Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Eureko przeczekało burzę i przeszło do ataku

Treść

Z wicemarszałkiem Sejmu V kadencji Januszem Dobroszem, przewodniczącym komisji śledczej ds. PZU, rozmawia Małgorzata Goss Komisja śledcza zwróciła się do ministra skarbu i do prokuratora generalnego o skierowanie umowy prywatyzacyjnej PZU do sądu celem stwierdzenia jej nieważności z mocy prawa. Mimo to minister Grad chce zawrzeć ugodę z Eureko. Przez te dwa lata stało się coś, co uniemożliwia wykonanie wskazówek komisji? - Nie zaszło nic, co uniemożliwiałoby skierowanie sprawy do polskiego sądu. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby pozew poszedł zaraz po uchwaleniu raportu komisji i potwierdzeniu go przez Sejm V kadencji, ale to, że stracono dwa lata, nie oznacza, iż sytuacja diametralnie się zmieniła. Prawne argumenty przecież nie zniknęły. Raport komisji wymienia 19 wypadków poważnego naruszenia prawa przy prywatyzacji PZU, w tym - trzy skutkujące bezwzględną nieważnością umowy. Zostały one przez komisję precyzyjnie opisane z przytoczeniem złamanych przepisów. Nawet jeśli przegraliśmy w arbitrażu, czy to znaczy, że te podstawowe kwestie zniknęły? A może chcemy w ogóle zrezygnować z własnego sądownictwa, własnego prawodawstwa i zdać się na jakichś zagranicznych arbitrów, i to arbitrów niezachowujących nieraz bezstronności. Główny wniosek komisji - aby wystąpić o stwierdzenie nieważności umowy z mocy prawa - miał dwóch adresatów: ministra skarbu - oraz ministra sprawiedliwości prokuratora generalnego. Gdyby wystąpili obaj naraz - siła tego pozwu byłaby jeszcze większa. Jednak trzy kolejne rządy, w tym obecny, nie zareagowały na polecenia komisji śledczej. A czym skończyły się wnioski komisji do Trybunału Stanu? - Komisja skierowała wniosek przeciwko Emilowi Wąsaczowi i Aldonie Kameli-Sowińskiej, ale żadne z nich dotychczas nie poniosło odpowiedzialności konstytucyjnej. Wnioski do prokuratury też nie znalazły swojego finału. Efekty naszej pracy zostały wyrzucone w błoto. To stawia pod znakiem zapytania sens każdej kolejnej komisji śledczej. Skutki tego zaniechania były do przewidzenia: Eureko przeczekało burzę i przeszło do ataku. Rzuciło na początek kwotą 35,6 mld zł jako odszkodowanie od Polski. Minister skarbu uzyskał w ten sposób pretekst do podjęcia rozmów o ugodzie. Będzie mógł mówić, jaki to osiągnął sukces, że nie zapłacimy aż tyle, tylko trochę mniej. Na dodatek w wyniku ugody Eureko wcześniej czy później uzyska kontrolę nad polskim rynkiem ubezpieczeniowym. A wszystko w nagrodę za to, że przy prywatyzacji PZU nie przestrzegało polskiego prawa, które mówi, że firmę ubezpieczeniową można kupić wyłącznie za środki własne. Już dwukrotnie udowodniono przed polskim sądem, że nie były to środki własne. Proces w tej sprawie wygrał były prezes PZU Zdzisław Montkiewicz i Zbigniew Siemiątkowski, były minister koordynator służb specjalnych. Już to tylko przemawia za skierowaniem umowy prywatyzacyjnej do polskiego sądu. Jeśli sąd stwierdzi nieważność umowy, to arbitraż stanie się bezprzedmiotowy, bo odpadnie podstawa umowna inwestycji. W sierpniu ub.r. Prokuratoria Generalna miała gotowy pozew do sądu o odszkodowanie przeciwko ABN AMRO, który doradzał Polsce przy tej prywatyzacji, będąc powiązany kapitałowo i personalnie z Eureko. To wygodna ścieżka do powetowania sobie odszkodowania orzeczonego w arbitrażu na podmiocie związanym kapitałowo z Eureko. - Mało tego, na gruncie polskiego prawa daje to szansę udowodnienia przestępstwa. Bo to już nie jest nieprawidłowość, ale przestępstwo oszustwa, gdy doradza się, pozostając w konflikcie interesów. Procesu jednak nie wszczęto, ponieważ ministerstwo skarbu zaniedbało oszacowania strat po stronie polskiej. Były natomiast rozmowy ugodowe, które na szczęście przerwały bieg przedawnienia. - To jest właśnie to. Rozbudowane ministerstwa mające na usługi naukowców, prawników - nie robią nic. Komisja śledcza, korzystająca z pomocy kilku kompetentnych ekspertów przez 6-7 miesięcy zrobiła więcej niż całe to towarzystwo obsiadające nawę państwową. A przecież ministerstwo dysponuje aparatem, milionami z kieszeni podatnika i co? My mogliśmy tyle zrobić, a oni nic? Komisja śledcza współpracowała z gdańską prokuraturą apelacyjną, która prowadzi wielowątkowe śledztwo w sprawie prywatyzacji PZU. Śledztwo toczyło się w tym czasie wartko, bo komisja osłaniała prace prokuratury... - W trakcie prac komisji na każde nasze zawołanie prokuratorzy przyjeżdżali z Gdańska, na każde zawołanie otrzymywaliśmy dokumenty, a nawet protokoły przesłuchań. Widać było postęp. Ale co się działo po zakończeniu prac komisji, nie umiem powiedzieć, bo nie miałem już możliwości prawnych występowania o dalsze dokumenty i informacje. Dziwne, że w poprzedniej kadencji Sejmu koledzy z PiS za każdym razem, gdy występowałem do komisji skarbu o uruchomienie realizacji raportu, blokowali tę sprawę. A skoro sprawa była blokowana w samym Sejmie, to mogę domniemywać, że także prokuratura mogła otrzymywać sygnały do spowolnienia. Najważniejszy wątek tego śledztwa, dotyczący przepływów finansowych poprzedzających zapłatę za PZU, utknął w miejscu z powodu Holandii, która konsekwentnie odmawia naszym prokuratorom pomocy prawnej. Wiadomo, że pieniądze wędrowały przez kilkanaście instytucji i funduszy na całym świecie... Dlatego prokuratura nie może wciąż ustalić, kto tak naprawdę zapłacił za PZU. - Pamiętam, że ten argument był już wtedy podnoszony przez prokuratorów, gdy komisja się niecierpliwiła, dlaczego wciąż nie ma rezultatów. To jest, jak sądzę, wiarygodne tłumaczenie. Władze polskie powinny wykorzystać środki dyplomatyczne, aby tę pomoc uzyskać, a nie zostawiać prokuratorów sam na sam z tak rozległą aferą. Potrzebne jest zdecydowane stanowisko rządu. Są odpowiednie środki dyplomatyczne, np. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wysyła ostrą notę. Polityka pasywności źle się skończy. Na świecie państwa zabiegają o swoje interesy i nikt się temu nie dziwi. Angela Merkel wysłała służby specjalne, żeby wykupiły z banków w Lichtensteinie nazwiska nieuczciwych podatników. - Jeśli się Eureko powołuje przed arbitrażem na polsko-holenderską umowę o wzajemnej ochronie inwestycji, a więc stawia pod pręgierzem nie Skarb Państwa jako podmiot cywilnoprawny, lecz Rzeczpospolitą jako podmiot publicznoprawny, to daje tym samym rządowi do ręki instrumenty natury państwowej, aby domagać się od rządu holenderskiego wszelkiej pomocy prawnej w tym śledztwie. Inwestycje chronione umową międzynarodową muszą być uczciwe. Mamy prawo żądać natychmiastowego przekazania dokumentów, w przeciwnym wypadku uznamy, że państwo holenderskie osłania nieuczciwych inwestorów... Jakie skutki dla polskiego życia publicznego będzie miało schowanie afery pod suknem w postaci ugody z Eureko? - To będzie zachęta dla wszelkich nieuczciwych kontrahentów, którzy zobaczą, że w Polsce można zrobić każdy biznes, że strona polska jest uległa wobec nacisków. Mało tego - to sprawi, że każda następna komisja śledcza dla opinii publicznej będzie stanowiła wyłącznie teatr. Ludzie nie patrzą na to, gdzie kończy się rola komisji śledczej, a zaczyna rola organów państwa. Ugoda będzie zachętą do grabienia Polski, zgodą na nieuczciwość, na stworzenie w Polsce "Zululandu", do którego każdy może przyjechać, pokazać świecidełka i wyciągnąć kasę. Ma to jakieś znaczenie dla przeciętnego obywatela? - Musi zdawać sobie sprawę, że jeżeli zostanie zrealizowany scenariusz, rozpisany gdzieś z tyłu, który uprawomocni nielegalne działania, to Polska zapłaci odszkodowanie z budżetu, czyli z kieszeni podatnika, a ostatni w łańcuszku jest właśnie Kowalski. Ponadto jeśli państwo straci pakiet kontrolny w PZU, to każdy ubezpieczony musi liczyć się z tym, że będzie więcej płacił za ubezpieczenie, zaś budżet będzie uboższy o dywidendę z PZU. My się tu o głupstwa bijemy jak o sztandary, a z boku wyciekają wielkie pieniądze. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-03-04

Autor: wa