Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Finał Ligi Światowej siatkarzy

Treść

W tegorocznej Lidze Światowej jest już tylko jedna niepokonana drużyna. Do wczoraj wspaniałą serią dwunastu kolejnych zwycięstw mogły się pochwalić Polska i Brazylia, ale passa mistrzów olimpijskich i świata dobiegła kresu. Rozgrywany w katowickim Spodku wielki finał rozgrywek rozpoczął się od wielkiej niespodzianki: Bułgarzy w meczu grupy F pokonali faworyta numer jeden 3:2 (21:25, 25:20, 21:25, 25;23, 15:12). Później na parkiet wyszli Polacy i Francuzi i stworzyli pełen dramaturgii spektakl - po pełnym zwrotów akcji pojedynku nasi wygrali 3:2 (38:36, 19:25, 21:25, 25:21, 15:11).

Polacy rozpoczęli bój z Francuzami znakomicie. Szybko zyskali pewne prowadzenie 6:3, głównie dzięki dobrej i skutecznej obronie. Przed pierwszą przerwą techniczną nasi wygrywali 8:4, później nie zwalniali tempa. Gdy podopieczni Raula Lozano prowadzili już 16:11 i 18:12, wydawało się, że nic złego w tej partii spotkać ich nie może. A jednak. Dwa razy w ataku pomylił się Mariusz Wlazły, błędy popełniali i koledzy, a Francuzi skrzętnie z tego korzystali. "Trójkolorowi" doprowadzili do remisu 19:19 i już do samego końca na parkiecie trwała niezwykle wyrównana walka "punkt za punkt". I jedni, i drudzy mieli po kilka piłek setowych, nie zabrakło sędziowskich kontrowersji, na szczęście próbę nerwów lepiej wytrzymali Polacy. Kapitalne akcje Piotra Gacka z Michałem Winiarskim oraz Sebastiana Świderskiego przechyliły szalę na korzyść Biało-Czerwonych.
Drugi set długo wyglądał podobnie. Polacy, choć nie grali rewelacyjnie, pewnie prowadzili (8:7, 16:13, 17:14) i mieli wszelkie atuty w ręku. Niespodziewanie jednak nagle stanęli. Przestali bronić, stracili pomysł na sforsowanie bloku przeciwnika. Dość powiedzieć, że pozwolili Francuzom zdobyć aż 10 (!) punktów z rzędu, co było małym nokautem. Partię oczywiście przegrali. Trzecia odsłona zaczęła się podobnie jak poprzednia skończyła. Goście przeważali, łatwo zdobywali punkty, nie napotykając dużego oporu ze strony zdenerwowanych i jakby sparaliżowanych Polaków. Nadzieję w serca naszych kibiców wlał tylko na moment Grzegorz Szymański, który poderwał kolegów do walki w połowie seta (od stanu 10:15 do 14:15). Ale to był krótki fragment dobrego.
Czyżby koniec marzeń? Nie! Polacy przełamali kryzys, zwarli szeregi i zaatakowali. Opłaciło się. Szybko zdobyli 4 punkty z rzędu, zaskakując rywali. Co ważne - tempa nie zwalniali. Nasi prowadzili 8:3, 16:11. Wreszcie grali dobrze, skutecznie, nie bali się podjąć ryzyka. Partię pewnie wygrali i o wszystkim miał zadecydować tie-break. Polacy rozegrali go świetnie i zwyciężyli. Brawo!
Pisk
"Nasz Dziennik" 2007-07-12

Autor: wa