pracy, ale ten limit szybko się wyczerpie. Dlatego tam, gdzie sytuacja jest naprawdę patowa, dyrektorzy ratują się w inny sposób. - Mamy sygnały od ordynatorów, że dostali ustne polecenia od dyrekcji szpitali, aby po 1 stycznia zmniejszyć ilość przyjmowanych pacjentów - podkreśla Maciej Niwiński. Potwierdza nam to dyrektor jednego ze szpitali na Mazowszu. - Wiem, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, ale może w ten sposób zyskamy trochę czasu, bo na pewno negocjacje z lekarzami nie zakończą się zbyt szybko - usłyszeliśmy.
Takiej sytuacji nie można oczywiście przeciągać w nieskończoność. Poza tym dyrektorzy będą de facto zmuszeni do uwzględnienia postulatów lekarzy, gdyż jeśli szpital nie zapewni całodobowej opieki, nawet przy mniejszej obsadzie medycznej, na co zezwala NFZ, wówczas straci kontrakt na świadczenie usług medycznych. Minister Kopacz apeluje do poczucia odpowiedzialności lekarzy, ci jednak czekają na konkretne propozycje finansowe. I uprzedzają o zmniejszeniu po 1 stycznia bezpieczeństwa zdrowotnego mieszkańców.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2007-12-29
Autor: wa