Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Gdy jeden z nas im zarzucał, że strzelali do kościoła, tłu­maczyli: Trudno, wojna! Tu się Germancy kryli..." Dramatyczne wydarzenia z historii odnowionego opactwa tynieckiego

Treść

Snadź opactwo nasze wznosi się w miejscu, które ma strate­giczne znaczenie. W języku staropolskim Tyniec oznaczał fortyfikację. Nazwa ta sprawdzała się przez stulecia. Druga wojna światowa przekonuje nas o tym i front zatrzymał się tu przez kilka dni. Wspomnienia czytamy w Kronice, którą pisał o. Kle­mens Dąbrowski z Lubinia. Pomijamy cudzysłowy:

Niemcy gotowali się do obrony Krakowa. Od dłuższego już czasu rozbudowywano w mieście cały system obronny, by w od­powiedniej chwili prastary gród Jagiellonów zamienić w praw­dziwą twierdzę, zdolną do dłuższej obrony. Na rogach ulic miny gotowe do wysadzenia były już od dawna groźbą dla Krako­wian – zapowiedzią tego, co według niemieckich planów z mia­stem stać się miało. Znając metody niemieckie można przypusz­czać, że i ludność uległaby masowemu przesiedlaniu i tępieniu. Nasz Tyniec byłby prawdopodobnie wciągnięty w orbitę stwo­rzonego w ten sposób ośrodka oporu, jako jeden z fortów na jego obwodzie, broniący przejścia przez Wisłę na południowy brzeg. Ale, jak mówią Francuzi: l’homme propose et Dieu dispose. Wiele się modlił Kraków i został ocalony. Niemcy zamierzali wzmocnić obsadę, lecz przeznaczone na to wojska uprzedził ro­syjski marszałek Koniew i śmiałym manewrem zajął miasto od strony północnej. Opóźnienie Niemców liczyło się na godziny, sytuacja jednak uległa decydującej zmianie. To zaważyło na ca­łym przebiegu działań wojennych w przylegających do Krakowa terenach.

Środa 17 stycznia. Niemcy tłumnie opuszczają miasto. W chwili, gdy nasz o. Kazimierz był w sklepie Grossego na Ryn­ku, a woźnica, Jędrek Widerski czekał przed sklepem, podeszło do niego dwóch Niemców z jedną Niemką, pytając, czy konie należą do kogoś narodowości niemieckiej. Otrzymawszy odpo­wiedź, że są one własnością Polaka, składają swe rzeczy na wózek i każą się wieźć do Krzeszowic. Położenie Jędrka było trudne: Odmówić nie sposób, zaciął więc konie i ruszył ulicą Szewską i Karmelicką, gdy nagle przyszła niespodziewana pomoc z nieba. Nadleciały bowiem samoloty sowieckie nad Kraków i zaczęły zrzucać bomby. Niemcy z wozu i do bramy! Jędrek z nimi. Wów­czas sytuację wykorzystały konie, puszczając się cwałem na prze­łaj przez trawnik Alei Słowackiego. Jędrek pogonił za nimi, do­padł ich, a gdy Niemcy pozostali w tyle, już się o nich nie trosz­czył. Ich rzeczy pozostawione na wózku stały się wojennym łu­pem dzielnego woźnicy. Stało się to wszystko około godziny 15–ej. Jednocześnie zbombardowana została Skawina, przy czym uszkodzono stację i zniszczono młyn Skołyszewskiego.

Wieczorem Rosjanie osiągnęli linię Zielonek – Ojcowa. Szosa Kraków–Katowice zamknięta dla Niemców, którzy zmyka­ją przez Skawinę. Za Wisłą błyskają już ognie sowieckiej artylerii.

W Tyńcu, inspektor mostowy S. A. Führer Weiss, inż. Heutschke i majstrowie niemieccy gotują się do odjazdu.

W czwartek (18 I) Tyniec obsadziły wojska niemieckie. Było to w ostatniej chwili, gdyż Rosjanie już ukazali się w Piekarach. Od samego rana grzmi coraz bliższa i coraz gwałtowniejsza strze­lanina. Koło godz. 8 przyjechało do Tyńca kilku niemieckich oficerów sztabowych. Wezwali o. przeora i zażądali dwu pokojów dla sztabu. Równocześnie przeleciał nisko nad klasztorem zwia­stun nadchodzących wydarzeń, dwu-silnikowy bombowiec so­wiecki. Oficerowie, zarezerwowawszy tzw. Rogówkę (pokój za bramą, gdzie mieszkał ks. Rogowski), potem odjechali. Wkrótce jednak o. Jan zauważył na szosie lisieckiej eksplozje padających pocisków. Od północy i zachodu zbliżały się wojska sowieckie.

Tymczasem pojawiły się w Tyńcu niemieckie oddziały i za­częły obsadzać klasztor i brzeg Wisły. Niemcy należeli do dywizji piechoty, która cofała się wśród ciągłych walk od samego Stalin­gradu. Do Tyńca przymaszerowała z Dąbrowy pod Tarnowem. Marsz był forsowny, bo na żołnierzach zaznaczył się głód i prze­męczenie. Dywizja przyjęła ugrupowanie bojowe, skupiając swe siły w czterech zasadniczych punktach: Skawina, Tyniec aż pod Górki, Sidzina, Radziszów. Atak sowiecki szedł po liniach, ze Skotnik pod Górki, z Kobierzyna ku Sidzinie, z Opatkowic na Korabniki, przy czym ten ostatni kierunek zajął najwięcej sił sowieckich i miał charakter rozstrzygający dla podważenia po­zycji niemieckich w Sidzinie, dla zagrożenia Skawiny, tym sa­mym i całej niemieckiej dywizji. Znaleźliśmy się nagle na wy­suniętym cyplu frontu, na pierwszej linii, oko w oko z armatami czerwonej armii. Grozę położenia powiększało to, że Wisła – po raz który w ciągu wieków? – uczyniła z Tyńca fortecę. Wszyst­ko zapowiadało dłuższy opór niemiecki. Mieliśmy jednak nadzie­ję, że Sowieci zechcą raczej obrać inne miejsce, dogodniejsze do natarcia. W takich okolicznościach oficer jakiś powiedział o. Ka­rolowi: Machen sie sich keine Illusionen, dass die Kirche wird stehen bleiben. Wypadki nie kazały czekać. Około godz. 10–ej ze strony Bielan do Piekar nadciągnęły trzy sowieckie czołgi. Padały z nich pierwsze strzały, sześć pocisków trafiło fasadę kościoła. Najpierw uszkodzoną została wieża św. Pawła (połud­niowa). Rosjanie w Piekarach schwycili ośmiu Niemców i natych­miast ich rozstrzelali.

Działa niemieckie stały pod Grodziskiem, pod Bogucianką i na ul. Krakowskiej. Podczas przerwy w strzelaniu jakiś mieszka­niec Piekar przeszedł, jakby nigdy nic, po lodzie do klasztoru. Żołnierze niemieccy, na naszym podwórzu, zatrzymali go i zapro­wadzili do swej komendy. Tam określił on położenie czołgów i rozbito je z pomocą tzw. Panzerfaustu. Szczęśliwy strzelec otrzymał urlop, inni mu winszowali na naszych oczach, ale już ich los był przesądzony. Żaden nie ocalał.

W klasztorze ruch był nadzwyczajny. Przygotowujemy schron pod wieżą, wyjmujemy wewnętrzne okna, stawiamy je w miej­scach bezpiecznych, aby przynajmniej ocalić szyby. Wobec na­silenia w obustronnej strzelaninie, przeor energicznie nakazuje: „Wszyscy pod wieżę!” Wnet się tam znaleźliśmy. Wobec niebez­pieczeństwa mówimy wspólnie litanię, różaniec i inne modlitwy. Ojciec Przeor udziela nam absolucji, nowicjusze – na wszelki wy­padek – składają wieczyste śluby.

Schron mieścił się w dolnej kondygnacji wieży św. Piotra. Jej przeszło dwumetrowej grubości mury i dwa sklepienia nad głowami sprawiały, że czuliśmy się tam bezpiecznie. Podczas alarmu stawialiśmy Tabernakulum na środku, dokoła sadowił się jak kto mógł, ojcowie i bracia w liczbie piętnastu, kapucyn, o. Wojciech Strzemecki, rodem z Tyńca i księżna Jadwiga Lubomirska ze swą szczupłą świtą. Kwadratowa przestrzeń o boku dwu i pół metra, przedstawiała widok egzotyczny. Tam o. Karol, jak ewangeliczna kokosz – ogarniał skrzydłami pisklęta swoje (Łk 13,34). Co się działo w jego sercu? Dzieło wieloletnich tru­dów obecnie stało wobec unicestwienia, wystarczyłaby jedna bomba, jak u warszawskich Sakramentek… Odmawialiśmy wów­czas oficjum, odbywały się tam czytania duchowne, rozmyślania, nawet i rekreacje. Tuż obok Oleje św. stały w pogotowiu, kilof i łopata na wypadek zasypania. Brewiarz odmawialiśmy zmie­szanymi głosami, bo dołączała się księżna, która jeszcze cięższe chwile przeżyła w Warszawie. Nocowaliśmy damy w dużej roz­mównicy, w małej ojcowie, reszta zgromadzenia, gdzie popadło. Przypominamy, że była to połowa stycznia, szyby powybijane, przeciągi! Przed wejściem do schronu ustawiliśmy barykady z pak zapełnionych książkami na wypadek, gdyby w pobliżu padł granat. Również ołtarz Matki Bożej – odprawialiśmy tam, albo w schronie Msze św. – chroniony był barykadą z ustawio­nych książek.

Po południu kilku z nas wyszło z o. Przeorem na rekreację do ogrodu. Gdyśmy przechodzili przez absydą kościoła rozległo się terkotanie karabinu maszynowego od strony wzgórz. Jedna kula przeleciała między o. Przeorem a o. Klemensem. Wzięliśmy nogi za pas. Wysłano za nami jeszcze jedną kulkę, która, prze­biwszy się przez okno kuchenne, tuż przed br. Pachomiuszem, utkwiła w ścianie. Taką nam okazali Niemcy wdzięczność za do­żywianie żołnierzy, mieszkających u nas, w klasztorze.

Piątek, 19 stycznia. Ojciec Przeor, pragnąc uporządkować nasze koczownicze życie, zarządził następujący rozkład dziennych zajęć:

5.00 – wstanie, Msze św., rozmyślanie,
7.15 – śniadanie,
8.00 – pryma, tercja, wspólne czytanie,
9.00 – dla nowicjatu czytanie duchowne, Pismo Święte.
10.30 – drugie śniadanie. (Ojcowie winni byli być zajęci),
12.15 – Różaniec, Seksta, Nona, Adoracja Najświętszego Sakra­mentu,
13.00 – Obiad, rekreacja,
14.30 – godzina milczenia, obowiązująca drzemka,
15.30 – Nieszpory, czytanie,
17.45 – Nabożeństwo pokutne, Kompleta, kolacja, rekre­acja.
19.00 – Jutrznia, Laudes.

Nadto na jutrzejszy dzień o. Przeor zarządził adorację Najświętszego Sakramentu celem uproszenia szczęśliwego końca bitwy. Wyko­nanie rozkazu nastąpiło dopiero 25 stycznia.

Nad ranem można było zauważyć wielki ruch na drodze ze Skotnik do Tyńca. Ciągnęły nowe oddziały Niemców, aby wzmoc­nić obsadę naszej improwizowanej fortecy. Siły niemieckie po­większyły się znacznie. Na żądanie dowódców odstąpiliśmy im na piętrze dwa pokoje i wszystkie korytarze, z których mogli obserwować ruchy Rosjan. Telefoniczny kabel połączył tę pla­cówkę niemiecką ze sztabem we wsi. Wszystko zdawało się zmie­rzać ku walce, jednak obserwatorzy nie widzieli żadnych przy­gotowań od strony nieprzyjaciela. Piekary chwilowo opustoszały od Rosjan. Skorzystali z tego Niemcy i przeprawili się na tamtą stronę Wisły. Chodziło im o zwykły rabunek, o wódkę z gorzelni, na koniec o żywy inwentarz. Udało się wszystko planmässig und erfolgreich. Wódkę, drób i świnie przeprawili po lodzie, tylko konie wpadały do wody. Wysłany do Liszek oddziałek, od razu wrócił do Tyńca. Przeżyliśmy dzień spokojniejszy, niż poprzednie. Czterech ojców: Piotr, Kazimierz, Mateusz i Józef wyszli po południu na wieś, odwiedzając, udzielając absolucji generalnej. Okazało się to bardzo potrzebne. W ciągu parodniowej bitwy zgi­nęło pięciu naszych ludzi. Z absolucji chętnie skorzystało kilku żołnierzy niemieckich. Ojciec Piotr odważył się pójść i dotarł naj­dalej. O godzinie 21, gdy wracał, aresztowali go Niemcy, prze­trzymując aż do białego rana. Działo się to na Piaskach, u Siw­ków. Ojciec Piotr odznaczał się skupieniem i pobożnością. Wyobra­żamy go sobie, siedzącego na wskazanym mu stołku, sztywno jak aresztantowi przystało. Dokoła kłębiły się pomieszane ciała śpiących obok siebie Siwków, ich dzieci, Niemców i – wolno przypuścić – inwentarza. Na zewnątrz szalała wojna, tędy przechodził akuratnie front dzielący ludzkość, ale sen ujął zmęczo­nych i zapadła cisza w ciągu kilku godzin. Ojciec Piotr adorował „kruszynę Bożej Obecności”, którą miał pod płaszczem i modlił się, jak on tylko potrafił. Ucieka wyobraźnia dalej o kilometr: o. Karol oczekuje powrotu wysłanników, o. Piotra nie ma jesz­cze. Co się stało? Noc opisywana należała do spokojniejszych, o. Karol osobiście liczył owe godziny do najcięższych w życiu. W klasztornej piwnicy panowała cisza, tylko dochodziły odgłosy wojny: samoloty przelatywały nieustannie. Kilka pocisków eks­plodowało w okolicy tzw. Żabiej. Odłamek artyleryjski zabił śp. Jana Kapustę, naszego sąsiada. Spalił się także jego dom.

Sobota 20 stycznia. Przed południem zaczął się ruch na prze­ciwległym brzegu Wisły. Piechota sowiecka zbliżała się do Pie­kar. Niemcy strzelali z armat i karabinów maszynowych. Arty­leria rosyjska zainteresowała się naszym klasztorem. Wzięto nas na cel z obu stron: od Liszek i od Bielan. Wieża św. Pawła do­stała cztery pociski, witraż uległ zniszczeniu. W klasztorze mamy szkody: cela o. Dominika, bieliźniarnia, najbardziej ucierpiał po­kój gościnny, gdzie stał karabin maszynowy. W okienny parapet uderzył pocisk i rozerwał się, na szczęście nie szkodząc obecnym. Niemcy więc opuścili piętro, schodząc na dół do pierwszej roz­mównicy. Ze względu na zagrożenie refektarza, nie chodzimy tam i jemy na razie w piekarni, bez głośnego czytania. Na wsi śmierć poniosły dwie kobiety. Niemcy mówią, że już odejdą z Tyńca, tyle że na ich miejsce miałaby przyjść inna dywizja, bodaj pancerna, co zwiększy zagrożenie.

Gorzkie wyrzuty pod adresem Europy czynili żołnierze nie­mieccy, że nikt im w walce z Sowietami nie pomaga: „Ojciec św. w 1925 r. ogłosił krucjatę przeciw bolszewizmowi, a gdzież są kraje katolickie?!” Nie rozumieli poczciwcy, że jeszcze potrzeb­niejsza byłaby krucjata przeciw hitleryzmowi. Wieczorem cisza, tylko z oddali dochodzi przeciągły jakiś grzmot. To nieprzerwane kolumny czołgów ciągną na Katowice i dalej, dalej ku sercu Wielkiej Rzeszy, pijanej krwią i łzami narodów. A jest w tym łoskocie żelaza wśród ciszy zimowej, wyiskrzonej gwiazdami no­cy coś straszliwie groźnego i nieprzejednanego, jak gdyby wez­brany gniew narodów, gniew, który nie przebacza, lecz niesie w łonie zapowiedź nowych przelewów krwi i nowych łez. Pytamy wartownika, co znaczy ten daleki grzmot? – Ivan geht

Niedziela 21 stycznia. W nocy z 20 na 21 stycznia o godz. 23. budzą nas potężne strzały armatnie, którymi Niemcy pro­wokowali przeciwnika. Chronimy się natychmiast do schronu. Bolszewicy nie odpowiedzieli na zaczepki, więc wracamy do na­szych prowizorycznych sypialni i – pomimo ponownych strzałów, odpoczywamy do godziny piątej. Rano nastała taka cisza, jakby się Niemcy wynieśli. Ale gdzie tam? Łatwiej się pluskiew pozbyć z mieszkania, niżeli karaluchów, zwanych także prusa­kami. Dziwna niedziela bez uroczystej liturgii, bez sumy, bez kazania! Około godz. 8–ej ostatnia Msza św. Przyszło około 30 ludzi. Po gwałtownej strzelaninie między godziną 9. a 11. bolszewicy odstąpili na razie do Bielan. Sytuację zaczyna wy­jaśniać obecność znacznych sił sowieckich na prawym brzegu Wisły. Są już w Kostrzu, Skotnikach i Kobierzynie. Niemcy mó­wią, że Skawina także jest zagrożona. Tyniec nie będzie zdoby­wany ze strony Piekar, ale raczej od wschodu, chyba żeby chcia­no naraz uderzyć z kilku stron. Przypuszczenie to potwierdzają detonacje koło Skotnik. Rozpoczyna się bitwa o przysiołek zwany „pod Górkami” – kilkanaście domów, które bolszewicy zarzu­cają gradem pocisków. Wieczorem przyjmujemy zbiegłych z Podgórek, u nas oni znajdują schronienie. Dla gości przygotowuje się schron w piwnicy, którą ogrzewa zainstalowany naprędce piecyk żelazny. Tak mija najcięższy dzień, od pocisków artyle­ryjskich ucierpiał dach kościoła, klasztor i Siostry Felicjanki.

Poniedziałek 22 stycznia. Pociski bolszewickie grożą ze wszy­stkich stron: zza Wisły, od Bielan, od Skotnik, od Podgórek. Ogień coraz intensywniejszy i prawie nieprzerwany. W tym dniu najgwałtowniejsze wstrząsy szarpały powietrzem, nerwem słu­chu. Dwoje ludzi zabitych na wsi. Niemcy opuścili klasztor o 13. Równocześnie rozpoczyna się ostatnie, najcięższe ostrze­liwanie klasztoru. Dobrały się do nas armaty 152 mm, więc to nie żarty. Biją raz za razem i to celnie. Słychać eksplozje, łoskot walących się cegieł i gruzu. Z naszej kazamaty nic nie widać, ale tym bardziej imaginacja szaleje. Czy stąd wyjdziemy? Co zobaczymy? Czy nowe ruiny naprzeciwko starych? Usta powta­rzają psalmy znane na pamięć, introit wielkanocny zwraca się do Ojca – z melodią gregoriańską: Resurrexi, et adhuc tecum sum, alleluja; posuisti super me manum tuam – Ojcze, położyłeś na mnie swoją Rękę (Ps 138,5), alleluja!

Do brata Pachomiusza przyszło kilku Niemców i chcą, żeby gotował im kurę czy kaczkę, skradzioną na wsi. Jednocześnie biorą nam konie. Za chwilę pędzą cwałem przez wieś. Oczy na­sze już ich ujrzeć nie miały. Powiedzieli by pewnie, że tutaj „od­czepili się już od nieprzyjaciela”. Na drodze do Skawiny, wy­strzelali ich partyzanci, współdziałający z armią sowiecką.

Zamilkła kanonada, do późnego jednakże wieczora terkotały karabiny maszynowe. Bolszewicy metodycznie przygotowywali się do przejścia przez Wisłę. Kule z trzaskiem uderzają w nasze mury. Denerwuje to bardziej, aniżeli grozi. Zdajemy sobie spra­wę z przełomowej chwili: Niemcy już odeszli – lada chwila bolszewicy wejdą. Jak zachowają się w klasztorze, który bronił im przystępu tak długo? Rewolucja – jak powiadano – nie dzia­łała w rękawiczkach.

Wtorek, dnia 23 stycznia. Front oddala się powoli ku Kal­warii, Suchej i Zatorowi. (Przez kilka dni jeszcze będziemy sły­szeć oddalającego się potwora wojny). Zaciemnienie okien obo­wiązuje, pacierze więc odmawiamy w kapitularzu, tylko Nieszpo­ry w chórze.

Powoli zapoznajemy się z bolszewickimi żołnierzami. Nie brak wśród nich zalet, jak pobożność, prostota, naturalność i roz­brajająca naiwność. Dziś podczas obiadu wywołano o. Kazimie­rza do jakiegoś gościa. Po chwili do refektarza, bez ceremonii wkroczył bolszewicki żołnierz w pełnym rynsztunku wojennym, z karabinem maszynowym i z granatem w ręku. Pozdrowił nas po rosyjsku. Widząc, że jesteśmy przy stole – zachęcił: Kuszajtie, kuszajtie! Czemuście się nas bali? Wyznał, że jest rów­nież chrześcijaninem i przeżegnał się kilkakrotnie zwyczajem prawosławnych. Interesowała go karafka, więc indagował: A eto czto? Wódka? – Powiedzieliśmy, że wódki nie pijemy, dorzucił ze zrozumieniem: Da, wódki nie lzia u was. Jeszcze mówił to i owo, bezładnie jako że nieco „podpiwszy”.

Żołnierze nam okazywali zainteresowanie, nawet i chęć roz­mowy. Gdy jeden z nas im zarzucał, że strzelali do kościoła, tłu­maczyli: Trudno, wojna! Tu się Germancy kryli. Nam wszystko jedno, kościół nie kościół, dom nie dom. Zapewniali, że niosą wyzwolenie.

Dziś o. Piotr odwiedził domy pod Górkami, niosąc Pana Jezusa potrzebującym. Rzecz znamienna, mimo wojennej akcji domy stały nie naruszone. Napotkał ciała zabitych, kilku Niemców i kilkunastu Sowietów. Ojciec Piotr – wraz ze swoim Boskim To­warzyszem – udał się także do Sidziny, która daleko bardziej ucierpiała. Spaliło się wiele domów, ale ludzie na ogół ocaleli. Rannych nie było prócz jednego pobożnego, starego gospodarza, Kłysia, który przyjąwszy święte Sakramenty niebawem umarł.

Środa, dnia 24 stycznia. Ażeby się uwolnić od wizyt oswobodzicieli i zaspokoić ich ciekawość, umieściliśmy nad drzwiami wejściowymi napis rosyjski: Monaster – Mir wsiem! Słowom głoszącym pokój przyklasnęło samo niebo, gdyśmy bowiem byli zajęci przygotowaniem napisu, na bezchmurnym niebie, ponad wieżami kościoła zajaśniała siedmiobarwna tęcza. Zjawisko wcale nie cudowne, lecz atmosferyczne, po potopie, któryśmy przeżyli, wydawało się nam obietnicą czy dobrą wróżbą.

Fragment z książki Karol van Oost OSB. Odnowiciel życia monastycznego w Polsce. O autorze: O. Paweł Sczaniecki (1917–1998), benedyktyn z opactwa świętych Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu, proboszcz tyniecki, historyk liturgii, badacz dziejów tynieckiego opactwa. Wyniki jego badań w wielu dziedzinach do dzisiaj pozostają niezastąpione.

Źródło: ps-po.pl, 6

Autor: mj