Euro budzi wątpliwości
Treść
Szybkie przystąpienie do strefy euro zaczyna budzić wątpliwości wśród nowych członków Unii. Czesi przesunęli termin przyjęcia wspólnej waluty, a Polska jeszcze go nie określiła i coraz częściej słychać postulaty, abyśmy nie spieszyli się z zamianą złotówki na euro, bo więcej możemy na tym stracić, niż zyskać.
Jeszcze niedawno wydawało się, że sprawa przejścia Czechów na euro jest przesądzona. Pierwotnie miało to nastąpić w 2010 r., ale termin ten został przesunięty na 2012 r., a też nie ma pewności, że i on będzie dochowany. Członek rady czeskiego banku centralnego Vladimir Tomsik powiedział, iż czeski rząd zanim określi termin przyjęcia euro, musi zreformować finanse publiczne, obniżyć deficyt budżetowy i przeanalizować ryzyko tej operacji dla gospodarki. O zagrożeniach wynikających ze zbyt szybkiego wstąpienia do strefy euro są przekonani także polscy ekonomiści.
Euro korzystne dla niewielu
Analitycy i naukowcy twierdzą, że w unii walutowej instrumenty polityki pieniężnej oddziałują na wszystkie kraje członkowskie, mimo że są one na różnym poziomie rozwoju. Najnowsze badania prowadzone w UE wykazują, że integracja walutowa sprzyja kilku sąsiadującym ze sobą krajom, natomiast nie sprzyja państwom leżącym na obrzeżach Unii. Jest to tzw. teoria sąsiada.
- Unia walutowa przynosi korzyści krajom silnie powiązanym ze sobą związkami wymiany handlowej i badania pokazują, że tymi krajami są Niemcy, Austria, Francja i Belgia, a pozostałe kraje leżące nieco dalej, a więc Portugalia, Hiszpania, Włochy, Grecja, Finlandia, nie odnoszą korzyści z integracji walutowej ze względu na odmienną sytuację gospodarczą. Stąd pojawiają się głosy np. we Włoszech, żeby wyjść z unii walutowej - wyjaśnia prof. Andrzej Kaźmierczak ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Bezrobocie w Polsce ciągle jest wysokie. W walce z nim należy wykorzystywać instrumenty polityki pieniężnej poprzez wpływanie na stabilizację cyklu koniunkturalnego. W ten sposób przeciwdziała się recesji i sprzyja wzrostowi zatrudnienia. - Dlatego - podkreśla profesor - nie można rezygnować z niezależnej polityki pieniężnej, a przystąpienie do strefy euro trzeba opóźniać.
Waluta a wzrost gospodarczy
Jeśli się posiada bank centralny i własne instrumenty polityki pieniężnej, to można za ich pomocą kształtować koniunkturę gospodarczą i w ten sposób utrzymywać relatywnie wysokie tempo wzrostu gospodarczego. Należy pamiętać, że kraje Europy Środkowowschodniej mają za zadanie doganiać ekonomicznie "starą Europę", a mogą to zrobić pod warunkiem, że tempo wzrostu gospodarczego będzie u nich wyższe niż w dawnej Piętnastce. Współczesna teoria ekonomii mówi też, że instrumenty polityki pieniężnej powinny być wykorzystywane w celu oddziaływania na koniunkturę.
- Jednak jak mogą być wykorzystywane, skoro tej polityki pieniężnej nie będzie po wprowadzeniu wspólnej waluty? - pyta profesor Kaźmierczak.
Deficyt na razie potrzebny
Przystąpienie do euro zobowiązuje kraje kandydujące do utrzymania bardzo niskiego deficytu budżetowego. Pojawia się problem, czy rzeczywiście deficyt rzędu 3 proc. PKB (a taki jest wymagany) jest pożądany dla danego kraju, czy nie powinien być nieco wyższy. - Teoria tego nie rozstrzygnęła, a wskaźnik 3 proc. PKB jest dosyć arbitralny i szczególnie rygorystyczny dla nowych krajów UE - twierdzi Kaźmierczak. Utrzymanie niskiego deficytu budżetu sprawia, że państwo ma ograniczone możliwości finansowania infrastruktury, nauki, edukacji, szkolnictwa i wielu innych dziedzin. Na przykładzie Polski widać, jak trudno jest obniżyć deficyt o 0,5 proc. PKB. - Stąd te ograniczenia, które w istocie narzuca przystąpienie do strefy euro, utrwalają dystans ekonomiczny między tymi dwiema grupami krajów - uważa wykładowca SGH.
Od strony teoretycznej zakłada się, że w długim okresie po przyjęciu euro korzyści przeważą nad stratami. Tylko kiedy to nastąpi? - To jest perspektywa kilkudziesięciu lat. Jednak wiara w sprawny mechanizm rynkowy jest naiwna, dlatego że w rzeczywistości gospodarczej poszczególne kraje prowadzą własną politykę i bronią twardo swoich interesów. Widać tu korzyści odległe i niepewne, a koszty bieżące trzeba ponieść - podkreśla profesor Kaźmierczak.
Paweł Tunia
"Nasz Dziennik" 2007-03-08
Autor: wa