Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gabriel Bunge: "Powódź książek jest raczej symptomem niespokojne­go poszukiwania, które wszakże, jak się zdaje, nie odnalazło swego celu..."

Treść

W kościelnych kręgach często słyszy się dziś skargę, że „wiara za­nika”. Mimo nie spotykanej dotąd „aktywności duszpasterskiej”, u wielu chrześcijan wiara zdaje się „stygnąć” (por. Mt 24,12), lub swo­bodnie powiedziawszy, „wyparowywać”. Mówi się o wielkim kry­zysie wiary, który w nie mniejszym stopniu ogarnia kler, co świe­ckich.

Temu tak często opłakiwanemu zanikowi wiary przeciwstawia się, zwłaszcza w Europie Zachodniej, fakt na pierwszy rzut oka para­doksalny: ogromny, z roku na rok zwiększający się o tysiące tytu­łów zalew literatury teologicznej i przede wszystkim duchowej, którą tenże Zachód jednocześnie produkuje. Z pewnością po części są to tylko modne, stworzone ze względu na rynek efemerydy. Lecz uka­zują się również w krytycznych wydaniach liczni klasycy literatury ascetycznej, tłumaczeni na wszystkie języki europejskie, tak że współ­czesny człowiek dysponuje takim bogactwem duchowego piś­mien­nictwa, o jakim człowiek starożytny nie śmiałby nawet marzyć.

Ta obfitość niewątpliwie stanowiłaby oznakę bezprecedensowe­go rozkwitu życia duchowego, gdyby nie ów wspomniany zanik wia­ry. Zatem ta powódź książek jest raczej symptomem niespokojne­go poszukiwania, które wszakże, jak się zdaje, nie odnalazło swego celu. Owszem, wielu ludzi czyta te dzieła, nawet podziwia mądrość Ojców, lecz w ich osobistym życiu nic się nie zmienia. Tak jak gdyby zagubiono klucz do tych skarbów. Nauka mówi tu o zerwa­niu tradycji, o wykopaniu przepaści między teraźniejszością a prze­szłością.

Wielu ludzi to czuje, mimo że nie potrafi sformułować proble­mu jako takiego. Uczucie niezadowolenia ogarnia coraz szersze krę­gi. Poszukuje się wyjścia z duchowego kryzysu i wielu sądzi, że od­na­lazło je w otwarciu się na religie niechrześcijańskie w imię bardzo sze­roko pojętego ekumenizmu. Cały katalog mistrzów z najróżniejszych szkół ułatwia im beztrosko i nieoczekiwanie ten krok poza gra­nice własnej religii. Potrzebom namiętnych poszukiwaczy stara się sprostać również rynek księgarski, oferując ogromną ilość tekstów, od literatury „duchowej” po „ezoteryczną”. I wielu poszukują­cych spodziewa się, że znajdzie w nich to, czego daremnie szukali w chrześ­cijaństwie, lub czego w nim rzekomo nigdy nie było.

Nie zamierzamy tu bynajmniej walczyć z tak rozumianym „eku­menizmem”. Po prostu sformułujemy kilka pytań na końcu i na­szkicujemy odpowiedzi, jakich prawdopodobnie udzieliliby Ojco­wie. Zamysłem tej książki jest podanie specyficznie chrześcijańskiej od­powiedzi na duchowe poszukiwania wielu wierzących. I to odpowie­dzi „praktycznej”, to znaczy takiej, która wskaże „drogę” – zakorze­nioną w Piśmie i najstarszej Tradycji – pozwalającą chrześcijanino­wi „praktykować” swą wiarę w sposób zgodny z jej treścią.

Istnieje bardzo prosta odpowiedź na bezradne pytanie, dlaczego wiara zanika u coraz większej liczby chrześcijan, pomimo wszelkich wysiłków, by ją ożywić. Odpowiedź ta może nie zawiera całej pra­wdy o przyczynach kryzysu, lecz za to pokazuje drogę wyjścia z nie­go: wiara stygnie, gdyż nie jest „praktykowana” w sposób zgo­dny z jej istotą. Nie chodzi tu o „praktykę” w sensie różnych form „spo­łecznego zaangażowania”, które zawsze były oczywistym wyrazem chrześcijańskiej agape. Choćby ten czyn wychodzący „na zewnątrz” był nie wiem jak niezbędny, jeżeli nie łączy się z nim czyn „ukie­runkowany ku wnętrzu”, staje się on powierzchowny, staje się ucie­czką w aktywizm, lub też przybiera subtelną formę acedii, znie­chęcenia.

„Wewnętrznym czynem” par excellence jest modlitwa w całej peł­ni znaczenia, jakie zyskał sobie ten termin w Piśmie i Tradycji. „Po­wiedz mi, jak się modlisz, a powiem ci, w co wierzysz” – można by rzec, parafrazując znane przysłowie. W modlitwie, w jej praktyko­wa­niu, ujawnia się istota chrześcijańskiego życia, jaki jest stosunek wie­rzącego do Boga i do bliźnich.

Dlatego też ostatecznie można powiedzieć: jedynie w modlitwie chrze­ścijanin jest naprawdę sobą.

Sam Chrystus pozostaje najlepszym tego przykładem. Czyż bo­wiem Jego istota, Jego niepowtarzalna relacja do Boga, którego na­zy­wa „swoim Ojcem”, nie objawia się właśnie w modlitwie, tak jak przed­stawiają to z pewną wstrzemięźliwością synoptycy, a potem Jan już w całej wyrazistości? W każdym bądź razie tak to rozumieli ucz­niowie i kiedy poprosili Jezusa: Panie, naucz nas modlić się!, On prze­kazał im Ojcze nasz. Zanim pojawiło się Credo jako esencja chrze­ścijańskiej wiary, ten prosty tekst właśnie w formie modlitwy pod­sumowywał istotę chrześcijańskiej egzystencji, tę nową relację mię­dzy Bogiem a człowiekiem, którą ustanowił wcielony, jednorodzo­ny Syn Boży w swej własnej osobie. Z pewnością nie jest to żaden przypadek.

Zgodnie z biblijną nauką człowiek został stworzony na obraz Bo­ży (Rdz 1,27), to znaczy, jak to wnikliwie tłumaczyli Ojcowie, ja­ko „obraz Bożego Obrazu” (Orygenes), a więc Syna, który jako je­dy­ny jest w absolutnym sensie obrazem Boga (2 Kor 4,4). Człowiek jest jednak przeznaczony do tego, by był „na obraz i podobieństwo” Bo­że (por. Rdz 1,26). Wyznaczono mu w udziale stawanie się, od by­cia na obraz Boży do eschatologicznego „upodobnienia się” do Sy­na (por. 1 J 3,2).

Z faktu stworzenia na obraz Boży wynika, że najgłębsza istota czło­wieka polega na skierowaniu ku Bogu („stworzyłeś nas bowiem ja­ko skierowanych ku Tobie”, św. Augustyn), analogicznie do relacji między prawzorem i jego odzwierciedleniem. Jednakże ta relacja nie jest statyczna, jak w przypadku pieczęci i jej odbicia, lecz dyna­mi­czna, żywotna, w pełni urzeczywistniająca się dopiero w procesie sta­wania się.

Konkretnie oznacza to, że człowiek – podobnie jak jego Stwór­ca – posiada oblicze. Tak jak Bóg, który jest w absolutnym sen­sie osobą i jako jedyny potrafi stworzyć osobowy byt, posiada „obli­cze”, mianowicie swojego jednorodzonego Syna (dlatego też Ojco­wie traktowali zamiennie biblijne zwroty „obraz Boży” i „obli­cze Boże”), tak samo człowiek, jako stworzona, osobowa istota, rów­nież ma „oblicze”.

„Oblicze” stanowi tę „stronę” osoby, którą zwraca się ona ku in­­nej osobie, gdy wchodzi z nią w osobową relację. „Oblicze” oznacza praktycznie zwrócenie się ku komuś. Tylko osoba może posiadać we właściwym sensie rzeczywiste „naprzeciw”, ku któremu się zwraca, względnie od którego się odwraca. Bycie osobą – a dla człowieka oznacza to zawsze stawanie się osobą – urzeczywistnia się w byciu z kimś „twarzą w twarz”. Toteż Paweł przeciwstawia naszemu obec­ne­mu, pośredniemu, niejasnemu poznaniu Boga jakby w zwiercia­dle doskonałe, eschatologiczne uszczęśliwienie w poznaniu twarzą w twarz, gdy człowiek tak poznaje, jak i został poznany (1 Kor 13,12).

To, co zostało tutaj powiedziane o duchowej istocie człowieka, wy­raża się również w jego cielesnym bycie. To właśnie na cielesnym obli­czu, w jego fizjonomii odzwierciedla się owa duchowa istota. Każ­dy wie, że zwrócenie ku komuś swojego oblicza lub świadome od­wrócenie się od niego nie jest jakimś obojętnym zajściem, lecz jest gestem o głębokim symbolicznym znaczeniu. Uwidacznia się w nim mianowicie to, czy chcemy z kimś wejść w osobową relację, czy też chcemy jej uniknąć.

To odniesienie do Boga znajduje tu na ziemi swój najczystszy wy­raz w modlitwie. Stworzenie „zwraca” się w niej do swego Stwór­cy, konkretnie gdy modlący się człowiek szuka Bożego oblicza (Ps 26[27],8) i prosi, aby Pan ukazał mu swe pogodne oblicze (Ps 79[80],4). W tych i tym podobnych zwrotach z Księgi Psalmów, które w żadnym wypadku nie są zwykłymi poetyckimi meta­forami, wyraża się podstawowe doświadczenie biblijnego człowie­ka, dla którego Bóg nie jest żadną abstrakcyjną, bezosobową zasadą, lecz Osobą w absolutnym sensie. Jest Bogiem, który zwra­ca się ku człowiekowi, który przywołuje do siebie i pragnie, aby również on zwrócił się ku Niemu. A to czyni człowiek w najczystszej formie właśnie na modlitwie, gdy wraz z duszą i ciałem staje przed Bogiem.

Ponownie więc znaleźliśmy się przy właściwym temacie tej ksią­żki: „praktyce” modlitwy. Bowiem „uczyć się modlić od Pana”, mo­dlić się tak, jak to czynił człowiek Biblii i nasi Ojcowie w wierze, nie oznacza jedynie przyswoić sobie określone teksty, lecz także wszystkie owe sposoby, formy, gesty itd., w których ta modlitwa znaj­duje właściwy sobie wyraz. Takie było w każdym bądź razie prze­konanie Ojców, którzy w żadnym wypadku nie uważali ich jedynie za zewnętrzne przejawy, uwarunkowane daną epoką. Wręcz przeci­w­nie, z wielką uwagą traktowali te rzeczy, które Orygenes na końcu swojego pisma O modlitwie podsumowuje w następujący sposób:

Po tym wszystkim, dla wyczerpującego omówienia naszego zagadnienia nie będzie rzeczą zbyteczną podać jeszcze kilka uwag o usposobie­niu i postawie modlącego się, o miejscu, gdzie się należy modlić, o stro­nie świata, w którą należy się zwrócić, jeśli na to pozwalają waru­nki, o odpowiednim dla modlitwy czasie i o tym podobnych rzeczach.

Następnie Orygenes wykazuje za pomocą biblijnych cytatów, że py­tania te wcale nie są nie na miejscu, lecz samo Pismo Święte nam je nasuwa. Także my chcemy dać się prowadzić Biblii. Świado­mie ograniczamy się przy tym do modlitwy osobistej, gdyż stanowi ona pewny fundament nie tylko życia duchowego, lecz także wspól­nej modlitwy liturgicznej.

Nikt lepiej od samych Ojców nie wie, że nie wolno oddzielać Pi­sma od jego kontekstu, jeżeli chce się je prawidłowo zrozumieć. Kon­tekstem tym jest dla chrześcijanina Kościół, o którego życiu i wie­rze składa świadectwo tradycja apostolska i patrystyczna. W wy­niku tych zerwań z Tradycją, które znaczą zwłaszcza dzieje zachodnie­go Kościoła, skarb ten dla wielu stał się prawie niedostępny. Mi­mo, że dysponujemy dzisiaj nigdy dotąd nie spotykaną obfitością war­tościowych wydań i tłumaczeń patrystycznych tekstów. Stąd też ce­lem tej książki jest danie chrześcijaninowi naszych czasów klucza do tych skarbów.

Poza tym, ten sam klucz, „praktyka”, otwiera także drzwi do in­nych skarbów, takich jak liturgia, sztuka czy wreszcie teologia w źró­dło­wym znaczeniu tego słowa, które oznacza „mówienie o Bogu”, nie na bazie naukowego studium, lecz jako owoc wewnętrznej zażyłości.

Pierś Pana to poznanie Boga,
kto zaś na niej spoczywa, będzie głosicielem rzeczy Bożych.

Wstępdo publikacji Gliniane naczynia. O autorze: Gabriel Bunge – urodził się w 1940 r., w rodzinie luteranina i katoliczki. W wieku 22 lat wstąpił do zakonu benedyktynów w Chevetogne w Belgii. W 1972 przyjął święcenia kapłańskie. W 1980 po serii kontaktów z młodzieżą z kantonu Ticino w Szwajcarii uzyskał pozwolenie na przeniesienie się do Roré di Cazù Capriasca. Wykładał Pismo Święte, zajmował się teologią Ojców Kościoła, a zwłaszcza duchowością tzw. ojców pustyni, wśród których szczególną uwagę poświęcił Ewagriuszowi z Pontu, opracowując i tłumacząc na język niemiecki jego pisma. 27 sierpnia 2010 przyjął prawosławie. Autor takich publikacji jak Acedia – duchowa depresjaEwagriusz z Pontu – mistrz życia duchowegoTrójca Rublowa. Kult i symbolika.

Źródło: ps-po.pl,

Autor: mj