Euro zawiodło
Treść
Wprowadzenie 5 lat temu w większości krajów Unii Europejskiej euro, nowej wspólnej waluty, miało zdynamizować europejską gospodarkę, ułatwić wymianę handlową i stać się środkiem zaradczym na bolączki unijnej gospodarki, jakimi od lat są bezrobocie i spadek siły nabywczej jej mieszkańców. Po 5 latach okazało się, że zdecydowana większość obietnic zwolenników nowego pieniądza w praktyce się nie sprawdziła. Euro nie poprawiło sytuacji unijnej gospodarki, a pogorszyło warunki życia większości obywateli strefy eurolandu.
Pierwszym tragicznym skutkiem wprowadzenia euro były i wciąż są drastyczne podwyżki cen produktów najczęściej kupowanych przez zwykłego zjadacza chleba. Trudności w przeliczaniu euro na franka, markę czy lira, nieuchronny mechanizm równania nowej waluty z dawnym pieniądzem sprawiają, że ludzie wciąż z dużą łatwością przyjmują podwyżki liczone w centach (formalnie zaledwie o kilka centów), by pod koniec miesiąca, patrząc na swoje portfele, stwierdzić, że wszystko znacznie szybciej drożeje niż w czasach krajowego pieniądza.
Dobrym przykładem wzrostu cen mogą być podwyżki w barach i restauracjach. Pięć lat temu mała filiżanka kawy kosztowała we Francji 5 franków, teraz trzeba za nią zapłacić 1,20 euro, czyli 7,80 franków. Z ostatniego sondażu wynika, że aż 94 proc. Francuzów jest przekonanych, że wprowadzenie euro spowodowało znaczną podwyżkę cen. 52 proc. uważa, że jego wprowadzenie było "czymś złym" dla Francji, koniunktury i rynku pracy. Tego samego zdania są mieszkańcy Niemiec, Włoch czy Portugalii. 58 proc. Niemców twierdzi, że gdyby to od nich zależało, powróciliby do marki. Nad Sekwaną uważa się, że to właśnie euro było podstawową przyczyną odrzucenia unijnej konstytucji.
Argumenty te jednak nie trafiają do rządzących elit, które tłumaczą m.in., że statystycznie rzecz biorąc, inflacja w strefie euro jest niska i kształtuje się na poziomie około
2 procent. Problem w tym, że sposób jej obliczania ma niewiele wspólnego z koszykiem zakupów przeciętnego obywatela. Cóż bowiem z tego, że potaniały np. telewizory, lodówki czy aparaty fotograficzne, czyli sprzęt, który wymienia się co kilka lub nawet co kilkanaście lat, kiedy o 50 proc. drożeje chleb, benzyna, usługi czy opłaty za telefon. Statystycznie wszystko pięknie wygląda, ale w rzeczywistości wprowadzenie euro ograniczyło siłę nabywczą przeciętnego obywatela, co odbija się negatywnie na koniunkturze gospodarczej, a co za tym idzie - na bezrobociu. Ambitne unijne plany dogonienia USA poprzez przyjęcie tzw. Strategii Lizbońskiej, w realizacji której euro miało odgrywać pierwszorzędną rolę, spełzły na niczym.
Franciszek L. Ćwik, Caen
"Nasz Dziennik" 2007-01-13
Autor: wa