Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Formuła 1 - na razie bez Kubicy

Treść

Bez Roberta Kubicy jutro rywalizować będą o punkty Grand Prix USA kierowcy Formuły 1. Polski kierowca, lekko zawiedziony decyzją lekarzy zabraniających mu startu, zmagania kolegów po fachu obejrzy w domowych pieleszach. Krakowianina zastąpi rezerwowy zawodnik zespołu BMW-Sauber, 19-letni Niemiec Sebastian Vettel, który tym samym zadebiutuje w F1.

Jeszcze w czwartek po południu wydawało się, że medyczne gremium bez większych zastrzeżeń dopuści Kubicę do jutrzejszego startu. Tymczasem specjalistyczne badania wykonane wieczorem zmusiły lekarzy do podjęcia innej decyzji. Polak w GP USA nie wystąpi, ba, pod znakiem zapytania stoi nawet jego start w następnej eliminacji mistrzostw świata - GP Francji, 1 lipca. Okazało się, że Robert miał niezadowalające wyniki komputerowej próby sprawdzającej czas reakcji, logicznego myślenia, a także koordynację ruchową. Medycy nie chcieli ryzykować, ich zdaniem zachodziła zbyt duża możliwość kolejnej kolizji z udziałem Polaka. Sam Kubica, który na każdym kroku przyznawał, iż czuje się dobrze i bardzo chce w wyścigu wystąpić, był oczywiście taką decyzją zawiedziony. - Byłem gotowy do startu. Szanuję jednak decyzję lekarzy, którzy chcieli uniknąć wysokiego ryzyka ponownego wypadku w tak krótkim czasie po mojej kraksie w Montrealu - powiedział. I to był główny powód. Stan kierowcy był co prawda dobry (na szczęście), ale lekarze uznali, że tydzień to zbyt mało na zaleczenie wszelkich ran, także w psychice.
Decyzja sztabu medycznego Międzynarodowej Federacji Samochodowej (FIA) wywołała oczywiście dość burzliwe komentarze, tym bardziej że Kubica głośno obwieszczał, iż czuje się bardzo dobrze, a i lekarze jego zespołu BMW-Sauber, nie widzieli żadnych przeciwwskazań. Nie sposób jednak z nią polemizować i zarzucać jakieś inne, dziwne podłoże. W przypadku gdy chodzi o zdrowie i życie, nie można ryzykować. Nie można sztucznie przyspieszać powrotu do tak ryzykownego i niebezpiecznego sportu, gdyż następstwa tego mogą być tragiczne. Lepiej uczynić to dwa tygodnie za późno niż tydzień za wcześnie. Robert jeszcze ma czas, nikomu niczego nie musi udowadniać.
Tym samym jutrzejszy wyścig będzie dla polskich kibiców mniej ekscytujący, niż to się wydawało. Nie znaczy to jednak, iż zabraknie w nim emocji. Tor w Indianapolis jest jednym z najszybszych w Formule 1, w kilku miejscach bolidy mogą na nim pędzić z prędkością przekraczającą 330 kilometrów na godzinę. Obiekt jest równocześnie jednym z najstarszych w świecie, obok włoskiej Monzy i belgijskiego Spa-Francorchamps. Powstał w 1909 roku, choć Formułę 1 gości dopiero od 1950 roku. I wszystko na to wskazuje, że z F1 powoli się żegna. Bernie Ecclestone, szef najbardziej szalonego cyrku świata, przyznał bowiem niedawno, że nie widzi konieczności rozgrywania wyścigów w USA. - To nie jest ważny rynek, nie mamy tu wielu sponsorów - przyznał. Nie można wykluczyć, iż w tym roku rywalizacja na torze Indianapolis Motor Speedway odbędzie się po raz ostatni. W 2006 r. skończył się kontrakt na organizację zmagań. Amerykanie chcieli przedłużyć go bezterminowo, Ecclestone wyraził zgodę tylko na jeden rok. Poza tym dyrektor F1 poinformował, iż w 2009 jedna z eliminacji mistrzostw rozegrana zostanie w Indiach. Co prawda... nie ma tam jeszcze toru, ale podobno prace ruszą bardzo szybko i w równie imponującym tempie się zakończą.
A kto zdominuje jutrzejsze zmagania? Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to pewnie dwaj znakomici kierowcy McLarena-Mercedesa - Lewis Hamilton i Fernando Alonso. Brytyjczyk (debiutant!) jest rewelacją sezonu, w każdym dotychczasowym wyścigu stał na podium, w ubiegłą niedzielę w Montrealu po raz pierwszy na najwyższym stopniu i... już przepowiada mu się niebywałą przyszłość. Tak sportową, jak i finansową, bo ma szanse pobić wszystkie dotychczasowe rekordy.
Przez cztery ostatnie lata w USA rządził jeden człowiek - Michael Schumacher. Tym razem wspaniała passa zostanie przerwana z nader prozaicznego powodu - Niemiec zakończył karierę...
* * *

W 2005 roku na starcie GP USA pojawiły się tylko ekipy Ferrari, Minardi i Jordana. Nie było to jednak spowodowane żadnymi dramatycznymi wydarzeniami, lecz protestem firmy Michelin. Francuski koncern oponiarski przekonał bowiem władze siedmiu zespołów (Toyota, Renault, McLaren-Mercedes, Williams-BMW, BAR-Honda, Sauber-Petronas i Red Bull-Cosworth), iż gumy na owalnej części toru nie wytrzymują obciążeń, nadmiernie się zużywają i mogą pękać - co grozi tragedią. Wykazały to w całej rozciągłości sesje treningowe. Władze FIA problemu nie dostrzegły, nie zdecydowały się postawić dodatkowej szykany na feralnym fragmencie, zatem wspomniana siódemka postanowiła wyścig zbojkotować. Rywalizacja wyglądała, jak wyglądała, emocji zabrakło. FIA nikogo jednak nie ukarała, po części przyznając się tym samym do winy.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-06-16

Autor: wa