"Gazeta Wyborcza" zaklina rzeczywistość
Treść
Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Wskazanie przez "Nasz Dziennik" na naruszenie zapisów ustawy o radiofonii i telewizji przez telewizję publiczną w postaci zaangażowania w imprezę z homoseksualnymi wątkami w tle to, zdaniem "Gazety Wyborczej", "homofobiczna kampania". Tymczasem sprawa imprez mediów zewnętrznych emitowanych w telewizji publicznej będzie przedmiotem dyskusji podczas jutrzejszego zebrania zarządu TVP. Omówione zostaną i ocenione - pod kątem ekonomicznym i merytorycznym - plany imprezowe na rok 2009. Zarząd zapozna się także z wynikami finansowymi programu Tomasza Lisa i pięcioletniej współpracy TVP z "Galą". Sprawie przyjrzy się też w połowie grudnia Rada Nadzorcza TVP.
Poszło o transmisję "Róż Gali 2008", kiedy to doszło do uhonorowania mianem jakoby najpiękniejszej pary roku obnoszących się ze swoim homoseksualizmem Tomasza Raczka i Marcina Szczygielskiego. Duet gejów gościł kilka dni później w programie Tomasza Lisa także w telewizyjnej Dwójce.
"Nasz Dziennik" wskazał na niestosowność relacjonowania w publicznej TVP wydarzenia, podczas którego najwyższe laury zdobywa para gejów, i to nie za jakieś dokonania, ale z racji perwersji seksualnej. Taka praktyka stanowi naruszenie zapisów ustawy o radiofonii i telewizji, która wyraźnie określa standardy programów emitowanych w mediach publicznych. Nagradzanie pary gejów za ich homoseksualny związek z całą pewnością nie mieści się w zapisach ustawy mówiących o respektowaniu chrześcijańskiego systemu wartości, przyjmowaniu za podstawę uniwersalnego systemu etyki czy umacnianiu rodziny (por. Ustawa o radiofonii i telewizji rozdz. 4 art. 21 ust. 2 pkt 6 i 7). Jednak dla "Gazety Wyborczej" upominanie się o przestrzeganie obowiązującego prawa to "homofobiczna kampania" (warto przypomnieć, że ta sama gazeta wzywała do żelaznego respektowania zasady dura lex, sed lex w przypadku, gdy chodziło o aborcję na dziecku nastolatki z Lublina). Brak konsekwencji.
Już był w ogródku, już witał się z gąską
Jeszcze w czwartek, kiedy zebrał się zarząd TVP, na swoim internetowym portalu "GW" z satysfakcją informowała, pisząc wielką czcionką, iż "homofobiczna kampania 'Naszego Dziennika' nie zadziałała na TVP". Kiedy jednak okazało się, że zarząd TVP postanowił dokładnie przyjrzeć się imprezom, które TVP organizuje wespół z komercyjnymi mediami, a współpraca z pismem "Gala" oraz program Tomasza Lisa zostaną poddane szczególnemu badaniu, "GW" postanowiła uaktualnić tytuł swej publikacji ("Geje a misja TVP - sprawa wraca"). Tym razem poinformowała w leadzie artykułu o podjęciu przez zarząd TVP działań w zakresie współpracy z zewnętrznymi mediami (w tym z "Galą"), równocześnie twierdząc, iż Sławomir Siwek, członek zarządu TVP... nie chciał wyjaśnień w sprawie "promocji związków homoseksualnych". W wersji papierowej artykuł opatrzono tytułem: "Róże, geje, Lis i misja TVP". W pierwszym zdaniu czytamy, że "zarząd TVP postanowił przyjrzeć się zasadom współpracy z mediami zewnętrznymi, w tym z magazynem 'Gala'". Kilka akapitów dalej "GW" pisze, że na czwartkowym posiedzeniu Sławomir Siwek... nie żądał od szefa Dwójki Wojciecha Pawlaka wyjaśnień w sprawie promocji związków homoseksualnych. Logiczne. Pewnie zarząd sam z siebie wygenerował potrzebę analizy zasad współpracy. Pawlak przyznał też, że wiedział wcześniej, przed transmisją, iż Raczek ze Szczygielskim zostaną uhonorowani, ale nie uznał za zasadne ingerować "w wewnętrzne sprawy redakcji magazynu, z którym współpracuje od pięciu lat". "Wojciech Pawlak nie chce komentować homofobicznej kampanii 'Naszego Dziennika', bo uważa, że gazeta przedstawia tylko fragment opinii publicznej i nie należy do potentatów, jeśli chodzi o poziom czytelnictwa" - pisze "GW". Oczywiście można tę tezę odwrócić, pytając o heterofobiczną kampanię gazety Agory. Nie mówiąc już o tym, że panowie Raczek i Szczygielski nie prezentują nawet fragmentu, a fragmencik opinii publicznej, choć to i tak za dużo powiedziane.
Równolegle z tą informacją "GW" opublikowała wywiad z Tomaszem Lisem, który zapewnia, że "nikomu do łóżka ani portfela nie zagląda". To dość odważne stwierdzenie po tym, gdy Lis (notabene nominat "Gali", tyle że przegrany) zaprosił do swojego programu Raczka i Szczygielskiego, którzy stali się trendy no właśnie za sprawą owego łóżka. Gdyby nie afiszowanie się ze sprawami alkowy szanse na udział w programie Lisa mieliby raczej nikłe. A więc Lis, jak najbardziej, zajrzał do łóżka.
"Kryterium jest jedno: czy ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia, czy nie, a kwestia legalizacji związków homoseksualnych jest sprawą ważną i debata w tej sprawie toczyła się lub toczy w każdym kraju 'starej' Europy". Jak widzieliśmy w TVP 2, najwyraźniej - zdaniem gospodarza programu "Tomasz Lis na żywo" - debata o związkach homoseksualnych w misyjnej telewizji publicznej może się toczyć z udziałem tylko jednej strony.
Z kolejnych wypowiedzi Lisa dla "GW" wynika, że jest on pewny swojej pozycji w TVP, a jego program wręcz bije rekordy oglądalności. Jak podkreślił, jego kontrakt przewiduje jeszcze kilkadziesiąt odcinków, które muszą zagwarantować "konkretne udziały w rynku". Widać też więc, że Lis zagląda nie tylko do cudzych łóżek, ale i portfeli. Co gorsza, są to portfele podatników płacących abonament radiowo-telewizyjny. Dobrze byłoby, gdyby panowie Lis i Pawlak raczyli o tym pamiętać.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2008-12-01
Autor: wa