Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Forma i motywacja wysokie

Treść

Justyna Kowalczyk skończyła zgrupowanie w Ramsau, kilka najbliższych dni spędzi w Polsce, a już 1 listopada wyjedzie na kolejny obóz do Norwegii, gdzie będzie się przygotowywać do inauguracji pucharowych zmagań. Jej trener Aleksander Wierietielny przekonuje, że wykonała ogromną pracę i jest w wysokiej formie sportowej. Czyli - jak zwykle.


Na lodowcu w Ramsau nasza znakomita biegaczka narciarska przebywała przez trzy tygodnie. Prócz pracy nad siłą, wytrzymałością i techniką, mnóstwo czasu poświęciła na testowanie nart. W Austrii byli z nią trzej serwismeni, szykujący odpowiednie mieszanki, sprawdzający, jak spisują się w danych warunkach pogodowych etc. Zajęć było mnóstwo, ale też przygotowanie sprzętu jest jednym z najważniejszych czynników decydujących o sukcesie. Można być w formie, czuć się doskonale, lecz na źle posmarowanych nartach nie da się nawet myśleć o sukcesach. W Ramsau w październiku panował wielki tłok, oprócz Kowalczyk przebywali tam reprezentanci m.in. Norwegii, Szwecji i Finlandii. - Dlatego spieszyliśmy się, aby z samego rana wyjeżdżać na górę kolejką i wyprzedzać największą grupę - opowiadał Wierietielny. Wszystko po to, by uniknąć tłumu, tak nielubianego przez naszą reprezentantkę, ceniącą sobie spokój i ciszę. No, ale o nie w Austrii było trudno. Trudno także spodziewać się, by przez najbliższe miesiące Kowalczyk udało się uciec przed zgiełkiem. Karuzela Pucharu Świata zbliża się bowiem coraz bardziej, praktycznie można już odliczać dni do jej rozpoczęcia.
Kowalczyk jest teraz w Polsce. To ostatnia jej wizyta w kraju przed inauguracją cyklu. Nie oznacza to, że dostała wolne, każdego dnia, prócz osobistych spraw, kilka godzin poświęca na trening. I jest w formie, tak przynajmniej przekonuje Wierietielny i nie ma podstaw, by mu nie wierzyć. - Pracowaliśmy w rożnych warunkach, Justyna wykonała gigantyczną pracę, by się wszechstronnie przygotować do sezonu - powiedział trener. Podkreślił, że przez ostatnie miesiące zawodniczce udało się uniknąć chorób i kontuzji. - A to zawsze jest najważniejsze - dodał. Szkoleniowiec pozostaje zatem optymistą przed kolejnym pucharowym rozdaniem. - Ale dopiero podczas zawodów przekonamy się, w jakiej naprawdę Justyna jest dyspozycji, bo one są najbardziej miarodajnym sprawdzianem - zaznacza. W Polsce Kowalczyk będzie przebywać do 1 listopada. Tego dnia poleci na kolejne krótkie zgrupowanie, do Lillehammer, które potrwa do 9. Dwa dni później wystartuje w zawodach FIS w Beitostoelen, a 19 listopada, na tej samej trasie, ruszy kolejny sezon Pucharu Świata. Do domu biegaczka z Kasiny Wielkiej powróci dopiero na Święta Bożego Narodzenia.
Nie ma też co się obawiać, że w nowym rozdaniu zabraknie Kowalczyk motywacji. Co prawda najważniejszą jego imprezą będzie tylko (lub aż) cykl Tour de Ski, ale sama walka o Kryształową Kulę zapowiada się pasjonująco. Najgroźniejsza rywalka naszej mistrzyni Marit Bjoergen zapowiedziała bowiem ostrą walkę od pierwszego biegu, ma zamiar wziąć udział we wszystkich zawodach przed TdS, no i oczywiście tę prestiżową imprezę wygrać. To strategia odmienna od tej z poprzedniego sezonu, kiedy Norweżka skoncentrowała się na mistrzostwach świata w Oslo, pucharowe zmagania traktowała nieco lżej, co objawiało się przede wszystkim w polityce startowej. Kowalczyk po mistrzowsku to wykorzystała i zdobyła trzecią z rzędu Kryształową Kulę. Teraz rywalizacja Polki z trzykrotną złotą medalistką olimpijską zapowiada się porywająco, a nie można zapominać o zawodniczkach, które mają ochotę do walki wielkiej dwójki wetknąć swoje trzy grosze albo nawet pogodzić faworytki, zgarniając im najważniejsze trofea. Grupę pościgową prowadzi inna doskonała biegaczka z Norwegii Therese Johaug, która być może klasyfikacji generalnej PŚ jeszcze nie wygra, ale w TdS powalczy o końcowy triumf. Już zresztą nieraz pokazała, że jest niesamowicie mocna.
Ale oczywiście my głęboko wierzymy, że tak jak w latach minionych Norweżki, Finki i Szwedki będą oglądały plecy jednej zawodniczki. Justyny Kowalczyk.

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Środa, 26 października 2011, Nr 250 (4181)

Autor: au