Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Euro służy obecnie interesom niemieckiej gospodarki

Treść

Z Rolandem Hureaux, pisarzem, eseistą, historykiem i ekonomistą, członkiem francuskiego Stowarzyszenia Ekonomistów Katolickich, rozmawia Franciszek L. Ćwik W swoich publikacjach, zwłaszcza w książce "Rozwalające się mury Europy", twierdzi Pan, że konstrukcja Unii Europejskiej przybrała od 1985 r. wyraźny ideologiczny i niebezpieczny charakter. Jeżeli przyjrzeć się historii europejskiej integracji, to już Jean Monnet w 1955 r. pisał o stanach zjednoczonych Europy. Dlaczego, Pańskim zdaniem, rok 1985 był przełomowy? - Konstrukcja europejska, której początki sięgają 1945 roku, nie zawsze była projektem ideologicznym. Trudno dopatrywać się takich akcentów w apelu Churchilla w Zurychu 19 września 1946 r. o unię narodów Europy czy też nieco późniejszych wystąpieniach generała de Gaulle'a idących w tym samym kierunku. Po tragedii drugiej wojny światowej narody Europy były obsesyjnie opanowane przez ideę "nigdy więcej tego". Skonfrontowani z ruiną, jaką przyniosła im wojna, pragnęli wspólnego zbliżenia, kooperacji dla rozwoju ekonomicznego. Prawdą jest, że niektórzy liderzy, jak np. Jean Monnet, chcieli wbrew życzeniom europejskich społeczeństw przekroczenia narodowych ram w integracji europejskiej. Począwszy od lat pięćdziesiątych konstrukcja europejska była kompromisem między ideologami pragnącymi pogłębiania integracji a pragmatykami uważającymi, że uczestnictwo w procesie integracji będzie korzystne dla narodowych interesów. Co wydarzyło się w roku 1985? - W tym czasie przewodniczącym Komisji Europejskiej został francuski socjalista Jacques Delors, zwolennik "superobywatelstwa". Potrafił on wprowadzić w życie ideologiczną koncepcję europejskiej konstrukcji. Uzyskał zgodę francuskiego i niemieckiego rządu na tworzenie federalnej wizji Unii Europejskiej. Jej początkiem była tzw. Biała Księga z czerwca 1985 r. dotycząca "dojścia do stworzenia rynku wewnętrznego", które miało przebiegać w trzech etapach poprzez podpisanie: wspólnego aktu europejskiego 18 lutego 1986 r., układów - z Maastricht, dotyczącego Unii Europejskiej z 9 grudnia 1991 r. i z Amsterdamu, ratyfikowanego 2 października 1997 roku. Każdy z tych traktatów miał na celu zlikwidowanie rynków wewnętrznych poprzez unifikację norm według wcześniej podpisanych układów. Koncepcja tworzenia Unii Europejskiej jest, Pana zdaniem, zabiegiem ideologicznym podobnym do budowy wieży Babel i komunistycznego raju. Przeciwnicy powiedzą, że jest to marzenie pokoleń Europejczyków. - Trzeba spojrzeć głębiej na koncepcję integracji europejskiej, która od 1985 r. przybrała ideologiczny charakter. Ideologiczny to znaczy niedemokratyczny, totalitarny, taki sam jak wszystkie ustroje stawiające sobie za cel "zbawienie społeczeństwa". Ostatnim przykładem na to był komunizm, który rozpadł się na naszych oczach. Czym charakteryzuje się ideologiczność unijnej konstrukcji? - Unia jest budowana, podobnie jak inne totalitaryzmy, według zasad ideologicznej koncepcji. Przede wszystkim jest ona tworzona na bazie abstrakcyjnej idei, upraszczającej rzeczywistość, uważającej swoją wyższość nad nauką. Stara się ona wmówić ludziom, że jest logiczna, traktując siebie jako ideę uniwersalną, tworzącą nowomowę. Jest ona antydemokratyczna, odmawiająca jakiejkolwiek debaty. Tworzy centralne struktury, rozbudowuje biurokrację odrzucającą separację władz. Jest w zasadzie wroga religii chrześcijańskiej. Ideologia ta, wykorzystująca jakoby doświadczenia historyczne, obiecuje radosną przyszłość, domaga się jednak poświęcenia "tu i teraz", co oznacza, że tak jak socjalizm jest to idea utopijna. Do czego, Pana zdaniem, może doprowadzić unijna idea dążąca do likwidacji różnic naturalnych, kulturalnych i moralnych? - Przyjęcie federalnej, a nie konfederacyjnej koncepcji Unii Europejskiej skazuje ją w pewnej perspektywie czasowej na zagładę, tak jak każde ideologiczne przedsięwzięcie. Warunkiem przetrwania każdej politycznej struktury jest jej żywotność ekonomiczna. Przyjęcie euro w unijnych krajach jest dla Pana nieporozumieniem. Sztuczna waluta, jaką jest euro, nie wszystkim służy w jednakowym stopniu. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? - Po raz pierwszy w historii to nie gospodarka stworzyła pieniądz. Utworzono walutę dla gospodarki, dla wielu gospodarek, a przecież każdy kraj powinien mieć możliwość dysponowania swoją walutą. Euro służy obecnie interesom niemieckiej gospodarki, która w tej sytuacji eksportuje swoje wyroby. Okazuje się, że koncepcja euro jako wspólnej waluty europejskiej pozostaje wciąż nierealną ideą. W przypadku Francji są dwa rozwiązania: odejście od euro, co nie jest zbyt skomplikowane, o czym świadczy przykład rozejścia się Czech i Słowacji, albo wprowadzenie socjalnej stawki VAT, która obniżałaby koszty produkcji i zwiększała konkurencyjność francuskiego eksportu na rynkach międzynarodowych. Szereg francuskich ekonomistów uważa, że wprowadzenie euro uratowało francuskie finanse. Bez niego trzeba byłoby dokonać kilkakrotnej dewaluacji franka, co oznaczałoby poważny kryzys finansowy kraju. Czy zgadza się Pan z tą opinią? - Dewaluacja krajowego pieniądza jest podstawowym narzędziem polityki fiskalnej i gospodarczej. W czasie ostatnich 30 lat dokonywano wielu dewaluacji franka i nie doszło przez to do żadnej tragedii. Trzeba podkreślić, że był on dewaluowany w stosunku do marki, a nie do dolara. Wprowadzenie euro pozbawia nas tego środka. Obecnie polityka Banku Europejskiego opowiada się za ekonomicznym dogmatyzmem polegającym na trzymaniu wysokiego kursu euro, będącego barierą dla francuskiego eksportu. Trzymanie się tego dogmatyzmu nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Wymownym przykładem była polityka prowadzona w Portugalii przez Antonia Salazara, profesora ekonomii, który chciał stworzyć z escudo najsilniejszą monetę świata. Doprowadziło to jedynie do masowej emigracji, bezrobocia i krachu gospodarczego. To, że gospodarka niemiecka daje sobie radę z silnym euro, wynika z reform przeprowadzonych przez Gerharda Schroedera, który obniżył płace realne, i z faktu, że jeszcze przez jakiś czas Niemcy będą mieć niemal światowy monopol na produkcję maszyn i urządzeń. Dopóki Chiny kupują od nich te wyroby, mogą sprzedawać je drogo. Zawsze znajdą się regiony, które lepiej dają sobie radę od innych, ale troszczyć powinno się o najsłabszych. Gdyby silny ekonomicznie region paryski był niepodległy, to prawdopodobnie dostosowałby się - podobnie jak Irlandia i Niemcy - do silnego euro, ale Francja nie ogranicza się do jednego regionu, tak samo jak Europa nie ogranicza się jedynie do Niemiec. Politycy polscy planują za kilka lat zrezygnować z krajowego pieniądza na rzecz euro. Czy decyzja ta będzie, Pana zdaniem, korzystna dla naszej gospodarki? - Wszystko będzie zależeć od kursu złotego. Wydaje się jednak, że brukselskiemu lobby zależy na tym, by złoty był silny i ograniczał konkurencyjność polskich produktów w Europie. W Polsce toczy się batalia związana z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Czy odbiega on zasadniczo od odrzuconej przez Francuzów unijnej konstytucji i czy forma jego przyjęcia jest czymś istotnym dla krajów unijnych? - Traktat lizboński niczym nie różni się od odrzuconej w 2005 r. przez Francuzów konstytucji europejskiej. Jest on kontynuacją realizacji ideologicznej wizji Europy, według której to elity mają rację, wiedzą, co jest dobre, bez obowiązku odwoływania się do opinii społecznej. Według najnowszych sondaży, zdecydowana większość Europejczyków jest przeciwna traktatowi lizbońskiemu, dlatego stara się go zatwierdzić drogą parlamentarną, w myśl idei, że stojący za nią politycy lepiej wiedzą, co korzystne dla Europy i tworzących ją narodów. Konstrukcja Europy jako utopijnego superpaństwa oznacza - według wielu francuskich analityków - koniec Europy. Pan idzie nawet dalej, twierdząc, że tego typu ideologiczne koncepcje zawsze kończyły się wojną. Czy nie przesadza Pan jednak w swojej opinii, bo to przecież Unia ma być receptą na położenie kresu wojnom w Europie? - Bardzo chciałbym się mylić, ale prawdą jest, że takie pomysły zawsze źle się kończyły. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-04-12

Autor: wa