Francja znów w obliczu zamieszek
Treść
Wszystko wskazuje na to, że będziemy świadkami gorącego tygodnia we Francji. Na jutro studenci zapowiadają kolejne akcje protestacyjne po tym, jak nie doszło do porozumienia z rządem. Obawy przed eskalacją konfliktu są tym bardziej uzasadnione, że coraz częściej dochodzi do zamieszek, burd, niszczenia mienia.
W minionym tygodniu ostre zajścia z użyciem siły miały miejsce na Sorbonie i w jej okolicach. W piątek rano policja usunęła siłą 72 osoby okupujące gmach Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Paryżu (EHESS). Zdaniem rzecznika prasowego paryskiego kuratorium oświaty, "okupującymi uczelnię byli ci sami osobnicy, którzy niszczyli Sorbonę". Jak podały władze EHESS, straty sięgają milionów euro. Zniszczono doszczętnie cztery piętra budynku. Wandalizm staje się coraz bardziej obecny w manifestacjach i protestach.
Nikłe szanse na kompromis
W opinii Pierre'a Cardo, deputowanego i mera podparyskiego Chanteloup-les-Vigne, "istnieje realna groźba rozszerzenia się konfliktu po sześciu miesiącach od czasu kryzysu w regionie paryskim".
Według ministra spraw wewnętrznych Nicolasa Sarkozy'ego, w ciągu dwóch miesięcy protestów przeciw tzw. umowom o pierwszą pracę (CPE) zatrzymano już 1420 osób, a 453 policjantów zostało rannych. W obliczu nasilenia ulicznych zamieszek zaapelował on do służb policyjnych o "umiarkowanie i zimną krew", polecając im, by koncentrowały się głównie na "podżegaczach i prowokatorach". Nicolas Sarkozy, mający prezydenckie ambicje, popierał projekt CPE. W sobotę jednak zdystansował się od dotychczasowych poglądów, oświadczając, że rozumie niepokój młodzieży, i w imieniu UMP oświadczył, że rząd powinien znaleźć kompromis. Zaproponował 6-miesięczny okres "eksperymentalny" dla CPE.
W sytuacji "masowego bezrobocia od 20 lat, 15 lat kiepskiej koniunktury (...) trudno karcić młodych ludzi za głośne wyrażanie tego, co po cichu myślą ich rodzice" - konkludował.
Znalezienie kompromisu będzie jednak trudne, tym bardziej że piątkowe spotkanie premiera z delegacją związków zawodowych nie przyniosło żadnego postępu w dyskusji. W sobotę największe organizacje studenckie oświadczyły, że nie podejmą rozmów w tym tygodniu, i przygotowują się do ogólnokrajowej akcji protestacyjnej zaplanowanej na jutro. Nawet związki zawodowe i lewicowa opozycja zaczynają się niepokoić nasileniem i gwałtownością protestów, ale jak zwykle obwinią o to rząd Dominique'a de Villepina.
Konflikt nie tylko pokoleń
Konflikt dotyczący CPE jest przejawem głębszego podziału opinii publicznej i ścierania się dwóch Francji. Protestujący studenci marzą o czasach młodości ich rodziców, kiedy bezrobocie wynosiło 4 proc., a nie co najmniej kilka razy więcej, jak jest obecnie, dyplom zaś nie zawsze był potrzebny, by dostać pracę. W latach 60. wystarczyło mieć maturę, by zostać nauczycielem. Teraz wymagane jest 5 lat studiów i zdanie trudnego konkursu. Obecnie młodzi ludzie, nawet znajdując zatrudnienie, otrzymują znacznie niższe realne płace niż ich rodzice 30 lat temu.
Niestety, są prawdziwe powody, by być niezadowolonym francuskim studentem. Francja mimo stałego bogacenia się nie potrafiła zadbać o swoją młodzież. Silne związki zawodowe, rozbudowany sektor państwowy robiły wszystko, by jak najwięcej brać dla siebie, nie myśląc o ludziach młodych ani o tych, którzy byli bez pracy. Teraz bardzo często istnieją duże różnice między rodzicami, którzy zaczęli robić kariery w latach 70., a ich dziećmi, mającymi zazwyczaj lepsze od nich dyplomy, a mimo to niemogącymi znaleźć zajęcia. Ponadto jeśli nawet je mają, zarabiają relatywnie mniej. Wzrost kosztów utrzymania, zwłaszcza wydatków mieszkaniowych, sprawia, że nie zawsze potrafią związać koniec z końcem. To budzi poczucie bycia niezrozumianym i gniew.
Nikt nie chce płacić za zmiany
Rząd Dominique'a de Villepina ma rację, że trzeba zmienić, uelastycznić skostniały francuski kodeks pracy. Protestująca młodzież nie rozumie jeszcze, że jest to dla niej jakaś szansa na znalezienie zajęcia. W swoim proteście popierana jest przez większość francuskiego społeczeństwa, wciąż przekonanego o wszechwładzy państwa i złej woli rządu. Nie dociera do świadomości przeciętnego Francuza teza, że protestując, blokuje się jakiekolwiek możliwości reform i zmiany obecnej trudnej sytuacji. Sąsiedzi Francji potrafili znacznie wcześniej wyciągnąć odpowiednie wnioski, reformując gospodarkę i wydatki budżetowe.
We Francji wciąż wiele grup domaga się więcej pieniędzy z deficytowej kasy państwa. W kraju z biegiem lat pogłębiły się różnice społeczne. Sektor państwowy, rozbudowana do maksimum biurokracja, ogromna, mało skuteczna i bardzo kosztowna opieka socjalna pożerają niemal wszystkie pieniądze, a wywalczonych przywilejów nikt nie chce oddać i żaden rząd nie śmie ich dotknąć.
Dlatego też większość młodych ludzi nie rozumie, dlaczego oni mają ponosić koszty kryzysu, a nie inni, którym jest znacznie lepiej. Francja stała się republiką funkcjonariuszy, którzy chcą reform bez dotykania ich przywilejów. Francuskie społeczeństwo wciąż jeszcze wierzy, że można nadal dobrze żyć bez społecznych kosztów, utrzymując wciąż francuski model opiekuńczego państwa - mimo że rzeczywistość wskazuje na coś innego.
Franciszek L. Ćwik
"Nasz Dziennik" 2006-03-27
Autor: ab