Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Finał koszykarskiej ligi NBA

Treść

Na ten finał czekają rzesze fanów koszykówki w Polsce, ponieważ pierwszy raz w historii w najważniejszych meczach najlepszej ligi świata wystąpi nasz reprezentant Marcin Gortat. Zawodnik Orlando Magic wraz ze swoimi kolegami liczy, że podobnie jak to miało miejsce w ostatnich tygodniach, zdoła sprawić niespodziankę i pokonać kolejnego potentata. Tym razem Los Angeles Lakers.

Orlando nie są faworytami. Podobnie jak nie byli faworytami w finale Konferencji Wschodniej, w której zmierzyli się z Cleveland Cavaliers. "Kawalerzyści" przystępowali do tych bojów z dumnym mianem drużyny niepokonanej w fazie play-off i z geniuszem koszykówki w składzie LeBronem Jamesem. Tymczasem "Magicy" wygrali z nimi już pierwsze starcie, a na koniec szóste - ostatnie i decydujące. Zwyciężyli w rywalizacji 4:2, choć James dwoił się i troił, rzucał po 40 punktów w meczu, nie był w stanie sprostać nawałnicy z Orlando. W kluczowych momentach sprawę w swoje ręce wziął as Magic, najlepszy środkowy świata Dwight Howard, który udowodnił, iż na tę opinię po prostu zasługuje. Teraz "Superman" ma nadzieję, że zdoła przejść kolejną przeszkodę, trudniejszą od Cavaliers, bardziej wyrównaną, nieopierającą się tylko na jednej niebotycznej gwieździe, choć i taką posiadają w składzie Lakers.
O sile "Jeziorowców" decyduje oczywiście fantastyczny Kobe Bryant, człowiek zdolny w najważniejszych momentach dokonywać rzeczy niesamowitych. Artysta koszykówki, trzykrotny mistrz ligi, dwukrotny król strzelców (w styczniu 2006 r. w starciu z Toronto Raptors zdobył 81 punktów!), jedenastokrotny uczestnik Meczu Gwiazd. Ale Kobe Bryant w tym wszystkim nie jest odosobniony, ma wsparcie znakomitego Paua Gasola czy Lamara Odoma. Jakby tego było mało, z ławki trenerskiej kieruje nimi sam Phil Jackson - instytucja, dowódca, który prowadzone przez siebie drużyny (Chicago Bulls i Lakers) doprowadzał do mistrzostwa w NBA dziewięć razy. W finale Konferencji Zachodniej "Jeziorowcy" pokonali 4:2 Denver Nuggets.
Teoretycznie wszystko przemawia zatem za podopiecznymi Jacksona mających jeszcze dodatkowo atut własnego parkietu (ewentualny siódmy mecz rozegrany zostanie w Los Angeles). Ale sport jest nieprzewidywalny, a Magic już niejeden raz w tym sezonie udowadniali, że stać ich na wielkie niespodzianki. Kiedy przed rozpoczęciem rozgrywek mówili po cichu, że marzą o finale i mistrzostwie ligi, wielu się uśmiechało i przyjmowało te deklaracje z lekceważeniem. Już w rundzie zasadniczej pokazali się jednak z kapitalnej strony, rozegrali kilka fantastycznych pojedynków i faworyci zaczęli się niepokoić. W finale Konferencji już się zachwycili i teraz też nie stoją na straconej pozycji. Mają młody zespół, szalenie ambitny, żądny sukcesu i zdeterminowany, atakujący z cienia, niedźwigający na swych barkach brzemienia faworyta. Gwiazdą, pierwszoplanową postacią, jest Howard, ale świetny sezon rozgrywają także Turek Hedo Turkoglu i Rashard Lewis. Nie zawodzi również Marcin Gortat.
Polak nie ma zbyt wielkich szans na grę w podstawowej piątce. O miejsce w składzie rywalizuje z Howardem, a trener Stan Van Gundy nie lubi ryzykować. Nasz reprezentant zdążył jednak potwierdzić swój nieprzeciętny talent, gigantyczną ambicję i zaangażowanie. Gdy wchodził na boisko z ławki albo zastępował "Supermana" (leczącego urazy czy przymusowo pauzującego z innego powodu), nie zawodził. W meczu przeciw Milwaukee Bucks spędził na parkiecie 43 minuty i zebrał 18 piłek z tablic, zaś w starciu z Golden State Warriors rzucił 16 punktów. Grał pewnie, zdecydowanie, twardo, w finale Konferencji kilka razy zablokował samego Jamesa. W bojach z "Jeziorowcami" na pewno nie znajdzie się w pierwszym składzie, ale jako zmiennik będzie mógł wnieść swą cegiełkę do ewentualnego sukcesu drużyny. - W finale wszystko może się zdarzyć, jesteśmy zdeterminowani i gotowi walczyć o swoje do samego końca - deklaruje.
Pierwsze starcie wielkiego finału rozegrane zostanie w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu. Mistrzem zostanie zespół, który odniesie cztery zwycięstwa.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-06-04

Autor: wa