Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Esbecy oczyścili Piotrowskiego

Treść

Służba Bezpieczeństwa podległa ówczesnemu szefowi MSW Czesławowi Kiszczakowi starała się przejąć wszelkie dokumenty i materiały wskazujące na odpowiedzialność za spowodowanie śmiertelnego w skutkach wypadku drogowego przez Grzegorza Piotrowskiego, szefa grupy "D" IV Departamentu MSW, zajmującego się walką z Kościołem - wynika z informacji przekazanych nam przez dziś już najprawdopodobniej jedynego żyjącego świadka zdarzenia. Nasz rozmówca potwierdza, że Piotrowski powinien odpowiadać przed sądem za spowodowanie śmierci Marianny Kosińskiej. Tak się jednak nie stało, a sprawę skrzętnie zatuszowano. Przed kilkoma dniami ujawniliśmy, iż w tym celu sfałszowano rzekome orzeczenie prokuratury i sygnaturę akt.

- To była samotna kobieta, dziś najprawdopodobniej nie ma już ani żadnych krewnych, ani świadków, którzy mogliby przybliżyć okoliczności całego zdarzenia - przekonywał wysoki rangą pracownik IPN, gdy zbieraliśmy materiały do tekstu o ukrywanym przez lata zabójstwie, którego sprawcą był Grzegorz Piotrowski, oprawca księdza Jerzego Popiełuszki.
A jednak "Naszemu Dziennikowi" udało się dotrzeć do kobiety, która doskonale, jak się okazało, pamięta okoliczności śmierci 82-letniej Marianny Kosińskiej i reakcję Służb Bezpieczeństwa na wypadek spowodowany przez Grzegorza Piotrowskiego, wówczas naczelnika grupy "D" IV Departamentu MSW, zaufanego człowieka generała Czesława Kiszczaka. Jej opowieść, choć bardzo emocjonalna, potwierdzać może fakt absolutnej nietykalności, jaką cieszył się Grzegorz Piotrowski, i specjalnego parasola ochronnego roztoczonego nad nim przez Czesława Kiszczaka.
- Dopiero niedawno syn przyniósł mi do domu gazetę i przeczytałam państwa artykuł. Wszystko stanęło mi wówczas przed oczami, jak by to było dziś. Dobrze, że ktoś się tą sprawą zajmuje, może to zainteresuje IPN, może ktoś wreszcie wyjaśni, dlaczego wokół tej śmierci było tak cicho - mówi kobieta, która zastrzega sobie absolutną anonimowość i nie ukrywa, że - choć od zdarzenia minęło ćwierć wieku - obawia się reakcji byłych esbeków. - Oni mają wciąż długie ręce - mówi.
Rozmowa dotyczy okoliczności śmierci Marianny Kosińskiej, z którą nasza rozmówczyni była zaprzyjaźniona przez ponad dziesięć lat, i późniejszych działań SB.

Zasady nie obowiązują esbeka
5 grudnia br. w publikacji "Parasol Kiszczaka" ujawniliśmy, iż Grzegorz Piotrowski, funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa kierujący grupą oprawców, która w bestialski sposób zamordowała ks. Jerzego Popiełuszkę, powinien odpowiadać przed sądem nie za jedno, a dwa zabójstwa. Nieco ponad rok przed zabójstwem kapłana Piotrowski na jednej z ulic Warszawy zabił kobietę - Mariannę Kosińską. Z materiałów, do których dotarliśmy, wynika, że sprawa tego wypadku samochodowego została zatuszowana. Zapewne na polecenie MSW, którym wówczas kierował Kiszczak.
Spreparowano akta nigdy nieprowadzonego prokuratorskiego postępowania, na podstawie którego fałszywie uznano, że sprawa "potrącenia ze skutkiem śmiertelnym" nie ma cech przestępstwa. - Wiem, jak zginęła. Szła do kościoła na osiemnastą, a on wyleciał samochodem, pędząc jak szatan. Jechał ponad sto kilometrów na godzinę, choć przecież to miasto, więc obowiązuje ograniczenie prędkości. Nie umarła od razu, zaniósł ją do szpitala i tam zmarła - mówi kobieta.

SB niepokoją ślady?
W Rejestrze Śledztw i Dochodzeń Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej MO znalazła się informacja, jakoby dochodzenie w sprawie "wypadku ze skutkiem śmiertelnym" z udziałem Grzegorza Piotrowskiego wszczęto trzy dni później - 8 sierpnia 1983 roku. Jak wynika z naszych informacji, żadnego śledztwa nie było, a trzy dni zwłoki od chwili wypadku wystarczyły Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, którym kierował wówczas Czesław Kiszczak, do roztoczenia parasola ochronnego nad kapitanem SB.
- Krewnej pani Marianny wydano rzeczy ze szpitala, takie zakrwawione. Ona je wyrzuciła. Była później nachodzona przez funkcjonariuszy SB, którzy domagali się od niej dowodu, że te rzeczy zostały zniszczone, że nie ma po nich śladu - mówi nasza rozmówczyni. To może oznaczać, że SB chciało przejąć materiały, które ze śmiertelnym wypadkiem drogowym mogły łączyć Grzegorza Piotrowskiego. Na ubraniu kobiety z pewnością znajdowały się ślady lakieru samochodu, którym poruszał się funkcjonariusz SB.
- Esbecy chcieli, by Piotrowski był absolutnie "czysty". Był przecież szefem specjalnej komórki, człowiekiem, który nie musiał obawiać się ani sądu, ani prokuratury w tej sprawie - mówi jeden z pracowników IPN. Zdaniem naszego świadka, nie można wykluczyć, że funkcjonariusze SB usiłowali zastraszyć również jedyną bratanicę Kosińskiej, która krótko po całym zdarzeniu wyjechała z Polski. - Wiem, że się z nią kontaktowali. A może ją zastraszyli, bo była dziwnie obojętna. Podejrzewam, że jej grożono, bo w ogóle o śmierci Kosińskiej nie chciała rozmawiać - mówi kobieta.
W archiwach przy sfingowanej informacji o umorzeniu postępowania w tej sprawie w związku z "brakiem cech przestępstwa" widnieje data 30 listopada 1983 roku. Niecały rok później Piotrowski wraz z Waldemarem Chmielewskim i Leszkiem Pękalą uprowadzają, torturują, a następnie mordują ks. Jerzego Popiełuszkę, kapelana "Solidarności".


Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2008-12-10

Autor: wa