Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Falstaff" wymaga finezji

Treść

To wspaniałe dzieło wieńczące twórcze życie Giuseppe Verdiego wymaga od realizatorów wykreowania na scenie lekkości i kunsztownie zarysowanego humoru tak w warstwie scenicznej, jak i muzycznej. Tego właśnie zabrakło mi w najnowszej inscenizacji tej uroczej, pełnej lirycznego humoru komedii.
Cała inscenizacja została rozegrana w niemal zupełnie pustym, czarnym pudle maleńkiej sceny, gdzie rekwizyty ograniczono do minimum. Jest w tym przedstawieniu korowód barwnych, charakterystycznych (czasami nieco przerysowanych) postaci z brzuchatym Falstaffem na czele. Reżyser, wykorzystując okna oraz wiele drzwi, sprawnie i dynamicznie buduje akcję i czytelnie zawiązuje intrygę. Wprowadza też do kilku scen elementy komedii dell'arte. Mimo tego przedstawieniu brakuje lekkości i atmosfery dobrej swobodnej zabawy. Miałem wrażenie, że reżyserowi bardziej zależało na uchwyceniu refleksji nad ludzką egzystencją i samotnością niż na pełnej humoru komedii lirycznej.
Tą samą drogą poszedł Jerzy Artysz, który dobrze wykreował portret podstarzałego mężczyzny patrzącego na świat z lekką ironią i goryczą, przez pryzmat przeżytych doświadczeń i lat. Jego Falstaff jest bardziej refleksyjny niż liryczny, chociaż nie brakuje mu szelmowskiego blasku w oku, co najpiękniej pokazał w scenie z Fontaną, kiedy ten wyjął pełen trzos. Szkoda tylko, że od strony wokalnej zabrakło nieco swobody i śpiewności prowadzenia frazy.
Starannie dobrana obsada pozostałych partii stanowiła niezbędne tło dla pełnego pokazania perypetii i rozterek tytułowego bohatera. Zgrany kwartet kumoszek stanowiły panie: Agnieszka Kurowska - Alicja Ford uwodząca Falstaffa nie tylko słodyczą głosu, ale również zalotnością, Agnieszka Lipska - Meg Page, Marta Boberska - urokliwa Nannetta, Eugenia Rezler - Quickly. Ostatnia z pań pięknie operowała barwą głosu, jednak jej kreacja była pozbawiona naturalności i vis comica, co w tej partii jest nieodzownym elementem kreacji. Znakomitym wokalnie i pełnym temperamentu Fordem okazał się Andrzej Klimczak, a Leszek Świdzińki lirycznym Fentonem. Doktor Cajus w ujęciu Jerzego Knetiga był zbyt krzykliwy i przerysowany.
"Falstaff" stawia ogromne wymagania dyrygentowi, który zmuszony jest do panowania nad wieloma ansamblami, składającymi się nieraz aż z dziewięciu solistów. Kai Bumann nie do końca potrafił zapanować nad precyzją i złożonością kilku scen. W muzyce pod jego batutą jest dynamika i żywioł. Niestety, zabrakło finezyjnej lekkości, wdzięku i szczerego muzycznego humoru, co Verdi w partyturze i instrumentacji wyraźnie zaznaczył. Warto jednak podkreślić dobre przygotowanie i grę orkiestry.
Adam Czopek

G. Verdi "Falstaff", kier. muzyczne: Kai Bumann, reż. i insc.: Ryszard Peryt, scen.: Ryszard Peryt i Marlena Skoneczko, kostiumy: Marlena Skoneczko, premiera 7 listopada 2003 r.
Nasz Dziennik 13-11-2003

Autor: DW