Gabinet drugiego sortu
Treść
Po objęciu w maju urzędu prezydenta przez Władimira Putina powołany przez niego rząd z Dmitrijem Miedwiediewem na czele będzie zupełnie nowy. Przynajmniej połowa ministrów odejdzie ze stanowisk, a na ich miejsca przyjdą nowi ludzie, drugi szereg elity, który długo już czeka na swoją szansę. Teraz ją dostanie - mówił w Warszawie dyrektor Wszechrosyjskiego Centrum Badania Opinii Społecznej (WCIOM) Walerij Fiodorow.
Debatę zorganizowało Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Spotkanie z gościem z Moskwy zdominowały dwa tematy. Przede wszystkim mówiono o wygranej Władimira Putina. Druga kwestia to szanse i możliwości ruchu masowych protestów zrodzonego po wyborach do Dumy 4 grudnia ubiegłego roku. Fiodorow uznaje je za ważny fenomen. Rosja w ubiegłym roku bardzo się zmieniła. Było to nieoczekiwane przez ludzi zajmujących się profesjonalnie badaniem społecznych nastrojów. Żaden ośrodek naukowo-badawczy nie przewidział masowych protestów na placu Bołotnym, prospekcie Sacharowa itd. Nawet najbardziej liberalni socjologowie, uważający Putina za tyrana, twierdzili, że społeczeństwo śpi i będzie spać jeszcze dziesięć lat. Był więc to szok. Także szokiem jest to, że ta fala protestów tak szybko osłabła. - Tak naprawdę my sami słabo znamy swoje społeczeństwo - ocenił Fiodorow. Skutek obecności w przestrzeni publicznej wyraźnego głosu sprzeciwu wobec władzy był ewidentny. Chociaż Putin wygrał wybory bez problemu, to w dużych miastach poparcie dla niego było wyraźnie mniejsze. Łączny wynik 64 proc. głosów uzyskał dzięki prowincji. W Moskwie otrzymał tylko 48 proc., a udzielający się aktywnie na antyputinowskich mitingach Michaił Prochorow aż 20 proc. i drugie miejsce.
Putin reformator?
Ta sytuacja zmusi Putina do większej elastyczności. Zdaniem Fiodorowa, nie będzie już się odwoływał do siły i surowości, zaś prowadzenie reform, przede wszystkim walka z patologiami, takimi jak korupcja, będzie po prostu koniecznością. Po protestach Putin musiał zrozumieć, że o ile w 2000 r. i jeszcze w 2004 był kandydatem nadziei, budził entuzjazm, miał miliony szczerze oddanych wielbicieli, o tyle obecnie ludzie głosują na niego jako na mniejsze zło, z rozsądku, z braku lepszego wyjścia, z lęku. Według badań socjologicznych, argument o zagrożeniu zewnętrznym wysuwany podczas kampanii nie robi już takiego wrażenia na wyborcach. - Ale na pewno dociera do samego Putina. To, co się dzieje w świecie arabskim, przede wszystkim wojna domowa w Libii i zabójstwo Kaddafiego, zrobiło wielkie wrażenie na elicie władzy w Rosji. Stąd silne dążenie, żeby zapewnić społeczeństwo, że wybory były uczciwe, że nie było fałszerstw ani manipulacji. Putin powtarzał, że jest w stanie wygrać w uczciwych wyborach i to pokaże - tłumaczył Fiodorow. Jednym z argumentów mających przekonać wyborców był kosztowny system kamer internetowych w każdym lokalu wyborczym. - Oczywiście naruszenia i fałszerstwa i tak były, bo co z tego, że szły z Moskwy instrukcje, że żadnych nadużyć ma nie być. Urzędnicy na dole, w regionach, nie są tacy głupi. Żaden nie dopuści do tego, że u niego będzie 40 proc. na Putina, a u sąsiada 60 proc. - dodał Fiodorow.
Poparcie dla Putina jednak realnie było spore. - Putin według Centralnej Komisji Wyborczej dostał 64 proc. głosów, nasze centrum przewidywało 58 proc., najbardziej radykalna grupa obserwatorów wyborczych ocenia, że jego prawdziwy wynik to 53 procent. Ale to oznacza, że i tak wygrał w pierwszej turze! - zauważył. Pytany o przyczyny głosowania na Putina podzielił rosyjskie społeczeństwo na dwie grupy. - W małych i średnich miastach, w wioskach ludzie są jakby uwięzieni. Tam najtrudniej zmienić pracę. W Rosji jest 600 tzw. monomiast, czyli miast utrzymywanych przez jeden, najwyżej dwa duże zakłady. Często są to zakłady przestarzałe i niekonkurencyjne w warunkach gospodarki rynkowej. Trwają one tylko dzięki państwowym zamówieniom. Prowincja jest więc bardzo pragmatyczna. Dla niej przemiany nie są szansą i możliwością, ale ryzykiem i zagrożeniem. Słowo stabilność, które w Moskwie jest wyśmiewane, dla nich stanowi coś naprawdę istotnego. Wszelkie reformy przynosiły im zawsze tylko pogorszenie i już ich nie chcą. To nie są fanatycy Putina, ale ludzie, którzy głosują na niego, bo wierzą, że on zabezpieczy im skromny, ale pewny byt - objaśniał Fiodorow.
Tandem ich oszukał
Druga grupa to mieszkańcy dużych miast, znajdujący się w lepszej sytuacji materialnej, nieobawiający się aż tak zwolnienia z pracy, lepiej wykształceni - zalążek klasy średniej. - Ich sytuacja jest radykalnie inna. Mają szersze horyzonty, orientują się bardziej na Zachód, gdzie też czasem bywają. Oni czują się częścią wielkiego świata. Ponieważ nie jest dla nich problemem przeżycie kolejnego dnia, aktualna dla nich staje się kwestia rozwoju. Przemiany traktują jako szansę na coś lepszego. Zadają sobie pytania: dlaczego u nas policja bierze łapówki, dlaczego człowiek u nas boi się policjanta, a nie oczekuje od niego pomocy i obrony, dlaczego prokuratura i sądy są nieuczciwe, dlaczego urzędnicy pracują "na siebie", a nie dla dobra wspólnego. Ci ludzie dotąd nie mieli politycznej reprezentacji - kontynuował prelegent. W pewnym sensie zaspokojeniem oczekiwań obu grup społecznych był tandem Putin - Miedwiediew, w którym ten drugi proponował ideę modernizacji, innowacji itd. Ale po ogłoszeniu decyzji o zmianie prezydenta na Putina dotychczas pokładająca nadzieję w Miedwiediewie część społeczeństwa poczuła się oszukana. Są oni teraz osamotnieni, a część zasiliła szeregi politycznej opozycji i ruchu protestów po wyborach.
- To poruszenie wyrażające się protestami, będące fenomenem rozwoju naszego społeczeństwa w ostatnich miesiącach, jest moim zdaniem na początku swojej drogi i przeżywa "bóle młodości", czasem wręcz niebezpieczne. Przejawia się to w niecierpliwości, żądaniu osiągnięcia wszystkiego tu i teraz, braku gotowości do długiej i ciężkiej pracy. Stąd to poruszenie przeżywa kryzys. Szuka przywództwa i nowych idei, ponieważ sama walka "o uczciwe wybory" na razie wyczerpała swój dynamizm. Są jej części bardziej radykalne, proponujące zaostrzenie form protestu, na wzór "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie. Są oni jednak zbyt słabi, by zmierzyć się ze strukturami państwowymi. Inni liderzy, stojący na pozycjach bardziej umiarkowanych, wzywają, by nie łamać prawa, ale szukać innych rozwiązań - tych jednak także brakuje - wyjaśniał Fiodorow.
Także prezydent i rząd znajdują się w ciężkim położeniu. Spełnienie wyborczych obietnic składanych elektoratowi przez Putina jest bardzo kosztowne. - Społeczeństwo przebudziło się, ale jeszcze musi się nauczyć, jak walczyć o swoje prawa, stawiać sobie realistyczne cele i je osiągać. Jak się jednoczyć, tworzyć organizacje długo funkcjonujące. Ten nawyk został zniszczony w okresie komunistycznym, a nie powrócił w okresie demokratycznym - dodał Walerij Fiodorow.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik Środa, 14 marca 2012, Nr 62 (4297)
Autor: au