Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Euro w wielkim dołku

Treść

Kryzys kilku krajów strefy euro spowodował, że wspólna waluta osiągnęła w tym tygodniu najniższy od czterech lat kurs wobec dolara, który wyniósł 1,22 euro. Tak niski kurs ostatnio odnotowano w kwietniu 2006 roku. Ponadto ciągle aktualne jest pytanie, czy niemieccy posłowie poprą miliardowy pakiet ratunkowy. Zwykli Niemcy mogą zapłacić za kryzys euro podwyżką podatków.
Pomimo zapowiedzi wprowadzenia miliardowych programów ratunkowych dla strefy euro inwestorzy nadal nie wykazują zaufania do tego rynku. Efektem jest spadek wartości wspólnej waluty. Niepewność rynków europejskich spowodowała, że od początku roku wartość europejskiej waluty spadła o 14 procent. Aby ratować euro, bogatsze państwa strefy zgodziły się na wprowadzenie specjalnych i drogich programów naprawczych, które mimo że pochłoną setki miliardów euro, nie wiadomo, na ile będą skuteczne. Hamburski "Bild Zeitung" zadaje prowokacyjne pytanie, czy powrót do waluty Deutsche Mark nie poprawiłby niemieckiej sytuacji ekonomicznej. Gazeta przypomina, że nawet teraz ponad połowa Niemców życzyłaby sobie przywrócenia "dobrej, starej marki". Jednak prawie wszyscy ekonomiści odrzucają ten pomysł, twierdząc, że jest już zbyt późno i powrót do D-Mark nie poprawiłby słabej kondycji gospodarki ani europejskiej, ani niemieckiej. Także kanclerz Angela Merkel uważa, że jedynym wyjściem jest ratowanie wspólnej waluty, jej stabilizacja gwarantuje bowiem wyjście z kryzysu.
Zarówno opozycja, jak i bawarska CSU postawiły Angeli Merkel konkretne warunki, uzależniając od ich realizacji poparcie pomocowego paktu z jednoczesnym wprowadzeniem globalnego (lub chociażby europejskiego) opodatkowania operacji finansowych. Lewica, Zieloni, a także CSU są zdania, że konieczny jest podatek od transakcji finansowych, aby zapobiegać podejmowaniu nadmiernego ryzyka przez sektor bankowy. Taki podatek dla instytucji finansowych, banków i towarzystw ubezpieczeniowych - ich zdaniem - zmusiłby je do większego partycypowania w walce ze skutkami kryzysu gospodarczego i mógłby zapobiec kolejnym kryzysom finansowym. Szef CSU Horst Seehofer zagroził nawet, że jeśli ten postulat nie zostanie spełniony, bawarska partia nie poprze ustawy o europejskim mechanizmie stabilizacyjnym. Dyskusja na ten temat przyniosła efekty, ponieważ - jak poinformował szef frakcji CDU i CSU w Bundestagu Volker Kauder - doszło w tym zakresie do porozumienia i wszystkie partie niemieckiej koalicji rządzącej opowiedziały się za podjęciem starań na rzecz wprowadzenia międzynarodowego podatku od transakcji na rynkach finansowych.
Wszelkie najnowsze propozycje gospodarcze wskazują na to, że głównym płatnikiem miliardowych kosztów związanych z pakietami pomocowymi dla zbankrutowanych krajów (jak np. Grecja) będą niemieccy podatnicy. Już teraz rząd zapowiedział, że w związku z zaistniałą sytuacją na razie rezygnuje z obniżenia podatków, a najprawdopodobniej je podniesie, i to dość znacznie (pomimo obietnic wyborczych). Prezydent Niemieckiego Instytutu Badań nad Gospodarką Klaus Zimmermann stwierdza wprost, że w obecnej sytuacji kryzysowej trzeba podnieść w Niemczech podatek VAT z obecnych 19 aż do 25 procent. Ponadto niemieccy politycy coraz głośniej zaczynają mówić o wprowadzeniu myta na samochody osobowe. CDU na razie odrzuca ten pomysł, ale nie wiadomo na jak długo. Niemieckie społeczeństwo jest więc coraz bardziej oburzone postępowaniem swoich polityków, którzy ich kosztem zamierzają finansować pomoc dla bankrutów. Jak informują niemieckie biura podróży, wielu Niemców rezygnuje z wyjazdu do Grecji, twierdząc, że ich kraj wyda na pomoc dla Aten kilka miliardów euro, więc nie ma powodu, by płacić im jeszcze dodatkowo za swoje wakacje. Jeżeli Niemcy spełnią swoje groźby, to będzie to wielki cios dla Greków, gdyż wśród Europejczyków to właśnie Niemcy wydają najwięcej pieniędzy podczas swoich zagranicznych podróży, w tym do Grecji.
Waldemar Maszewski, Hamburg
Nasz Dziennik 2010-05-20

Autor: jc