Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gdy wrócił do Domu Ojca...

Treść

Tego wieczoru nie zapomnę nigdy. 2 kwietnia 2005 roku. Była to sobota i wigilia Święta Miłosierdzia Bożego ustanowionego przez Jana Pawła II na podstawie objawień św. Faustyny, którą wyniósł do chwały ołtarzy. Stałem wówczas na placu św. Piotra, który już poprzedniego dnia spontanicznie zapełnił się ogromną rzeszą ludzi. Trwała modlitwa różańcowa. Pamiętam, jak raz po raz zerkałem na ostatnie piętro Pałacu Apostolskiego - na okno pokoju, w którym gasło życie Papieża z Polski. Okna papieskiego pokoju - jak stwierdził ks. kard. Angelo Comastri - faktycznie "wyglądały jak dwoje oczu, które patrzyły na nas i błogosławiły, przekazując orędzie początku i końca pontyfikatu: Nie lękajcie się! Otwórzcie, a nawet: otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!".

W pewnym momencie w papieskiej sypialni rozbłysło światło. Na placu zakończono właśnie odmawianie części Różańca. Po odśpiewaniu Litanii Loretańskiej rozległ się śpiew: "Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia...". Niedługo potem do mikrofonu podszedł ks. abp Leonardo Sandri i wzruszonym, ale spokojnym głosem oznajmił: "Najdrożsi bracia i siostry, o 21.37 nasz ukochany Ojciec Święty wrócił do Domu Ojca. Módlmy się za Niego...".
Nigdy nie zapomnę burzy oklasków, która wstrząsnęła całą tą przestrzenią, gdy w ten niecodzienny przecież sposób ludzie spontanicznie zapragnęli wyrazić Bogu wdzięczność za dar Rybaka z Polski, który jako wierny świadek Chrystusa jeszcze nie tak dawno przemierzał świat z wezwaniem do odwagi. Za życie, które w Domu Ojca znalazło swoje przeznaczenie...
Nigdy nie zapomnę również tej jakże głębokiej i przejmującej ciszy, która zapadła tu chwilę później. Tłum, pomiędzy kolumnadą Berniniego, która niczym ramiona Boga Ojca otulała go z miłością, jakby zamarł w bezruchu... Choć często opowiadam o moim pierwszym wrażeniu tej chwili, tak naprawdę nigdy nie będę w stanie ująć wszystkiego słowami, bo trudno opisać tak wielkie zgromadzenie stojące w tak absolutnej ciszy. Wrażenie było wstrząsające.
Widziałem łzy spływające po twarzach stojących obok mnie osób i różańce w ich palcach, ściskane w tej chwili jakby mocniej. Widziałem ich oczy, w których było coś pożegnalnego. Jak gdyby smutek wspomnienia o tym, co już nie wróci...
W chwili, gdy rozdzwoniły się oznajmiające śmierć Papieża z Polski watykańskie dzwony, na placu św. Piotra ponownie rozpoczęła się modlitwa różańcowa. Ale nie odmawiano już części bolesnych, lecz chwalebne, począwszy od tajemnicy zmartwychwstania. Po kilkudziesięciu minutach zabrzmiał śpiew "Alleluja" - pieśń zwycięstwa nad śmiercią...
Kilka dni później ciało Jana Pawła II przeniesione zostało do bazyliki watykańskiej. Wtedy to rozpoczęła się największa w historii świata pielgrzymka ludzi "z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków". Dniem i nocą gigantyczny tłum podążał w wijącej się ulicami Rzymu wielokilometrowej kolejce, by oddać hołd Człowiekowi, który naprawdę był kimś więcej niż tylko Papieżem. Gdy przyglądałem się wówczas ich twarzom, przypomniały mi się słowa jednego z amerykańskich publicystów. Nietrudno było bowiem zauważyć, że Jan Paweł II był dla wielu z nich właśnie tym przyjacielem, do którego tęskni się przez całe życie...
Sebastian Karczewski
"Nasz Dziennik" 2009-04-02

Autor: wa